Psycholog Armen Mekhakyan wyjaśnia, jak wygląda związek z osobą, którą wychowali nadopiekuńczy rodzice. – Zupełnie podświadomie możemy szukać kopii relacji romantycznej naszych matki i ojca. Czasami też porównujemy osobę partnerską do rodziców. Może też będziemy chcieli stworzyć taką relację, która pozwoli nam czuć się jak w relacji z rodzicami – mówi specjalista.
Nadopiekuńczy rodzic – kto to taki?
Taki rodzic kieruje się dobrymi pobudkami. Nie ma jednak narzędzi, aby sensownie pomóc swojemu dziecku. Jest za bardzo kochający i nie jest w stanie mądrze, przemyślanie i skutecznie zaplanować procesu wychowania swojego potomka. W związku z tym częściej jest skoncentrowany, żeby dziecko nigdy nie doświadczyło przykrych emocji, niż w ich konsekwencji czegoś się nauczyło.
Skąd bierze się ta nadopiekuńczość?
Z lęku przed byciem złym rodzicem. Nadopiekuńcza matka albo ojciec częściej zajmuje się tym, by dziecku nie było trudno, by nic mu się nie stało. Nie chce go wypuścić z domu. Ten etap porównywany jest z przecięciem pępowiny. Tak jak po urodzeniu pozbywa się tej łączącej dziecko z matką, podobnie w późniejszym etapie, powinno się pozbyć tej symbolicznej, emocjonalnej łączącej nas z rodzicem. Wiąże się to z bólem, zarówno dla potomka, jak i matki czy ojca. Nadopiekuńczy rodzic nie będzie chciał się na niego skazywać. Będzie szukał różnych okoliczności łagodzących, służących racjonalizowaniu swojej decyzji, na przykład niech syn albo córka pomieszka dłużej w domu rodzinnym, bo mamy kryzys ekonomiczny. Patrząc historycznie, nigdy nie było tak dużej nadopiekuńczości. To znak czasów. Dziś ojciec czy matka mają dostęp do wiedzy psychologicznej, dużo więcej wiedzą też o wychowaniu. Paradoksalnie jednak to wszystko powoduje jeszcze większy strach przed złym rodzicielstwem. Wolimy czekać z usamodzielnieniem dziecka tak długo, jak to tylko możliwe. Niestety, prowadzi to do punktu, w którym pojawiają się stałe zmiany w strukturze osobowości dziecka. Są to koszty nieodwracalne.
Jakie to koszty?
Poważne konsekwencje nadopiekuńczości. Czyli: brak niezależności dziecka w dorosłości. Brak zaufania dziecka do samego siebie. Taka osoba ciągle ma wątpliwości, czy sobie poradzi, czy rozwiąże problem. Do tej pory wszystko wykonywali za nią rodzice. Obowiązki czy nawet najmniejsze życiowe trudności mogą powodować przygnębienie, poczucie przytłoczenia, stany lękowe i depresyjne. Takim kosztem będzie też brak znajomości własnych granic. Osoba nie umie ich stawiać i będzie pozwalała na ich przekraczanie, na przykład przez partnera. Każdy potencjalny problem w związku to dla niej zarzewie frustracji czy poczucie bezradności.
Czy dorosłe dziecko bezrefleksyjnie podchodzą do zażyłości z rodzicami?
Z punktu widzenia mechanizmów psychologicznych w wyniku nadopiekuńczego procesu wychowawczego zachodzi stała zmiana w osobowości. Trochę tak, jakbyśmy z gliny tworzyli naczynie. Jak się je już wypali, trudno będzie stworzyć coś nowego. Chyba że kubek czy miskę złamiemy. Podobnie jest z wychowaniem. Jeżeli wyrośliśmy w przekonaniu, że moim zadaniem jest tylko kochać, a od rozwiązywania problemów jest inna osoba, w dorosłym życiu będziemy uważać to za coś naturalnego.
W jaki sposób silnie obecni w naszym życiu rodzice mogą wpłynąć na nasze relacje romantyczne?
Powszechnie uważa się, że tacy rodzice ciągle mają coś do powiedzenia na temat naszego życia, a dziecko konsultuje z nimi randki, wybór osoby partnerskiej, posiadanie dzieci. Wbrew pozorom jest to najmniejszy problem. Dużo większym jest dążenie do skopiowania relacji romantycznej rodziców. Co prawda nic w tym dziwnego, siłą rzeczy są to pierwsi ludzie, od których uczymy się miłości, bliskości. Tyle tylko, że dorosłe dziecko nadopiekuńczych rodziców będzie szukać partnera będącego matką albo ojcem. Takich, którzy będą tolerować jego wybuchy, niedorosłe decyzje, będą rozwiązywać wszelkie problemy. Według takiego dziecka jego zadaniem jest – powtórzę – tylko kochać. To dziecinne wyobrażenie relacji. Kiedy randkujemy z taką osobą i wchodzimy w stały związek, może nam się wydawać, że tworzymy relację idealną. Nowy partner jest skoncentrowany głównie na nas. Miłość wydaje się absolutna. Szybko jednak okazuje się, że to tylko fantazja na temat życia niczym z bajek Disneya. Cała odpowiedzialność za relację spada na nas.
Czy nadopiekuńczy rodzice faktycznie nie mieszają się w romantyczną relację ich dziecka?
