Zrobiłam karierę, bo przyjmowałam role, których nikt nie chciał – powiedziała Jennifer Coolidge. Dodała, że przez lata Hollywood postrzegało ją jako aktorkę charakterystyczną. Zazwyczaj grała role drugoplanowe, nie zarabiała dużo. Dopiero dzięki występowi w serialu „Biały Lotos” dostała pierwszą nominację do Emmy, a także szansę na nowe otwarcie w karierze. Właśnie kończy 63 lata.
Pochodząca z Bostonu w stanie Massachusetts Jennifer Coolidge zawsze chciała być aktorką. Innej pracy nie brała pod uwagę. Marzyła o rolach dramatycznych, a jej idolką była Meryl Streep. Coolidge poszła jednak nieco inną drogą niż oscarowa rekordzistka, bo została aktorką komediową. – Nadawałam się do tej roli – powiedziała. – Nie jestem przecież pięknością. Na szczęście! Piękne aktorki rzadko kiedy potrafią być komiczne. Są na to po prostu zbyt zjawiskowe. Ja nie miałam tego problemu. Potrafię wyglądać naprawdę paskudnie.
Jednak zanim dostała pierwszą rolę w sitcomie, nikt nie widział w Coolidge komiczki. Zdaniem rodziny była koszmarnie mało zabawna. Uchodziła raczej za dziwaczkę niż typ żartownisi.
Ale porzuciła rodzinne strony i udała się do Los Angeles, by uczyć się aktorstwa pod okiem profesjonalistów. Wynajmowała mały pokój na spółkę z inną amatorką aktorstwa. To właśnie od niej pierwszy raz usłyszała, że nie nadaje się przed kamerę. Później często słyszała to też na castingach. Pewien reżyser, kompletujący ekipę znanej opery mydlanej, szybko rozwiał jej nadzieje, mówiąc, że obsadza tylko „pięknych ludzi”. Jennifer uznała więc, że w Mieście Aniołów kariery raczej nie zrobi.
Jennifer Coolidge wpuszczano do elitarnych klubów na Manhattanie, bo podawała się za wnuczkę Ernesta Hemingwaya
– Na początku w tym zawodzie jest się potwornie zagubionym – opowiadała w wywiadzie dla „Guardiana”. – Znam oczywiście aktorów, którym od razu się powiodło. Marzyli, by grać Hamleta i – bum! Od razu grali Hamleta. W moim wypadku tak nie było. Nie poddałam się jednak. Musiałam co prawda mocno zaciskać pięści, gdy tłumaczyłam, że jestem aktorką, a pracowałam jako kelnerka w podrzędnej knajpie. I kiedy spotykałam tych oblechów, którzy obiecywali mi zawrotną karierę, jeśli tylko wpadnę na przesłuchanie do ich domu lub pokoju hotelowego. Niestety, te wszystkie paskudne historie, jakie słyszy się o kulisach Hollywood, są prawdziwe.
Poleciała więc do Nowego Jorku. Za dnia wciąż pracowała jako kelnerka, a nocą ostro imprezowała. – Kelnerka była ze mnie kiepska. Prawdopodobieństwo, że stawię się na swoją zmianę wynosiło jakieś 50 proc. – opowiadała w programie Jimmy’ego Kimmela. Co ciekawe, w tej samej knajpie dorabiała Sandra Bullock, przed którą Hollywood otworzyło swoje drzwi dużo szybciej niż przed Coolidge. Choć Jennifer biegała na wszystkie przesłuchania i nie traciła wiary, że aktorstwo jest jej pisane, wciąż nie mogła się przebić. To rodziło frustrację. Wkrótce do imprez doszły narkotyki. Jej życie nocne nabrało zawrotnego tempa. Choć nie była popularna, wpuszczano ją do wszystkich elitarnych klubów na Manhattanie – podawała się bowiem za wnuczkę Ernesta Hemingwaya. – Miałam grube brwi i długie blond włosy – wspominała. – Byłam trochę podobna do Mariel i Margaux, dwóch znanych wnuczek pisarza. Podawałam się więc za trzecią, Muffin Hemingway. To zawsze działało – wyznała w jednym z wywiadów.
Suto zakrapiane alkoholem i wspomagane kokainą imprezy coraz częściej kończyły się dla Jennifer Coolidge na ostrym dyżurze. Dlatego nie protestowała, gdy zaniepokojeni rodzice wysłali ją na odwyk. Miała 27 lat. Wychodząc z ośrodka, była pewna, że z narkotykami koniec. Nie miała natomiast pojęcia, co dalej z karierą.
