Unikam złych wiadomości. Staram się dostrzegać tylko te pozytywne. Że zwierzęta wyszły na ulice miast, że wreszcie widać z Indii Himalaje, że w weneckich kanałach znów pływają ryby – mówi jedna z pierwszych polskich blogerek modowych, influencerka, którą na Instagramie obserwuje prawie milion fanów. Założycielka dwóch marek – Moiess z kostiumami kąpielowymi i Veclaim. Ostatnio wypuściła linię T-shirtów z motywem chiromancji.
Jak się czułaś na początku kwarantanny?
Cieszyłam się, że mogę spędzić trochę czasu w domu. W pierwsze dni odpoczywałam, gotowałam, czytałam. Potem lenistwo zaczęło mi źle działać na psychikę. Pojawił się niepokój. Zrozumiałam, że najlepiej się czuję, gdy mam się czym zająć.
Praca nadaje rytm?
Tak. I radzę wszystkim wokół, żeby ustalili sobie ścisły plan dnia. Nawet jeśli nie mają teraz żadnej pilnej pracy do wykonania, niech stworzą sobie listę zadań. To daje poczucie sensu. Lepiej zmusić się do porządków, pracy w ogrodzie albo nauki gotowania niż leżeć na kanapie. Gdy jesteśmy zdyscyplinowani, lepiej śpimy, lepiej się relaksujemy, lepiej oddychamy. To daje równowagę. Dla osób, które prowadziły wcześniej chaotyczne życie, ta kwarantanna może być zbawienna. Pozwoli wprowadzić porządek w ich życie.
A zwolniłaś tempo?
Nie. Mam klientów, dla których muszę realizować zobowiązania, a wszystko robię sama w domu – zdjęcia, ich obróbkę, stylizacje. Prowadzę markę, co w czasie kwarantanny wymaga elastyczności. Chcę wrócić do prowadzenia kanału na YouTubie. I mam jeszcze kolejkę rzeczy, których w ostatnim czasie nie zdążyłam zrobić. Zmieniło się więc głównie to, że nie ruszam się z Warszawy. Wcześniej dużo wyjeżdżałam.
Tęsknisz za tym?
Tak i nie. To takie rozpraszacze – bardzo przyjemne, ale sprawiające, że nie mogłam w pełni skupić się na pracy. Żal mi kilku świetnych możliwości zawodowych, które straciłam przez pandemię. Na przełomie lutego i marca byłam na paryskim tygodniu mody. Potem na jeden dzień poleciałam do Gdańska. Stamtąd miałam wrócić jeszcze raz do Paryża na pokazy Hermès i Chanel. Ale nie wróciłam. Coś mnie tknęło. Poczułam, że nie jest bezpiecznie wsiadać znów do samolotu. Zostałam w Polsce. Uniknęłam dzięki temu przymusowej kwarantanny, którą wprowadzono dla osób powracających do Polski zaledwie kilka dni później. Jeszcze w marcu miałam pojechać z Chloé do Indii, potem, jak prawie co roku, na Coachellę, a w czerwcu z Chanel do Edynburga. Właśnie mi, niestety, te wyjazdy i projekty odwołali.
Na twoim profilu na Instagramie zamieszczasz dużo zdjęć z takich wyjazdów. Musiałaś zmienić strategię w mediach społecznościowych?
Chyba zbliżyłam się do codziennego życia. Moim obserwatorom podoba się to, że gotuję na podstawie przepisów mojego brata, Justina, który jest kucharzem, przebieram się w dresy albo staram się podejść kreatywnie do robienia zdjęć swoich stylizacji na kanapie. Zapraszam ludzi do mojego domu, ale zawsze zachowuję odrobinę tajemnicy. Pokazuję dużo, ale nie wszystko. W czasie pandemii obiecałam sobie, że będę propagować ideę pozostania w domu, ale przede wszystkim chcę dostarczać moim obserwatorom radosnej rozrywki. Nasze życie nie polega tylko na tym, że jemy, śpimy i pracujemy. Potrzebujemy też rozrywki. Z moich kanałów nie dowiecie się o koronawirusie, nie będziecie się dołować. Są od tego inne źródła informacji. Ja wciąż chcę dostarczać inspiracji i rozrywki, niby błahej, a jednak potrzebnej w tym trudnym dla wszystkich czasie.