Robią to, oczywiście. Jednak nie powiemy im wprost, że chcemy działać samodzielnie. Nie chcemy ich zasmucić. Najchętniej tę ingerencję chcielibyśmy ograniczyć jedynie do udzielania nam pomocy, ale tylko wtedy, gdy tego potrzebujemy. Z nadopiekuńczymi rodzicami tak to nie działa. Dlatego będziemy narzekać partnerowi na ojca albo matkę i przerzucać całą winę na nich. Pozwalamy im na tę nadmierną obecność w naszym życiu, bo nie potrafimy postawić granic.
Ale to przecież rodzice nie nauczyli dziecka tej umiejętności!
Niestety, na tym polega cały myk. Rodzice nie mieli gotowości na przeżywanie nieprzyjemnych emocji, kiedy dziecko powinno samodzielnie poznawać świat i raz po raz się przewrócić. Tak teraz my, jako dorośli, nie mamy chęci konfrontowania się z nieprzyjemnymi emocjami u matki, ojca. Nie chcemy patrzeć, jak obrażają się na nasze decyzje, słuchać, że robimy coś źle, że woleliby, abyśmy postąpili inaczej. Trudno doświadczyć tych nieprzyjemnych emocji i bycia odpowiedzialnym dorosłym, bo nie mamy takich narzędzi.
Skąd zatem biorą się stereotypy, że matka ocenia nasz związek, mówiąc: „Twój partner na ciebie nie zasługuje”?
Takie komunikaty często mają zupełnie inny cel. Uważane są za troskę, ale tak naprawdę to tylko powierzchowne uczucie. Cel rodzica jest egoistyczny. W środku ma głębokie niezadowolenie z dziecka, z tego, co ono robi. Jednak trudno jej albo jemu skonfrontować się z tym zjawiskiem. Załóżmy, że ojciec mówi: „Martwię się, że on albo ona ma na ciebie zły wpływ, że cię wykorzysta”. O co jemu tak naprawdę chodzi? Być może o to, że traci kontrolę nad życiem syna czy córki, że przejmuje ją osoba partnerska, a jego dziecko na pewno sobie bez rodzica nie poradzi. Zmaga się z lękiem przed rozłożeniem na elementy pierwsze tego, co czuje w stosunku do relacji romantycznej potomka. Umiejętność takiej konfrontacji jest bardzo trudna.
Miłość rodzicielska jest oczywiście zupełnie odmienna od tej, którą darzą się dorośli, dojrzali partnerzy. Czy jednak zdarza się, że bywa uczuciem silnym, wręcz romantycznym?
Jeśli nie analizujmy sytuacji patologicznej, nie ma mowy o uczuciu romantycznym. Natomiast wracając do tego, co powiedziałem na początku, zupełnie podświadomie możemy szukać kopii relacji romantycznej naszych rodziców. Czasami też porównujemy osobę partnerską do matki lub ojca. A jeśli będziemy chcieli stworzyć taką relację, która pozwoli nam czuć się jak w relacji, partner nigdy nie spełni tych oczekiwań. Bo… nie jest naszym rodzicem.
Jak poradzić sobie z nadopiekuńczymi rodzicami?
Zdarza się, że terapia par pokazuje, iż w związku nie dzieje się za dobrze. Warto byłoby zadać sobie pytanie: „Czy powinniśmy się rozstać?”. Nie będzie się to mieściło w głowie jednej z osób. Zniesie ona wszystko, byleby tylko nie doszło do końca relacji. Wynika to ze schematu zależności. W terapii dochodzimy do wniosku, że w tym modelu biorą udział rodzice. Syn albo córka nie może się od nich uwolnić, pozwala, by silnie byli obecni w relacji. Wtedy zastanawiamy się, co możemy zrobić. Z punktu widzenia terapeuty najgorszą reakcją byłoby natychmiastowe stawianie granic. Nie ma sensu biec do rodziców i atakować ich za „zniszczone życie” i złe wychowanie. Takie niedojrzałe zachowanie nie zadziała. Najpierw ochłońmy emocjonalnie i poznajmy cel konfrontacji. Co nią chcemy uzyskać? Musimy zatroszczyć się o to, by rodzice wiedzieli, że nie jesteśmy niewdzięczni, że nie dewaluujemy tego, co dla nas zrobili, że doceniamy ich pracę. Powiedzmy: „Rozumiem wasze pobudki wychowawcze. Natomiast sposób, w jaki mnie kochaliście, był krzywdzący”. Albo: „Kocham was, ale mam konkretne oczekiwania wobec naszej relacji”. Jednocześnie dajmy im czas na przepracowanie tego komunikatu. Jeżeli faktycznie są nadopiekuńczy, nie oczekujmy, że po dwóch rozmowach albo, gorzej, kłótniach przy niedzielnym obiedzie coś się zmieni. Prędzej usłyszymy, że to partner albo partnerka namieszali nam w głowie. Nie wskazujmy winnych, tylko zadbajmy o to, by proces naprawczy zadział się prawidłowo.
Jak w takiej relacji ma się odnaleźć osoba partnerska?
Powinna zająć się sobą i swoimi emocjami. Skutecznie komunikować własne potrzeby, nie wchodzić w rolę nauczyciela, rodzica. Bardzo często okazuje się, że takie matkowanie czy też ojcowanie sprawia osobie partnerskiej przyjemność. Jeżeli postawienie granic ma się udać, będzie musiała wyjść z tej roli.
Dr nauk medycznych i nauk o zdrowiu Armen Mekhakyan jest psychologiem, psychoterapeutą, mediatorem, strategiem biznesowym.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.