Z pomocą przyszedł przyjaciel, który uwielbiał poczucie humoru Jennifer. Zabrał ją na przesłuchanie do słynnej trupy komediowej The Groundlings – w tym czasie należał do niej m.in. Will Ferrell. Zaskoczyło. Coolidge pokochała stand-up i odnalazła swoją drogę.
Jennifer Coolidge: Do ciągłych porażek da się przywyknąć. Przestajesz się ich bać
W 1993 r. w końcu dostała pierwszą znaczącą rolę. Wystąpiła w popularnym wówczas serialu „Kroniki Seinfelda” z komikiem Jerrym Seinfeldem w roli głównej. Grała jego dziewczynę, masażystkę. Miała wtedy 31 lat, jej ukochana matka umierała na raka trzustki. – Pamiętam ostatnie słowa mamy. Powiedziała: Nie do wiary! – śmiała się Jennifer po latach. – Już nie wierzyła, że odniosę sukces w tej branży.
Bo Jennifer miała też pecha. Po udanym debiucie telewizyjnym w „Kronikach Seinfelda” dostała kolejny angaż – w serialu „She TV”. Obiecywała sobie po nim wiele, ale produkcję zdjęto po pierwszym sezonie. Później trafiła do programu rozrywkowego „Saturday Night Special” stacji FOX. W założeniu miał on dorównać superpopularnemu „Saturday Night Live”. Okazał się klapą. Ale Coolidge dostrzeżono i zaproszono na casting do SNL. Towarzyszyli jej koledzy z The Groundlings. I tym razem nie wyszło. Podobno zawinił agent aktorki. Szansa po raz kolejny przeszła Jennifer koło nosa. Ale nie zrażała się.
Wkrótce zagrała większą rolę w serialu HBO, ale produkcja nie dotrwała nawet do pilota. Wystąpiła też w tytule stacji NBC, który też trafił do kosza. Włodarze stacji zaoferowali jej jednak „nagrodę pocieszenia” – w 2004 r. powierzyli Jennifer rolę rozwiązłej agentki w serialu „Joey”. Był to spin-off kultowego serialu „Przyjaciele”, opowiadający dalsze losy Joeya Tribbianiego (Matt LeBlanc). Serial nie powtórzył sukcesu „Friends”, kręcono go przez niespełna dwa lata. – To całkiem zabawne, gdy stajesz na planie serialu i myślisz: No, to teraz się zacznie, będzie super! – opowiadała Coolidge. – Tymczasem nie zdążysz nawet mrugnąć okiem, a już jest po wszystkim.
W tym samym roku walczyła o rolę Lynette Scavo w „Gotowych na wszystko”. Doszła do ostatniego etapu, ale na mecie pokonała ją Felicity Huffman. – Do ciągłych porażek da się przywyknąć – wyznała Jennifer. – Przestajesz się ich bać. Myślę, że jest w tym coś uwalniającego. I gdy nie spodziewała się już po swoim życiu zawodowym wiele, dostała do ręki scenariusz komedii dla nastolatków „American Pie”. Proponowano jej rolę seksownej MILF (z ang: mom I’d like to fuck), takiej współczesnej wersji pani Robinson z „Absolwenta”. „A czemu by nie?”, pomyślała i przyjęła ofertę.
Dzięki roli w „Obiecującej. Młodej. Kobiecie.” Coolidge została dostrzeżona na nowo
„Mama Stiflera” stała się kultowa, a sama Jennifer Coolidge przerodziła się w obiekt młodzieńczych fascynacji. – Dziękuję Bogu za „American Pie” – po latach mówiła z uśmiechem. – Udział w tym filmie sprawił, że moje życie seksualne weszło na zupełnie inny poziom. Gdyby nie „mama Stiflera”, w życiu nie przespałabym się z tymi 200 mężczyznami. W tym samym wywiadzie dodała, że byli to znacznie młodsi od niej partnerzy.
Rola w „American Pie” przylgnęła do Coolidge na lata. Zainteresowani aktorką widzowie częściej niż jej nazwisko wpisywali w wyszukiwarkę po prostu „mama Stiflera”. Swoją rolę powtórzyła jeszcze dwukrotnie, w kolejnych częściach filmu z 2001 i 2003 r. Była tak przekonująca w tej roli, że na lata przylgnęła do określenia „seksowny MILF”. W latach 2000. stworzyła jeszcze jedną zapamiętaną postać – manikiurzystki Paulette w „Legalnej blondynce”. Wystąpiła też gościnnie w „Przyjaciołach” oraz w „Seksie w wielkim mieście”. W każdej z tych ról seksualność jej bohaterek wybijała się na pierwszy plan.
