Znaleziono 0 artykułów
23.06.2019

James Dignan: Najlepiej wychodzi mi rysunek byka

23.06.2019
James Dignan, Spots / Fot. archiwum prywatne

Wykształcony w Paryżu ilustrator z Nowej Zelandii od 30 lat pracuje dla edycji „Vogue’a” z wielu krajów, francuskich domów mody i… dla siebie, bo tylko rysując czasami do szuflady, można zachować świeżość spojrzenia.

Jak to się stało, że zostałeś ilustratorem?

Jako nastolatek założyłem markę odzieżową w Australii, ale byłem żądny nowych wrażeń, więc przeniosłem się do Francji, gdzie studiowałem projektowanie i ilustrację w paryskim Studio Berçot. To prawdziwe laboratorium mody z ekscentryczną grupą studentów, która mnie do siebie przyjęła. Kiedy teraz o tym myślę, wydaje mi się, że moje umiejętności rysunkowe rozwinęły się tak szybko, bo słabo znałem francuski. Zawsze uważałem, że rysowanie to forma języka.

Pamiętasz swoją pierwszą pracę?

Dostałem ją na stanowisku asystenta znanego francuskiego dyrektora artystycznego Marca Ascoliego, który pracował wówczas dla Yōjiego Yamamoto, Chloé i Jil Sander, a teraz jest dyrektorem kreatywnym magazynu „AnOther”. Musiał dostrzec we mnie jakiś potencjał, skoro polecił mi wykonanie ilustracji do materiałów prasowych dla domów mody. Niezły debiut dla świeżo upieczonego absolwenta z Antypodów. To Marc załatwił mi potem agenta.

Miałeś szczęście do ludzi?

O tak, zostałem odkryty co najmniej kilka razy (śmiech). W latach 90. Katharine Hamnett poprosiła mnie o spotkanie w hotelu Ritz, gdzie robiła casting do swojego pierwszego pokazu w Paryżu. Zrobiłem dla niej wielkie jedwabne chusty – kolorowe, ręcznie malowane, bardzo swobodne. To był początek wspaniałej współpracy. Zacząłem regularnie jeździć do Londynu i Mediolanu, robiłem szaliki, nadruki na tkaninach i koszulkach, projekty krawatów. To było spełnienie marzeń o kreatywnej wolności. I jeszcze mi za to płacili. Byłem w siódmym niebie!

James Dignan "Diving" (fot. archiwum prywatne)
James Dignan, Vogue Japan Beauty (fot. archiwum prywatne)

A potem zacząłeś robić ilustracje do gazet, między innymi dla „Vogue’a”?

Zacząłem od „Vogue’a” z Singapuru, na którego łamach miałem za pomocą ilustracji wyjaśnić, czym jest francuski szyk. Potem ilustrowałem ich horoskop. Zawsze najlepiej wychodzi mi byk, bo to mój znak zodiaku. Pracowałem też dla „Vogue’a” chińskiego, japońskiego i australijskiego. Gdy zaczynałem pracować, w czasopismach było bardzo mało ilustracji w porównaniu z wcześniejszymi dekadami. Teraz znów jest ich więcej. To dobrze, bo dobra ilustracja zawsze sprawia, że gazeta jest ciekawsza.

Najtrudniejsze do narysowania są postacie?

Dla mnie już nie. Nie przepadam za to za rysowaniem samochodów.

Zapamiętałam twoją akwarelę pokazującą makijaż w różnych dekadach.

Cieszy się ona największym powodzeniem na moim Instagramie. To pierwsza strona akwarelowego szkicownika. Zrobiłem go dla siebie, nie na konkretne zamówienie. Makijaże w latach 20., 30., 40. i 50. miały uwodzicielski urok. Chciałbym pokazać makijaże kolejnych epok, bo rysowanie na twarzy nowych kształtów jest dużo bardziej pociągające niż jej naturalny wygląd.

James Dignan, ilustracje dla Vogue Australia

Czujesz się wtedy, jakbyś był makijażystą?

Zdecydowanie dzielimy tę samą wrażliwość. Zresztą oni sami są często bardzo utalentowanymi artystami. Większość wizażystów, których znam, maluje, rzeźbi, rysuje lub robi świetne zdjęcia.

A masz swoich ulubionych rysowników, którymi się inspirujesz?

Inspirują mnie taniec, rzeźba, kino, moda, wnętrza, ludzie, sztuka współczesna, historia, fotografia. Nie interesują mnie inni rysownicy.

James Dignan (fot. archiwum prywatne)

Najbardziej skomplikowana technicznie rzecz, jaką kiedykolwiek namalowałeś, to...

Wysoki na pięć metrów mural w szykownym sklepie Gentlemen's Tailor w Hongkongu. Byłem niesamowicie zestresowany, bo pracowałem, stojąc na drabinie, a mam lęk wysokości. W dodatku klienci, którzy przychodzili do sklepu, bez przerwy chcieli ze mną rozmawiać. Mimo tego mural moim zdaniem wyszedł nieźle.

James Dignan, rysunek dla magazynu Glamour (fot. archiwum prywatne)

A praca, z której jesteś szczególnie dumny?

Zrobiłem trzy ilustracje dla domu towarowego Printemps w Paryżu. Moje ilustracje dla Louis Vuitton też są odlotowe.

Jaką technikę stosujesz?

Uwielbiam używać tuszu, gwaszu, akwareli i markerów Copic. Poza tym technika zależy od konkretnego projektu. W tej chwili kręcą mnie tekstury i odrobina anarchii.

James Dignan Super Ciao / archiwum prywatne

Co jest teraz na twoim biurku?

Szklanka whisky, pusta filiżanka po kawie, specjalna lampa dla rysowników, komputer, radio, linijki, ołówki, długopisy, nożyczki, farby, zeszyty, podkładki do rysowania… taki szczęśliwy bałagan.

Nad czym obecnie pracujesz?

Nad ilustracjami dla „Icon Magazine”, który jest wydawany w Niemczech. Dla freelancera najważniejsze jest zachowanie świeżości, dlatego zawsze robię małe projekty dla siebie. Moja praca to ciągłe próby.

To co w niej najbardziej lubisz?

Gdy naciskam „wyślij”, a klienci mówią: „Dziękuję, to jest świetne!”.

A co byś poradził komuś, kto chce zostać ilustratorem?

Zdobądź wykształcenie, rysuj dla zabawy i nigdy nie odrzucaj okazji do pracy, bo nie wiesz, dokąd cię to może zaprowadzić.

 

Katarzyna Straszewicz
  1. Ludzie
  2. Portrety
  3. James Dignan: Najlepiej wychodzi mi rysunek byka
Proszę czekać..
Zamknij