W modowej ikonografii głęboko zakorzeniona jest figura mieszkającego i pracującego w Paryżu Japończyka. Yohji Yamamoto, Rei Kawakubo i Issey Miyake to sztandarowe przykłady, ale w programie paryskiego tygodnia mody Japończyków jest znacznie więcej: Junya Watanabe, Sacai, Undercover... Emisariusze z innego świata, kreatywny kontyngent łączący dalekie tradycje i wpływy. Na taką skalę nie występuje w Londynie, Mediolanie ani w Nowym Jorku. Od dawna zastanawiam się dlaczego. Historia malarza Tsuguharu Foujity w pewnym sensie tłumaczy mi źródła tego zjawiska.
Chopin i samuraje
Epoka Meiji, czyli druga połowa XIX i początek XX wieku, to w Japonii czas rewolucji i przewartościowań. Zagrożone kolonizacją przez europejskie mocarstwa cesarstwo, żeby przetrwać, po stuleciach izolacji postanawia dogonić światowy peleton, otwierając się na wpływy z zewnątrz. Na wyspach pojawiają się zaproszone przez cesarza Mutsuhito zastępy inżynierów i naukowców. Wraz z nimi docierają rewolucja przemysłowa, współczesna medycyna i technika militarna. W całym kraju buduje się koleje, stawia słupy telegraficzne i nowoczesne fabryki. Wprowadzona zostaje wspólna waluta, otwiera się też giełda papierów wartościowych. Równolegle, z nieco mniejszym rozmachem, importowane są nurty intelektualne i artystyczne. Kulturalną stolicę świata stanowi w tym czasie Paryż, więc w naturalny sposób to on jest najsilniejszym ich źródłem. Wyobraźnią postępowych Japończyków zaczynają rządzić muzyka Chopina, impresjonistyczne malarstwo i niedawno wynaleziona fotografia.
Dzieckiem tych czasów jest malarz Tsuguharu Foujita. Urodzony w arystokratycznej rodzinie, odbiera formalne artystyczne wykształcenie w Tokio, ale pomimo sukcesów (maluje m.in. oficjalny portret cesarza Korei) nie może znieść hierarchicznej struktury artystycznych pracowni i podejścia do sztuki wymagającego wyzbycia się ego rzemieślniczego. W 1913 roku, mając 27 lat, decyduje się zaryzykować, wyjechać do Paryża i zmierzyć się z jego mitem. Skacze w ten mit na główkę. Zamieszkuje na Montparnassie, przesiaduje w Café de la Rotonde, szybko zaprzyjaźnia się z Picassem, Légerem i Modiglianim, a lekcje tańca bierze u Isadory Duncan. Fascynacja jest obustronna, jako przybysz z innej kultury Foujita jest dla paryskiej bohemy bardzo atrakcyjny.
Sepiowa paleta
Foujita utrzymuje się, pracując w Luwrze jako kopista, który przemalowuje dzieła starych mistrzów. Po godzinach w ramach pracy własnej przenosi na płótno przywiezione z Japonii i kultywowane na miejscu wyobrażenia o mieście artystów. Jego Paryż to pejzaże robotniczych dzielnic, wnętrza barów, akty kochanek i muz. Obrazy podpisuje sfrancuszczoną wersją swojego nazwiska: „Foujita”. Obrazy Foujity nie są jednak francuskie. Wyraźnie czuć w nich zdyscyplinowaną kreskę jak z drzeworytów ukiyo-e. Gama kolorystyczna jest bardzo stonowana, zupełnie niepodobna do twórczości większości współczesnych mu europejskich malarzy, jego akwarele są utrzymane w tonach sepiowej fotograficznej odbitki. Połączenie subtelnej egzotyki i doskonale rozumianego w Paryżu artystycznego kodu okazuje się kluczem do sukcesu. Również finansowego. Cztery lata po przeprowadzce podczas swojej pierwszej indywidualnej wystawy w Gallery ChéronFoujita sprzedaje wszystkie ze 110 wystawionych obrazów. Za zarobione pieniądze instaluje w swojej pracowni wannę z bieżącą wodą, czym zdobywa kolejny punkt w biedującym artystycznym światku. Na połączone z pozowaniem do aktów kąpiele wpada do niego sama Kiki de Montparnasse.
Inne czasy, inne branże
Gdyby wstawić w tę opowieść inne daty, słownictwo artystyczne zamienić na modowe i odjąć nieco ekscentryczności, historia o Foujicie mogłaby by być historią o Rei Kawakubo. Inne czasy i inne branże, ale mechanizmy balansowania na pograniczu egzotyki i familiarności bardzo podobne.
Kolejny wątek łączący Foujitę ze współczesnymi japońskimi projektantami to element autokreacji. Foujita oprócz obrazów od początku dostarcza światu siebie samego jako postać. Od początku dba o wizerunek – obcięte na pazia farbowane włosy, wąsy, kolczyki i okrągłe okulary to jego znaki rozpoznawcze. Celebruje je w masowo tworzonych autoportretach. Do swojej pracowni często zaprasza fotografów i filmowców, jest dla nich bardzo wdzięcznym tematem. Nietrudno pomyśleć w tym miejscu o noszonych jak mundur ramonesce i fryzurze Rei Kawakubo czy o nieśmiertelnym włóczykijowym kapeluszu Yohjiego Yamamoto.
Raczej nie uda mi się porozmawiać z Rei Kawakubo, by ustalić, na ile postać Foujity faktycznie wpłynęła na japońskich projektantów pracujących i pokazujących się w Paryżu (chociaż marzyć trzeba…). Nie zmienia to jednak faktu, że takie mentalne ćwiczenia są najzwyczajniej w świecie bardzo przyjemne.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.