Znaleziono 0 artykułów
26.02.2025

Jak wpływają na nas wypowiedziane i przemilczane słowa naszych matek i babek?

26.02.2025
Fot. Skynesher

Po matkach dziedziczymy nie tylko piękny uśmiech, temperament i strukturę włosa, lecz również słowa mocy, zakazy, nakazy i tabu. Marta Szarejko w swojej najnowszej książce „Masz to po mnie. Jakie przekonania dostałyśmy od naszych matek i babek?” rozmawia z ekspertkami od kobiecego świata o tym, co nam powiedziały, a co przemilczały kobiety w naszej rodzinie, i jaki ma to wpływ na nasze obecne życie.

„Muszę pozmywać”, „nie wypada” i znienawidzone „krew nie woda”. To zdania, które ja odziedziczyłam po swojej mamie i które od lat próbuję wyciszyć w mojej głowie. W swojej książce przepytujesz rozmówczynie o ich „spadki”, a ja jestem ciekawa, co ty odziedziczyłaś?

Dostałam pozytywny przekaz na temat ciała: moja mama miała do niego bardzo wyluzowany stosunek – czasem chudła, czasem tyła, rzadko się malowała, ale jednocześnie zawsze była w dobrej formie. I ja to przejęłam, jakoś podskórnie czułam, że ciało ma być instrumentem, a nie ornamentem. Należy o nie dbać, ale nadmiernie się na nim nie skupiać. Myślę, że dzięki temu ominęło mnie sporo kompleksów i zaburzeń, np. odżywiania, z którymi borykały się moje koleżanki. Z drugiej strony bardzo silny przekaz w mojej rodzinnej linii kobiecej dotyczył mężczyzn. Czyli: kobieta bez mężczyzny jest mniej warta, nie poradzi sobie. Zrzucam to na karb pokolenia urodzonego w latach 50., co nie zmienia tego, że wyraźnie ten przekaz widziałam i bardzo nie chciałam go przejąć. 

No właśnie, jedna rzecz to przekaz zauważyć i go nazwać, a inna coś z nim zrobić.

To prawda. Jedyne, co potrafiłam zrobić, to pójść w kontrę, stworzyć życie na drugim biegunie. Mama nawet nie musiała mi nic mówić, ja intuicyjnie czułam, że nie chcę, żeby moje życie było podobne do tego, które ona wiedzie z moim ojcem. Mam obsesję niezależności, co też nie jest dobre – niby jest inaczej, ale raczej nie udało mi się uwolnić ze schematu. Żyję w jego rewersie.

Można zrobić to inaczej?

Moje rozmówczynie twierdzą, że można, a ja im wierzę. Tyle że przebieranie „spadku” to długa i trudna droga, którą czasem trzeba przejść pod okiem specjalisty. A czasem wystarczą inne kobiety, które pozwolą nam wypełnić rodzinno-matczyne deficyty, np. przyjaciółki z różnych pokoleń – starsze i młodsze od nas. Mówię o przebieraniu „spadku”, bo nie wszystkie przekazy są złe. W książce pochylam się głównie nad negatywnymi, bo z pozytywnymi rzadziej trafia się do gabinetów psychoterapeutów, ale oczywiście dziedziczymy też mnóstwo dobrego. Ważne, żeby uświadomić sobie wszystkie aspekty tego, co dostałyśmy. 

Dlaczego to takie trudne?

Bo przekazy, które dostałyśmy od kobiet, nie tylko matek, ale też babek, cioć, osób bliskich w naszym otoczeniu, są z nami od zawsze. Uwewnętrzniałyśmy je, po prostu żyjąc w konkretnych rodzinach, wdychałyśmy z powietrzem w domu. A poza tym część z nich jest bardzo wzmacniana przez kulturę, jesteśmy socjalizowane do konkretnych zachowań. Trudno je wyabstrahować z naszego myślenia, oddzielić od tego, czego naprawdę chcemy. Świetnie o tym mówi socjolożka Iwona Chmura-Rutkowska w rozdziale o porządku i sprzątaniu. 

Dla mnie najtrudniejsza w tym przebieraniu jest skala tego zjawiska. Bo tak jak mówisz, to są przekazy nie tylko naszych matek, ale też ich matek i pewnie jeszcze kilka pokoleń wstecz.

A do tego każde z tych pokoleń przeszło w swoim życiu niemałą rewolucję. Dla mnie wstrząsające było banalne odkrycie, że chłopki, o których tak wspaniale pisze w swojej książce Joanna Kuciel-Frydryszak, to zaledwie babki naszych babek. Cztery pokolenia, a tak gigantyczna transformacja. Nie trzeba jednak daleko sięgać, mnóstwo wydarzyło się przez ostatnie 30 lat. Dla kobiet z pokolenia mojej mamy życie bez męża, postawienie na karierę, bycie niezależną finansowo było nie do pomyślenia. Dla mnie i moich rówieśniczek jest to po prostu jeden ze scenariuszy.