Podczas pandemii pracowałaś też z zespołem nad nowym dropem Veclaim. To było trudne wyzwanie?
Nie mogłam spotkać się ze współpracownikami, więc wszystko ustalaliśmy wirtualnie. Zdjęcia do kampanii po raz pierwszy zrobiłam w domu. To było trudne, ale wierzę, że mniejsze możliwości wzmagają kreatywność. Gdy jestem na chwilę przed premierą kolekcji, nie lubię się rozpraszać. Jestem całkowicie skupiona na tym, żeby doprowadzić sprawę do końca jak najlepiej potrafię.
Prowadzenie firmy to, zwłaszcza teraz, duża odpowiedzialność.
Tak, czuję się odpowiedzialna za moich ludzi, nikogo nie zwolniłam. Miałam przyjąć nowe osoby. Tuż przed pandemią zaczęłam rekrutację. Jeszcze jej nie dokończyłam, bo chciałabym spotkać się z kandydatami na żywo. Pandemia pokrzyżowała wiele pomysłów, ale cieszę się, że działają szwalnie, więc nasza praca nie została do końca przerwana.
Veclaim ma dwa lata – to dużo czy mało? Jesteś na początku drogi, rozwijasz się, czy czujesz, że marka jest ugruntowana?
Mam cztery lata doświadczenia w produkowaniu odzieży. Uczyłam się na Moiess, marce kostiumów kąpielowych. Veclaim otworzyłam dwa lata temu, bo wcześniej nie byłam na to gotowa.
Czuję, że jesteśmy w dobrym momencie. Mamy już grono stałych klientek, które nam ufają. Wracają do nas po nowe produkty. Docelowo chciałabym, żeby to była marka na różne okazje. Po kolekcji T-shirtów i dresów widzę, że Veclaim nie musi kojarzyć się już tylko z sukienkami dla takich kobiet jak ja – szalonych, pewnych siebie, przebojowych. Chciałabym, żeby można się było ubrać w Veclaim od stóp do głów – w topy, spodnie, spódnice, płaszcze. Fajnie wracać do marki po różne rzeczy. Sama lubię tak robić.
Poza tym fascynuje mnie proces projektowania, więc cieszę się, że będę mogła bardziej się wykazać. Będę musiała znaleźć odpowiedź na nową rzeczywistość, która może zakładać ograniczenie konsumpcji. Będzie można u mnie kupić prostsze rzeczy, które przetrwają długo.
Jaką masz strategię biznesową?
Moja strategia jest prosta, ale chyba skuteczna. Słucham siebie, moich współpracowników i klientów. Gdy pozbieram te opinie, wiem, że powstaje coś wartościowego. Robię tylko to, co czuję. Ale nigdy nie mówię nigdy, bo mogę zaraz poczuć inaczej. Tak, jak z moimi stylizacjami – nigdy nie mówię, że czegoś nie włożę.
Jaką jesteś szefową?
Na pewno nie jest ze mną nudno. Mój zespół i ja rozwijamy się razem, w Veclaim panuje demokracja. Dobre pomysły zawsze są wysłuchane. Kiedyś nie posłuchałam zespołu – zrobiłam sukienkę, która podobała się tylko mnie. Nie sprzedała się zbyt dobrze, więc zrozumiałam, że warto słuchać ludzi. Jako młoda szefowa popełniłam pewnie dużo błędów.
Co ci daje własna marka?
Poczucie bezpieczeństwa, niezależność, wolność. Dzięki temu, że jestem influencerką, która ma własny biznes, nie jestem teraz zdana wyłącznie na klientów. To, że jestem w stanie się z tego utrzymać, daje mi siłę. Cieszy mnie to, że wreszcie mogę wszystko robić po swojemu – kampanie, sposób pokazania ubrań, zdjęcia.
Masz wyczucie trendów?
