Na pierwszy rzut oka wydaje się, że po niemal dwóch latach z koronawirusem odnaleźliśmy rytm i zaadaptowaliśmy się do nowej rzeczywistości. Ale to półśrodki. Tak naprawdę zaciskamy zęby, a cena takiego funkcjonowania jest wysoka – mówi psycholożka zdrowia dr Agnieszka Bojanowska z Uniwersytetu SWPS i radzi, jak unikać pułapek życia w pandemii, rozładować narastający stres i racjonalnie działać w chorobie.
Z czym w pandemii najczęściej przychodzą do Pani pacjenci?
Najczęściej od swoich pacjentów słyszę zdania typu: „Z pandemią radzę sobie OK, ale nie mogę już dłużej znieść swojego męża i jestem o włos od rzucenia pracy”. Wydaje się więc, że w gabinecie wybrzmiewają stare problemy, są jednak większe i powszechniejsze niż wcześniej. To właśnie pandemia, z którą zmagamy się kolejny rok, działa na nie jak soczewka.
Nie adaptujemy się?
Adaptujemy się bardzo dobrze. Każdą przeszkodę potrafimy pokonać. Nie możemy wychodzić? OK, organizujemy pracę w domu. Nie możemy spotykać się w szerszym gronie? OK, rozmawiamy zdalnie. Z zewnątrz wydaje się, że odnaleźliśmy rytm, życie toczy się dalej. Ale to półśrodki, tak naprawdę zaciskamy zęby, a cena takiego funkcjonowania jest wysoka. Po miesiącach czy latach stan ciągłego napięcia i stres zjadają część zasobów emocjonalnych, które do tej pory pozwalały nam stabilizować codziennie życie. Zaczynają doskwierać nam problemy, które pojawiły się wcześniej, ale umieliśmy sobie z nimi radzić. W pandemii zabrakło na nie sił. Przykładowo, dawniej, kiedy wychodziłam z domu i spotykałam się z przyjaciółkami, miałam większą tolerancję na depresyjne myśli męża. Teraz jestem w domu 24 godziny na dobę i jego usposobienie zaczyna mnie przytłaczać. Co się stało? Zabrakło mi przeciwwagi w postaci wspierających rozmów i poczucia przynależności do grupy bliskich mi kobiet.
I co teraz?
Warto wrócić do aktywności sprzed pandemii, żeby zobaczyć, czy rzeczywiście nie brakuje mi dawnego życia, czy nie straciłam czegoś cennego. Oczywiście w granicach zdrowego rozsądku.
A jeśli warunki nie pozwolą? Co, jeśli tęsknię za nocnym życiem, weekendowymi imprezami w klubach? Sytuacja wydaje się patowa.
Wtedy zmieńmy formułę. Żeby to zrobić, zastanówmy się najpierw, jaką ważną dla mnie wartość realizują dawne zwyczaje, np. bogate życie towarzyskie. Jaka jest prawdziwa motywacja spotkań, co one wnoszą? Zaryzykowałabym stwierdzenie, że miłośnicy imprez cenią sobie hedonizm, mają potrzebę stymulacji i są otwarci na nowości. Teraz zadajmy sobie kolejne pytanie, jak te potrzeby zaspokoić w inny sposób, bo układ nerwowy jest elastyczny, może być stymulowany na różne sposoby. Może dobrym zamiennikiem okaże się emocjonujący horror albo sport ekstremalny? A może taniec sam w sobie jest ważnym elementem wyjść i powinnam zacząć tańczyć sama dla siebie? Warto to sprawdzić, a nuż okaże się, że coś mi to daje.
Dużym problemem w pandemii jest ciągła niepewność. Dopóki nie zrobimy testu, nie wiemy, czy się nie zaraziliśmy koronawirusem, bo często objawy nie wskazują jednoznacznie na COVID-19, mamy wątpliwości, na ile i na które mutacje wirusa szczepionki są skuteczne. Wciąż zmieniają się zasady funkcjonowania. Brakuje autorytetów i trwałych punktów odniesienia.
