Postępował zgodnie z dewizą: „Marz, jakbyś miał żyć wiecznie. Żyj, jakbyś miał umrzeć dzisiaj”. Choć zginął w wieku zaledwie 24 lat i zagrał tylko w trzech filmach, pozostał legendą amerykańskiego kina. W jego skłóconych z życiem bohaterach odnajdują się kolejne pokolenia młodych ludzi.
James Dean mówił o sobie, że jest wieśniakiem. Urodzony 8 lutego 1931 r. rzeczywiście pochodził z prowincji. Przyszedł na świat w miejscowości Marion w stanie Indiana. Ale bardziej niż pochodzenie na Deanie odcisnęło piętno trudne dzieciństwo. Chłopiec był bardzo związany z matką. To właśnie miłośniczce poezji i teatru zawdzięczał swoje drugie imię – Byron, i pociąg do sztuki. Mildred Wilson Dean zachęcała ukochanego jedynaka do lekcji gry na skrzypcach i tańca oraz występów w szkolnym teatrzyku. Dorosły aktor wspominał, że matka była jedyną zdolną go zrozumieć osobą. Niestety kiedy James miał zaledwie dziewięć lat, zmarła na raka. Ojciec chłopca – farmer i stomatolog – nigdy nie rozumiał wrażliwego syna. Szybko stwierdził, że nie poradzi sobie z samotnym wychowaniem. Pomiędzy dorastającym Jamesem a ojcem zaczęły wybuchać coraz ostrzejsze konflikty. W końcu postanowił odesłać syna na farmę stryja w Santa Monica.
O tym, że życie na farmie stryja było dalekie od sielanki, Dean opowiedział po latach swojej przyjaciółce, Elizabeth Taylor. Chłopak zaprzyjaźnił się z miejscowym pastorem, wielebnym Jamesem DeWeerdem. Początkowo mężczyzna rozbudzał w młodym Jamesie miłość do walk byków i wyścigów samochodowych. Z czasem dorastający Dean padł ofiarą molestowania seksualnego ze strony pastora. Pomimo traumatycznego doświadczenia chłopak dobrze radził sobie w szkole. Zdecydował się więc na studia prawnicze. Ucieszony tym ojciec zaproponował mu, by zamieszkał z nim i jego nową żoną. Rodzinna sielanka skończyła się jednak, gdy Dean postanowił zmienić kierunek na aktorstwo. Rozwścieczony ojciec po raz kolejny odtrącił syna.
Ne chciał zrozumieć, że jego syn ma talent. Dostrzegli to natomiast i docenili ludzie z branży filmowej. Młody Dean zdecydował się rzucić szkołę, by zająć się aktorstwem zawodowo. Zadebiutował w reklamie Pepsi, wrzucając monetę do szafy grającej i wyklaskiwał rytm piosenki. Następnie dostał drobną rólkę w serialu „Family Theatre”. Choć był to zaledwie epizod, a James nie wypowiedział żadnej kwestii, występ wystarczył, by dziewczęta z pewnej katolickiej szkoły założyły jego fanklub. Mimo to ani ta rola, ani kilka następnych nie były dość znaczące, by nazwisko aktora pojawiło się w napisach końcowych. A gaże były tak skromne, że Dean był zmuszony dorabiać jako parkingowy przy hollywoodzkim studio wytwórni CBS. Wszystko zmieniło się, kiedy poznał Rogersa Bracketta, reżysera radiowego, który zaproponował mu pomoc w karierze.
Narodziny gwiazdy
Choć to Los Angeles nazywa się Miastem Gwiazd, James Dean stał się sławny dzięki pobytowi w Nowym Jorku, gdzie przeniósł się za namową Bracketta. Szlifował talent, występując w sztukach na Broadwayu, a przede wszystkim w słynnym stowarzyszeniu Actor’s Studio. Uczył się tam pod okiem samego Lee Strasberga z Marlonem Brando u boku. Połączyła ich nie tylko przyjaźń, lecz także romans. Brando wywarł też wielki wpływ na Deana, który zaczął naśladować zarówno sposób jego gry aktorskiej, jak i ubierania się. James dostrzegał wiele podobieństw w życiorysach swoich i Marlona. Choć w późniejszych latach ich drogi się rozeszły, Dean do końca życia darzył Brando sympatią. Laureat Oscara za film „Na nabrzeżach” z kolei szybko znudził się młodszym kolegą, który we wszystkim go naśladował. Przestał odbierać telefony od Deana. Irytował się też, kiedy pytano go o niego w wywiadach. Być może obawiał się, że James niebawem przyćmi go swoją sławą.
Bardzo możliwe, że Brando obraził się na Deana po tym, jak młodszy aktor sprzątnął mu sprzed nosa rolę w „Na wschód od Edenu”. Reżyser adaptacji powieści Johna Steinbecka, Elia Kazan, początkowo widział w roli Caleba Traska Brando, ale kiedy po sugestii scenarzysty wraz ze Steinbeckiem spotkał się z Deanem, natychmiast zmienił zdanie. Tak James, wówczas praktycznie nieznany aktor, dostał swoją pierwszą poważną rolę. Dzięki niej miał stać się gwiazdą. Kreacja skłóconego z pobożnym ojcem chłopaka, który pragnie poznać swoją prowadzącą dom schadzek matkę, została znakomicie przyjęta przez krytykę i widzów. Dzięki temu Dean mógł ubiegać się o kolejny angaż.
