
Seria zdjęć z Los Angeles, które na początku 2025 roku dotknął niszczycielski pożar, to nie reporterska dokumentacja. Artystka wizualna i fotografka Ada Zielińska (@adsoadsoadso) podróżuje do miejsc dotkniętych klęskami naturalnymi, by w destrukcji odnaleźć piękno i pokazać, że ze śmierci rodzi się życie. Jakiego spojrzenia na świat uczy jej projekt „Post Tourism”?
Być w miejscu, w którym ogień strawił absolutnie wszystko. Jakie to doświadczenie?
Bardzo postapokaliptyczne. Czujesz się tam jak jedyna osoba na świecie.
To kolejny popożarowy krajobraz, który sfotografowałaś w ramach projektu „Post Tourism”. Pamiętasz pierwszy i to, co najbardziej cię w nim wtedy poruszyło?
To również była Kalifornia – miasteczko Paradise, na północy stanu. Był 2018 rok, zbliżały się święta Bożego Narodzenia, byłam tam zaledwie dwa dni po ugaszeniu pożarów, więc ludzie jeszcze szukali w zgliszczach swoich rzeczy. W kilku „domach” ludzie ubrali choinki i postawili je tam, gdzie zawsze stały. Mam ciarki, jak o tym mówię. Pamiętam też, że długo bałam się wyjąć aparat, nawet gdy tylko przyjeżdżałam samochodem. Potrzebowałam spędzić tam dużo czasu, żeby się oswoić.


A w ogóle można oswoić się z czymś takim?
Myślę, że do wszystkiego można się przyzwyczaić.
Skąd pomysł na taki projekt? Z potrzeby misji?
Bardziej z potrzeby serca. Zawsze fascynowała mnie destrukcja. Wszystko zaczęło się od mojego dyplomu na ASP 12 lat temu – robiłam serię zdjęć wypadków samochodowych, które sama inscenizowałam. Chciałam pokazać psychikę człowieka w tym kontekście, ale była to też próba pewnego rodzaju oswojenia niebezpiecznej sytuacji, na którą możesz patrzeć w bezpiecznej przestrzeni galerii. Jeden samochód utopiłam, inne zderzałam ze sobą na parkingu. Kolejny chciałam podpalić, ale nie wiedziałam kompletnie, jak to zrobić. Wtedy mój tata, który w młodości był strażakiem, zgodził się mi pomóc. To doświadczenie wzbudziło we mnie tak ogromne emocje – strach pomieszany z ekscytacją – że podpalałam i fotografowałam samochody jeszcze przez pięć kolejnych lat. Pierwszy raz czułam wtedy, że realizuję się jako artystka.
A jako człowiek? Co ci to dawało?
Obcowanie z destrukcją sprawiło, że wszystkie moje autodestrukcyjne skłonności zniknęły.


Wydałaś książkę „Pyromaniac’s Manual”…
…i szczerze mówiąc, pod koniec pracy nad nią byłam już tak oswojona z ogniem, że niektóre zdjęcia robiłam ze środka samochodu, gdy np. palił się jego przód. Oczywiście byli ze mną strażacy, a ja byłam przewiązana liną, żeby mogli mnie szybko wyciągnąć, gdyby coś się stało, ale wiedziałam już dokładnie, co się wydarzy z samochodem, jeśli go podpalę, np. kiedy wybuchną poduszki powietrzne.
Musisz przyznać, że z dzisiejszej perspektywy to projekt ekologicznie wątpliwy.
Tak. Dlatego też szukałam innego rozwiązania i szybko zaczęłam współpracować ze strażakami z Ochotniczych Straży Pożarnych.

Od kontrolowanych pożarów przeszłaś do niekontrolowalnych katastrof klimatycznych. Jaki cel ma „Post Tourism”?
Jest wiele powodów, dla których robię ten projekt. Przede wszystkim jest to próba znalezienia czegoś pięknego w katastrofie, która jest nieunikniona. A artyści są między innymi po to, żeby pokazać, że ten świat jeszcze może być piękny.
A co jest pięknego w pogorzelisku?
Mam takie doświadczenie ze spalonego lasu w Australii. Jak do niego wchodzisz, gdy jeszcze unosi się dym i ten las jest cały czarny, taki, jakiego nigdy nie widziałaś. Jest w tym coś niesamowicie pięknego. Z drugiej strony jest ten charakterystyczny zapach, gryzący i duszący, do tego stopnia, że nie możesz oddychać. Jest też gorąco: 50 stopni Celsjusza. Ale najbardziej przerażające i obezwładniające jest to, że nie słyszysz w tym lesie śpiewu ptaków.

No właśnie, to jest moje pytanie, co jest pięknego w śmierci natury i tysiąca istnień?
Jest coś, co jest opisywane w sztuce i w filozofii jako sublime. Kant pisał, że natura może być tak piękna, a jednocześnie tak przerażająca, że umysł nie jest w stanie tego ogarnąć. Pierwsze opisy tego uczucia odnosiły się do oglądania wzburzonego oceanu – ogromnego sztormu i tonących statków oraz ludzi, którzy z nich wyskakują. Mówi o tym malarstwo Caspara Davida Friedricha. Sama cały czas szukam, czym to jest dla mnie.

Wracasz do miejsc, które już raz sfotografowałaś?
Nie, ale gdy byłam w tym roku w Kalifornii, to bardzo chciałam jechać do amerykańskiego Parku Narodowego Sekwoi, bo czytałam, że płonął dwa lata temu, i chciałam zobaczyć, jak wygląda największe drzewo świata po pożarze. Widziałam spalone sekwoje od środka – są dosłownie jak skorupki. Możesz wejść do wewnątrz, popatrzeć na niebo i zobaczyć, że drzewo cały czas jest zielone na górze. Jest jak jaskinia, która niesamowicie pachnie. Sekwoje żyją do pięciu tysięcy lat i co sto, dwieście lat muszą się wypalić, bo inaczej się… nie rozmnożą. Ich szyszki są otwierane przez bardzo wysoką temperaturę, więc żeby sekwoje mogły się rozmnażać, ten pożar jest potrzebny.

Czyli Feniks z popiołów.
I właśnie z tym projektem miałam pierwszą solową wystawę na początku 2025 roku w Brukseli. Zrobiłam małą instalację – do galerii przywiozłam spalone drzewa z Portugalii.
O czym mówi tytuł projektu „Post Tourism”?
To jest taka gra słowna. Turystyka to podróże, które odbywamy dla wypoczynku. Post to jest coś, co jest po czymś. Nie wiem, czy jest ktoś taki jak postturysta, może to jestem ja w tym projekcie? To jest pewna ciekawość, która może nie jest do końca zdrowa. Nie silę się, żeby robić projekt o tym, że Ziemia umiera i że przyczyniamy się do zmian klimatycznych. Po prostu to jest świat, który mnie bardzo fascynuje.

Zaloguj się, aby zostawić komentarz.