Nie jestem zadufana w sobie. Wiem, że zawsze można z jakimś produktem nie trafić. W marce to działa inaczej niż na Instagramie. Tam wystarczy polajkować, tu trzeba kupić. Ale chyba mam dobre pomysły. Tak było z ostatnimi dwoma dropami z T-shirtami. Zawsze lubiłam nosić te sprane – im bardziej, tym lepiej. Są cool, rockowe, moje. Wyróżniają się na rynku. Nie są streetwearem, tylko czymś oryginalnym. Chciałam zrobić T-shirty z wytartym, a nie pięknym i błyszczącym nadrukiem. Moi pracownicy się śmiali, że prosiłam, żeby print wyglądał jak z lat 90. To długi proces – najpierw koszulki są postarzane, potem spierane, a potem jeszcze trafiają do szwalni, gdzie są rozcinane, żeby wyglądały na używane. Więcej z tym roboty niż ze zrobieniem zwykłego T-shirtu. Ale lubię to nowe vintage.
Na nowych koszulkach widać motywy wróżenia z ręki. Wcześniej były znaki zodiaku. Astrologia to twój konik?
Zawsze lubiłam czytać horoskopy. Sama się trochę z siebie śmieję… Wierzę w znaki zodiaku. Wszystkie cechy zodiakalnego Lwa do mnie pasują. Jestem otwarta, pewna siebie, kreatywna. Lubię uszczęśliwiać wszystkich wokół. Obdarowywać ich prezentami. I mam też wszystkie wady Lwa, w tym odrobinę narcyzmu, ale chyba dlatego robię to, co robię. Co jeszcze? Jestem roztrzepana, nie mam dobrej pamięci, bujam w obłokach. Zamiast być tu i teraz, wybiegam w przyszłość. Ale astrologia inspiruje mnie przede wszystkim estetycznie, a nie duchowo.
Pięć lat temu podczas moich podróży odkrywałam różne jej oblicza – w Tulum w Meksyku czy na Bali ta otoczka wydawała mi się zbyt uduchowiona. Odnalazłam się w Kalifornii, gdzie wróżki przyjmowały w pokojach, które przypominały salony gier z Las Vegas. Ta estetyka mnie urzekła. W Polsce tego jeszcze nie było. A że akurat wtedy myślałam, żeby zrobić T-shirty z elementem personalizacji, to znaki zodiaku idealnie się do tego nadawały. To było przed świętami, T-shirty okazały się świetnym prezentem. Mój brat potem opowiadał, że jak spotykał ludzi w klubie w moich T-shirtach, to mógł łatwo do nich zagaić, bo przecież już wiedział, spod jakiego są znaku.
Niedawno się przeprowadziłaś – teraz wreszcie poczułaś się jak w domu?
Tak, oswoiłam tę przestrzeń. I już zrobiłam pierwsze przetasowania, np. zmieniłam układ książek na regałach. Remont skończył się niedługo przed pandemią. Przekonałam się, że potrzebuję rzeczy ponadczasowych. Gdy urządzałam mieszkanie, miałam pokusę, żeby kupić rzeczy, które mi się chwilowo spodobały, np. kolorowe płytki, ale wiedziałam, że szybko mi się znudzą. Wybrałam więc prostotę. Mogę urozmaicać ją dodatkami, ale podstawa jest szlachetna – drewno, beton, marmur. Lubię surowe rzeczy. Lubię rysy na podłodze i meblach, bo to oznacza, że wnętrze rozwija się razem ze mną.
Przekazałaś maseczki do szpitali. To akt dobroczynności czy także strategia marketingowa?
Nie lubię opowiadać o działalności charytatywnej. Przekazałam 2 tys. maseczek do dwóch szpitali – w moim rodzinnym Poznaniu i Warszawie. Zamówiłam je w naszych szwalniach i zapłaciłam za nie z własnej kieszeni. Nie połączyłam tego z żadną ofertą. Nie było u mnie zasady: kup T-shirt, żeby przekazać maseczkę. Wiedziałam, że zaraz w Veclaim będzie nowy drop. Chciałam, żeby ludzie po prostu cieszyli się na moje T-shirty. A jednocześnie czułam się w obowiązku pomóc. Marki modowe są wywoływane do tablicy, żeby szyć maseczki, bo mają dostęp do szwalni. I dobrze. Mogłam tak postąpić, bo moja marka jest rentowna. Nie mogę oceniać tego, jak działają inne firmy. Nie lubię rozmawiać o liczbach ani o pieniądzach. Wydaje mi się to nieeleganckie.
Jak widzisz przyszłość po pandemii – swoją i mody?