Sprzeczne informacje i chaos wywołują adekwatną reakcję – kryzys zaufania do polityków, mediów i instytucji. Dobrą taktyką jest działać racjonalnie, ale co to właściwie znaczy? Często sięgamy po wzorce wyniesione z domu – jeśli w domu rodzinnym z chorobami walczyło się naturalnymi sposobami, unikając leków, prawdopodobnie będziemy te zachowania powielać. Jeśli było odwrotnie, medycyna cieszyła się autorytetem, są duże szanse, że uznamy go również teraz. Problemem jednak jest to, że wyuczone strategie często są sztywne, czyli działamy według jednego wzorca, bez zastanowienia się, czy on w tej konkretnej sytuacji jest najlepszy.
Ja mogę powiedzieć tylko, że warto znaleźć lekarza rodzinnego, którego metodę leczenia uznamy za właściwą, któremu ufamy. Od wielu lat prowadzone są badania, które wykazują, że pacjenci nie stosują się w pełni do zaleceń medycznych. Nie słuchają, eksperymentują na własną rękę, a gdy pojawi się względna poprawa, porzucają leki i wskazania. A to bardzo obniża efektywność leczenia. Szacuje się, że gdybyśmy jako pacjenci nauczyli się obowiązkowości i konsekwencji, to poprawa zdrowia publicznego byłaby większa niż w przypadku wynalezienia lekarstwa na chorobę nowotworową.
Może dlatego, że choroby, w tym COVID-19, wypieramy? Według oficjalnych statystyk Ministerstwa Zdrowia ze stycznia 2022 roku z powodu zakażenia koronawirusem zmarło w Polsce 100 tysięcy osób. 2021 rok pod względem liczby zgonów był dla Polski najtragiczniejszy od czasów II wojny światowej, ale z jakiegoś powodu nie konfrontujemy się z tym faktem. Nie mówimy o śmierci, nie przeżywamy wspólnie żałoby.
Ma pani rację. I choć nie mam pomysłu, jak taka narodowa żałoba mogłaby wyglądać, warto uświadomić sobie, że traumą jest nie tylko konkretne wydarzenie, lecz także to, co dzieje się później. Trauma to bezsilność wobec faktów, poczucie osamotnienia, narastający lęk i cierpienie przeżywane w samotności. Jeśli nie przejdziemy dobrze żałoby, nie przeżyjemy wszystkich przynależnych jej emocji, możemy zacząć chorować. Objawy depresyjne, psychosomatyczne, stan napięcia, zaburzenia lękowe i wycofanie z życia to tylko kilka najczęstszych przykładów konsekwencji. Cierpieniu można zapobiec przy odpowiednim wsparciu społecznym, a takiej przestrzeni do wspólnego smutku mogłaby dostarczyć narodowa żałoba.
Ale skoro to się nie dzieje, żałoba jest wyzwaniem, z którym musimy poradzić sobie indywidualnie.
Na przeżywanie żałoby nie ma jednego sposobu, choć są konkretne stadia, których można się spodziewać: zaprzeczenie, gniew i bunt, targowanie się, depresja i akceptacja. One nie zawsze następują kolejno po sobie, czasem cofamy się do poprzedniego etapu i to jest w porządku. Nasza psychika próbuje poradzić sobie ze stratą w najlepszy możliwy sposób. Najważniejsza jest obecność ludzi, którzy mają w sobie spokój i zgodę na nasze emocje, nie próbują nas poprawiać czy na siłę pocieszać. To brzmi jak banał, ale czasem naprawdę wystarczy przy kimś pobyć i potrzymać go za rękę. Chciałabym jednak zwrócić uwagę na dwa sygnały, że z żałobą może dziać się coś nie tak: poczucie winy i przedłużające się poczucie bezradności. Jeśli któreś z tych odczuć wydaje się trwać, osoba w żałobie zgłasza, że czuje się winna lub bezradna, to wtedy warto się udać po profesjonalną pomoc.