Bożyszcze nastolatków
Postać Jima Starka z „Buntownika bez powodu” w reżyserii Nicholasa Raya była przełomowa. Wcześniej nikt nie stworzył bohatera, z którym nastolatki mogłyby się utożsamiać. W filmie ukazano konflikt pokoleniowy, poszukiwanie własnego miejsca i autorytetu w dynamicznie zmieniającym się powojennym amerykańskim społeczeństwie. Skłócony z ojcem Jim Stark czuje się niezrozumiany. Swoje emocje, również poprzez strój, pokazuje całemu otoczeniu. Wcielający się w Starka Dean nosił dżinsy, obcisły T-shirt i wiatrówkę, miał modnie nastroszone włosy, a kwestie wygłaszał, mamrocząc spode łba. Był bohaterem na miarę nowych czasów, w dodatku takim, w którym podkochiwały się zarówno dziewczęta, jak i chłopcy.
Rola w „Buntowniku bez powodu” nie tylko przyczyniła się do ogromnej popularności Deana, lecz także zapewniła mu bajeczne dochody. A młody aktor bynajmniej nie zamierzał odkładać fortuny na czarną godzinę. Wierny własnej zasadzie: „Marz, jakbyś miał żyć wiecznie. Żyj, jakbyś miał umrzeć dzisiaj”, przepuszczał pieniądze w zastraszającym tempie. Brylując na hollywoodzkich imprezach, romansował z przedstawicielami obojga płci. Łączono go z partnerującą mu w „Buntowniku bez powodu” Nathalie Wood. Z włoską gwiazdą Pier Angeli ponoć planował nawet ślub, na który miała się nie zgodzić matka aktorki, zagorzała katoliczka. Ale największą pasją Deana były szybkie samochody. Dzięki świetnie przyjętej roli w „Buntowniku” i drugiej, w „Olbrzymie” George’a Stevensa, mógł sobie pozwolić na zakup kilku samochodów, m.in. wyścigowego Porsche 550 Spyder. Auto, nazwane przez aktora „Małym Łajdakiem”, było wielką miłością Deana. Ale jak twierdzi wielu fanów, ciążyła na nim klątwa.
Klątwa „Małego Łajdaka”
Srebrny, przerobiony zgodnie z życzeniami Deana, samochód wyścigowy u wielu wzbudzał podziw. Brytyjski aktor Alec Guinness przepowiedział jednak aktorowi śmierć za kierownicą Spydera. – Jest godzina 22, piątek, 23 września 1955 r. Jeśli wsiądziesz do tego samochodu o tej samej porze w przyszłym tygodniu, będziesz martwy – miał mu powiedzieć. Zdziwiony James Dean podobno się roześmiał, zaś Guinness, sam zaskoczony swoimi słowami, przeprosił, kładąc słowa na karb wypitego alkoholu. Ale kilka dni później aktorka Ursula Andress również miała prosić Deana, by nie wsiadał za kierownicę wyścigówki, bo skończy się to dla niego tragicznie.
James Dean za kierownicą swojego porsche brał udział w wyścigach samochodowych. W kilku zajął nawet wysokie miejsca w klasyfikacji. Nie odpuszczał nawet podczas kręcenia swojego trzeciego filmu, „Olbrzyma”, w którym występował u boku Elizabeth Taylor i Rocka Hudsona. Premiera filmu odbyła się w 1956 r., kilka miesięcy po śmierci Jamesa Deana. Aktor 30 września 1955 r. wraz ze swoim mechanikiem przewozili „Małego Łajdaka” do miejscowości Salinas w Kalifornii. Dean chciał poćwiczyć przed wyścigiem. Jadąc drogą stanową nr 466, nieopodal miasteczka Cholame, aktor zderzył się z nadjeżdżającym z naprzeciwka fordem. Według siedzącego na fotelu pasażera mechanika, który przeżył wypadek, ostatnie słowa Deana miały brzmieć: „Koleś się zatrzyma, przecież nas widzi”. Nie miał racji.
James Dean zmarł w wyniku odniesionych w wypadku obrażeń. Pośmiertnie otrzymał dwie nominacje do Oscara – za role w „Na wschód od Edenu” i „Olbrzymie”. Wielu uważa, że gdyby nie tragiczna śmierć, Dean przyćmiłby popularnością wielu innych gwiazdorów. Przedwczesna śmierć uczyniła go jednak wiecznym. Dean ma niedługo powrócić na ekrany. W filmie „Finding Jack” pojawi się hologram aktora. Pomysł wzbudził sprzeciw środowiska filmowego. Większość fanów uważa, że filmy, w których Dean zagrał za życia, wystarczą za jego artystyczny dorobek. By upamiętnić mistrza, zawsze można przecież raz jeszcze obejrzeć „Buntownika bez powodu”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.