Część ludzi mówi, że dzięki pandemii zrozumieliśmy, co jest ważne. I że nowym kierunkiem będzie minimalizm. Jasne, zgadzam się. Ale to nie oznacza rezygnacji z piękna. Nie przestaniemy lubić mody. Jak ja się zmieniam? Na pewno staję się bardziej elastyczna. Kiedyś chciałam być bardzo modowa. Gdy słyszałam, że mogłabym w ramach Veclaim projektować bluzy, nie czułam do końca, że to ten kierunek. To miała być marka z sukienkami na wyjątkowe okazje. Teraz słucham moich klientów. I moich przyjaciółek. Potrzebują bluz, więc szyję bluzy, ale w naszym stylu. Wszyscy chodzimy po domu w dresach, więc szyję dresy. To chyba rozsądne, żeby robić rzeczy przydatne, a nie tylko modne. Moje sukienki oczywiście przydadzą się na imprezy, ale póki co wszyscy mamy kwarantannę, a firma musi działać.
A szerzej? Teraz ludzie poznają się na tym, kto jest ich prawdziwym przyjacielem. Doceniamy wspólnotę, troskę, bliskość. I naszą planetę. Może natura chciała, żebyśmy zwolnili? Tempo w ostatnich latach było szalone. Ja czasami ledwo dawałam z tym radę, a jestem naprawdę dynamiczną osobą. Nie dbaliśmy o ciała, zdrowie psychiczne, nasze otoczenie. Chcieliśmy mieć coraz więcej. A w pogoni za pieniędzmi łatwo się zatracić. Przestawaliśmy troszczyć się o ludzi wokół siebie. To na pewno się zmienia. Teraz widać, że nie potrzebujemy wszystkich tych pierdół, na które swoją drogą ciężko pracowaliśmy. Potrzebujemy tylko i aż rodziny.
Zachowujesz równowagę psychiczną?
Zawsze uwielbiałam śledzić wiadomości, byłam na bieżąco. Tymczasem po kilku dniach kwarantanny przestałam czytać serwisy informacyjne. Jestem hipochondryczką. Nakręcam się. Po każdym artykule o koronawirusie czułam, że mam wszystkie objawy, chociaż w ogóle nie byłam chora… Nie wchodzę też na Facebooka, bo znajduję tam wyłącznie negatywne informacje. Podziwiam lekarzy, którzy mocno stąpają po ziemi. Nie boją się ani krwi, ani śmierci. Ja jestem nadwrażliwą, szaloną artystką. Nawet głupie horrory są dla mnie zbyt straszne. Zdecydowałam więc, że nie będę sobie fundować codziennej dawki złych wiadomości. Znajomi mówią mi o kolejnych ograniczeniach i zasadach, więc wiem, że nie można chodzić do parku i trzeba nosić maskę. Ale o tym nie czytam. Dostrzegam tylko te pozytywne sygnały – że zwierzęta wyszły na ulice miast, że wreszcie widać z Indii Himalaje, że w weneckich kanałach znów pływają ryby.
Nie doskwiera ci samotność?
Mam wsparcie emocjonalne mojego chłopaka. Dobrze mi z nim, ale przykro, że nie widzę rodziny. Ale skoro cały świat stanął w miejscu, to ja też. Od początku zachowywałam wszystkie zasady ostrożności. Na zakupach byłam trzy razy. Pracuję zdalnie albo w pustym biurze. Ze znajomymi rozmawiam przez telefon, bo nie lubię FaceTime’a ani Skype’a. Brakuje mi fizycznego kontaktu. Jestem bardzo towarzyska, ale z nikim się nie spotykam, nawet z rodziną. Bardzo tęsknię za mamą i bratem.
Na pewno nie dałabym rady zupełnie sama. Gdybym nie miała chłopaka, zaprosiłabym moich najlepszych przyjaciół – Olę i Igora, żebyśmy zamieszkali razem.
Myślę, że każdy z nas powinien wskazać pierwszą rzecz, którą zrobi, gdy kwarantanna się skończy. Pójdzie do mamy na obiad, wsiądzie do pociągu nad polskie morze albo coś jeszcze innego. Ja chciałabym pojechać do rodziny do Poznania i wyprowadzić z nimi psy do lasu. Niech to jedno marzenie nas trzyma.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.