Ogromnie też polecam „Rok magicznego myślenia” zmarłej niedawno Joan Didion. Jest to najlepsza książka o żałobie, jaką czytałam.
Nawet kiedy zachorujemy na COVID-19, jesteśmy zawieszeni w niepewności. Mamy czekać i obserwować.
Wtedy warto sięgnąć po praktyki stoickie – powiedzieć sobie głośno: jest jakaś część rzeczywistości, która nie zależy ode mnie. Po prostu nie mam na nią wpływu. Możemy dbać o odporność, ale wiek, zanieczyszczenie środowiska czy choroby, które już mamy, są niezależnym czynnikiem. Mówię o tym dlatego, że jeśli za bardzo obciążamy się odpowiedzialnością za rzeczy, które są od nas niezależne, to zwiększa się w nas napięcie, które samo w sobie jest stresorem niesprzyjającym zdrowiu. Dobrze byłoby więc rozróżniać to, na co mamy wpływ, od tego, co od nas nie zależy. Chorując, mogę sobie pomóc, jeśli będę traktować się z łagodnością, odpoczywać, słuchać swojego ciała. Dobrze byłoby też dać sobie czas na porządne dojście do siebie. Nie pomogę sobie, jeśli będę się obwiniać.
To trudne, bo współczesna kultura przez lata uczyła nas czegoś odwrotnego: to ty odpowiadasz za to, kim jesteś i jak żyjesz. Pracuj więcej, zaangażuj się pełniej, a znajdziesz sposób. „Just do it” – brzmi popularne hasło reklamowe.
Dla zdrowia psychicznego ważne jest współczucie dla samego siebie. Jesteśmy trenowani w skuteczności, zatracamy się w perfekcjonizmie, ale nie umiemy radzić sobie z potknięciami. Nie zostaliśmy nauczeni, żeby sobie i innym wybaczać, a błędy i słabości przyjmować jako coś naturalnego. Różne aktywności podejmujemy w sposób dla siebie przemocowy, próbujemy się zmuszać do robienia za dużo i od razu superdobrze.
Przytoczę taką sytuację: podejmuję decyzję, że zaczynam biegać. Mogę przyjąć dwie strategie. W pierwszej mogę uznać, że nie znoszę siebie takiej, jaka jestem teraz, bo na przykład widzę siebie jako leniwą czy być może mam nadwagę, za którą się nie lubię. Czyli moim punktem wyjścia jest to, że ze mną jest coś nie tak i muszę się poprawić. Wyznaczę sobie ambitny cel, codziennie będę mierzyć wybiegane kilometry i dodawać następne. Będę walczyć z bólem i ciałem. Może mi się uda osiągnąć cel, ale czy polubię ten sport, czy będę biegać przez lata? A może szybciej nabawię się kontuzji i będę musiała porzucić treningi?
W drugiej strategii mogę uznać, że fajna ze mnie dziewczyna, choć może akurat mi się przytyło, zdarza się. Ale uważam, że mam potencjał do robienia świetnych rzeczy, zależy mi na swoim zdrowiu i dobrym samopoczuciu, więc po prostu zacznę truchtać. Być może nie pobiegnę od razu w maratonie, ale z czasem nabiorę siły i włączę sport do mojego życia. Takie nastawienie daje większe szanse powodzenia.
Podstawą zdrowia psychicznego jest równowaga i pokora.
Być może COVID-19 jest dla nas lekcją odpuszczania. Zdajemy sobie sprawę, że są granice naszego wpływu na rzeczywistość. To nie oznacza, że mamy być bierni, warto jednak świadomie wybierać sprawy, które dotyczą istotnych dla nas wartości – jak np. zdrowie czy relacje.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.