Tom Ford zamknął z hukiem erę dyktatorów mody – arbitrów elegancji nurzających się w burżuazyjnej atmosferze. Dzięki niemu projektant stał się idolem popkultury, zawsze gotowym strzelić sobie z fanami selfie.
Tom Ford ma na sobie czarny T-shirt i czarne spodnie z cienkiej wełny, wygląda jak Amerykanin, który wolałby być Włochem. Jest 1995 rok, a on od czterech projektuje dla domu mody Gucci, przez chwilę dzianiny, szybko całe prêt-à-porter. Mało kto o tym wie, Maurizzio Gucci, ostatni szef z dynastii, zabronił projektantom pchać się przed markę. Mało kogo też to obchodzi, Gucci nie ma już renomy, nie emanuje luksusem, szoruje po finansowym dnie. Pewnie się nie podniesie, zwłaszcza po zabójstwie Maurizzia, w biały dzień, w Mediolanie, skandal. Rozrastające się czoło oraz włochate przedramiona projektanta z Teksasu sugerują wysoki poziom testosteronu. Pewnie w nim buzuje, kiedy człowiek gra o wszystko, hormony dostają szajby. Mianowany w panicznym pośpiechu prezesem firmy Domenico De Sole, prawnik wcześniej pilnujący interesów Guccich w USA, nie ukrywa, że jeżeli kolekcja na zimę 1995 się nie sprzeda, wiosny już nie będzie. Pokaz otwiera wystylizowana na Monicę Vitti top modelka Amber Valletta w szmaragdowej koszuli pod płaszczem z szorstkiej wełny. Look numer dwa to kopia pierwszego, ale w szafirze. Po nim sypią się rubiny, jaspisy, cyrkonie, dużo atłasu, aksamitu, zamszu i skóry, powszechnie uznawanych za drogie. Jest jeden biały garnitur na miarę Jackie Onassis, futerko jak pianka cappuccino, półprzezroczyste bluzki pod ciężkimi okryciami i przede wszystkim dekolty, mega, aż po pasek z klamerką, której nie da się nie zauważyć. Pierwsze rzędy piszczą z zachwytu: to jest cool, to jest hot, dokładnie tego modzie brakuje – XX wiekiem nie rządzą feministki i feminiści, sorry. Finał, światło reflektora pada na projektanta, chociaż zgodnie z umową nie powinien się ujawniać. Ale Tom Ford jest z siebie zbyt dumny, by zostać za kulisami i za inteligentny, by nie zrozumieć, co narobił. Zamknął z hukiem erę dyktatorów mody – arbitrów elegancji nurzających się w burżuazyjnej atmosferze. Od teraz projektant jest idolem popkultury, zawsze gotowym strzelić sobie z fanami selfie.
Zdjęcie numer jeden: pan rozpina skórzany pasek, dżinsy z wyhaftowanym na tylnej kieszeni logo zaraz zjadą mu do kostek. Zdjęcie numer dwa: postawiona pod ścianą top modelka Carmen Kaas w czymś jak jedwabne kimono, przed nią klęczy mniej sławny model w satynowej kurtce i dżinsach. Carmen opuszcza jedwabne majtki a tam – ta-da, wydepilowane logo Gucci! Tom Ford twierdzi, że osobiście stylizował strefy intymne modelki, pomagał sobie kredką do brwi. Trzy: mężczyzna w seledynowym garniturze udostępnia swoje uda kobiecie, ta kładzie się na nich, wypinając pośladki jak do klapsa. Cztery: dwaj młodzi dżentelmeni i ściana z cegły, jeden jest do niej dociskany, ponieważ drugi napiera całym ciałem. Na kilku zdjęciach widzimy panów ewidentnie podnieconych, w stanie pełnej gotowości. Gucci niechętnie, bez pośpiechu dementuje: złudzenie, głodnemu chleb na myśli. Większość kampanii wizerunkowych najbardziej pożądanej marki mody końca ubiegłego stulecia tworzy ekipa w składzie: fotograf Mario Testino, stylistka Carine Roitfeld, przy okazji redaktor naczelna „Vogue Paris”, oraz Tom Ford, mózg całej operacji. Do 2004 roku są grupą trzymającą w modzie władzę, ich wizje dyktują klimat całej epoki. Moraliści mamroczą zniesmaczeni, kilka emiratów domaga się cenzury, ale poza tym styl ochrzczony mianem porno chic przyjęty zostaje entuzjastycznie: koniec pruderii, śmierć hipokryzji, seks jest dobry dla zdrowia człowieka i dla gospodarki, jest też demokratyczny.
Cały tekst znajdziecie w styczniowo-lutowym wydaniu magazynu „Vogue Polska”, którego hasłem przewodnim są „Debiuty”. Do kupienia w salonach prasowych, online z wygodną dostawą do domu oraz w formie e-wydania.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.