Opowiadając o przekazach, dużo mówiłyśmy o słowach, zdaniach, które się słyszy, ale przecież dużo większą robotę robi to, czego nie mówi się wcale.

Ciekawie o tym mówi Justyna Dąbrowska w rozdziale o porodzie. Matka nie musi snuć długich monologów na temat ciąży, wystarczy, że ogląda z córką zdjęcia z przeszłości i nagle zapada cisza. Brakuje w niej radości na wieść o tym, że córka zaszła w ciążę. Albo wręcz przeciwnie: matka reaguje nadmiarowym entuzjazmem, który córka odbiera jako sztuczny, niezbyt szczery. Często są to drobne, niezauważalne rzeczy, ale mają ogromną moc. W polskich rodzinach panuje cichy zakaz przeżywania pewnych emocji. Ja czasem słyszałam: „A z czego ty się tak cieszysz?!”. Szło za tym niewypowiedziane przekonanie, że jak okazujesz zbyt dużo radości, to zaraz przyjdzie smutek, kara. Lepiej się nie wychylać. Milczące przekazy szczególnie działają na dzieci, które niespecjalnie słyszą, ale dużo widzą. Latami możemy opowiadać swojej córce, że jest śliczna i doskonała, ale jeśli same katujemy się dietami i krytykujemy przed lustrem, to nasz werbalny przekaz nie będzie miał na nie żadnego wpływu.

Strasznie duża jest odpowiedzialność po stronie matek. Zastanawiam się, gdzie w tym wszystkim są ojcowie, bo w książce nie poświęcasz im ani pół zdania.

Poświęcam! Mówi o nich np. Alicja Długołęcka w rozdziale o przyjaźni, Agnieszka Koch w rozmowie o miłości, ale też Renata Durda w wywiadzie o przemocy. Jednak prawdą jest to, że skupiłam się na matkach, na liniach kobiecych w rodzinach. W moim pokoleniu, dziewczyn, które dziś mają 40 lat, ojcowie często byli nieobecni – fizycznie albo emocjonalnie. Ewentualnie przelewali całą miłość na córkę, a niekoniecznie byli dobrymi partnerami dla swoich żon. Świetnie o tym mówi kilka psychoterapeutek, socjolożki też. 

Cały więc trud spoczywał na matkach. Ta relacja musi być taka skomplikowana?

Magdalena Śniegulska, psychoterapeutka zajmująca się dziećmi i młodzieżą, uważa, że wcale nie musi. Mówi: „Gdybyśmy odczarowali rolę matki, wszystkim byłoby łatwiej. Bo może tak naprawdę chodzi o to, żeby dziecko miało dobrą relację z dojrzałym, stabilnym dorosłym? To mogą być ojciec, babcia, dziadek albo ciocia. Może tak naprawdę wyjątkowa jest relacja rodzicielska?”. W moim pokoleniu to się dzieje – ojcowie są bardzo zaangażowani. 

Równie trudne wydaje mi się krytyczne podejście do matki. Bo to jest druga strona tego medalu – żeby przebrać „spadek”, trzeba poddać ocenie swoich rodziców, a w naszej kulturze szacunek do nich jest mocno zakorzeniony.

Najgorszą pracę w naszej kulturze zrobiło zdanie „Czcij ojca swego i matkę swoją”. Czci się przecież bogów, rodziców można szanować. Czczenie jest pomyleniem porządków, ale niestety ciągle pokutuje. Zauważ, jaki sprzeciw budzą zawsze treści o osobach, które zdecydowały się z rodziny pochodzenia wyjść. Na szczęście w naszym pokoleniu zaczyna się to zmieniać. Interesująco o tym opowiada socjolożka Paula Pustułka w rozdziale o przekazach na temat macierzyństwa. Według niej jesteśmy pierwszym pokoleniem, w którym dziewczyny stawiają wymagania matkom. I wiedzą, że mogą się od nich odciąć.

Lektura twojej książki może być w tym pomocna. A tobie praca nad nią pomogła coś zmienić w relacji z matką? Zakładam, że podczas każdej rozmowy brałaś swoją mamę „na warsztat”.

Rzeczywiście przy pracy nad „Masz to po mnie” odżyło we mnie dużo emocji, pewne sprawy się uwypukliły. Paradoksalnie jednak rozmowy przyniosły mi ulgę, bo pokazały wielowymiarowość tych przekazów. Dowiedziałam się,skąd one się wzięły, i jakoś łaskawiej na nie patrzę, wiedząc, że dotyczyły wielu kobiet, nie tylko tych w mojej rodzinie. I że dużo mówią zarówno o nich, jak i o czasach, w których przyszło im żyć. Zyskałam nowy wymiar i łagodniejsze spojrzenie. Mam nadzieję, że nie tylko u mnie tak to zadziała.

Fot. Materiały prasowe

 

Olga Święcicka
  1. Kultura
  2. Książki
  3. Jak wpływają na nas wypowiedziane i przemilczane słowa naszych matek i babek?
Proszę czekać..
Zamknij