W 2012 r. Jennifer Coolidge przyjęła rolę Sophie Kachinsky, kobiety z polskimi korzeniami, sąsiadki dwóch głównych bohaterek serialu komediowego „Dwie spłukane dziewczyny”. Jej postać była komiczna, aż przesadnie groteskowa. – Wkrótce Jennifer kojarzono już wyłącznie z filmami komediowymi, aż w końcu ona sama zaczęła być postrzegana jak jeden wielki żart – mówił o swojej przyjaciółce reżyser Mike White w wywiadzie dla „Vulture”.
Gdy w 2017 r. na planie „Dwóch spłukanych dziewczyn” padł ostatni klaps, wszyscy myśleli, że lata świetności Jennifer Coolidge ma już za sobą. Aż tu nagle aktorka pojawiła się w klipie do piosenki „Thank u, next” Ariany Grande, który dziś ma ponad 733 mln wyświetleń. Coolidge odtworzyła w nim swoją postać z „Legalnej blondynki” i przypomniała o sobie całemu światu, może prawie całemu. Dwa lata później wystąpiła w „Obiecującej. Młodej. Kobiecie.” aktorki Emerald Fennell, debiutującej tym tytułem w roli reżyserki filmu fabularnego. Produkcja stała się sensacją rozdania Oscarów w 2021 r. – otrzymała 5 nominacji i statuetkę za najlepszy oryginalny scenariusz.
Coolidge grała matkę głównej bohaterki, mszczącej się na mężczyznach wykorzystujących seksualnie kobiety. To zdecydowanie inna rola niż te z jej dotychczasowego emploi. – Teledysk Ariany i film Emerald pozwoliły mi wyjść z tej szuflady, do której włożono mnie lata temu – mówiła później Jennifer. – Ludzie spodziewali się po mnie już tylko jednego rodzaju ról. Według nich byłam tą babką, która otwiera drzwi, mówi coś bardzo zabawnego i znika ze sceny. Tymczasem dziewczyny sprawiły, że wróciłam do gry i to na nowych warunkach.
Za rolę w „Białym Lotosie” Coolidge dostała pierwszą nominację do Emmy
I rzeczywiście, w 2021 r. Jennifer Coolidge pokazała, na co ją stać. W serialu Mike’a White’a „Biały Lotos” zagrała fenomenalnie, umiejętnie miksując wrodzony talent komediowy z imponującymi umiejętnościami dramatycznymi. Za swoją rolę dostała nominację do Emmy – pierwszą w karierze, a także do Złotego Globu i Nagrody Gildii Aktorów Ekranowych. A mało brakowało, by nie przyjęła propozycji pracy nad tą produkcją.
– Pandemia dała mi w kość – opowiadała Coolidge w rozmowie z „Guardianem”. – Byłam potwornie smutna. Namiętnie oglądałam wszystkie przerażające wiadomości. Zaczęłam myśleć, że to koniec, że wszyscy umrzemy, że dla ludzkości nie ma już ratunku. Znałam ludzi, których covid zabił, więc sądziłam, że jesteśmy na przegranej pozycji. Byłam pewna, że wirus wygra. Kto by myślał wtedy o pracy, skoro czekała nas zagłada? I wtedy zadzwonił Mike. Powiedział, że dostał od HBO zielone światło na serial, w którym jest rola dla mnie. „No dobra, kiedy mielibyśmy zacząć?” – spytałam. Okazało się, że natychmiast. A, umówmy się, byłam nie tylko w kiepskiej formie psychicznej, lecz także zapuściłam się fizycznie. Całe dnie leżałam na łóżku, jedząc pizzę. Mogłam więc zagrać tylko w takiej produkcji, gdzie kręcono by mnie od szyi w górę.
White przekonywał aktorkę, że pisał scenariusz z myślą o niej, rozmawiał z Coolidge wielokrotnie, nie dawał za wygraną. Zgodziła się dopiero, gdy opowiedział jej o bohaterce. – Okazało się, że mamy z Tanyą McQuoid podobne doświadczenia. Obie cierpiałyśmy na depresję. Obie straciłyśmy matki i musiałyśmy zmierzyć się z żałobą. To mnie przekonało.
Teraz, gdy Jennifer Coolidge skończyła 62 lat, w końcu jest na pierwszym planie. „Biały Lotos” otwiera zupełnie nowy, ekscytujący rozdział w jej karierze.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.