Znaleziono 0 artykułów
08.04.2025

Daniel Olbrychski, filmowy Kmicic, należy do panteonu gwiazd polskiego kina

08.04.2025
(Fot. Jean Louis URLI/Gamma-Rapho via Getty Images)

Przebieg kariery Daniela Olbrychskiego, który w tym roku obchodzi 80. urodziny, jest jak historia Kmicica – początkowo go odrzucano, ale potem wszyscy go pokochali. Retrospektywa wybranych filmów z udziałem artysty będzie częścią tegorocznej edycji Timeless Film Festival Warsaw (7-14 kwietnia).

Bryłka złota znaleziona w leśnym pejzażu – tak miał określić go Janusz Morgenstern, kiedy zobaczył jeden z jego z pierwszych występów. W Cannes nie do końca trzeźwy reżyser „Buntownika bez powodu” Nicholas Ray krzyczał, że zrobi z niego drugiego Jamesa Deana. Stanisław Dygat stwierdził z kolei, że to ktoś „obdarzony absolutnym słuchem filmowym”. Na egzamin do szkoły teatralnej przyszedł w za ciasnej marynarce, ale to nie przeszkodziło mu się dostać tam z najwyższą liczbą punktów.

Jak donoszą kroniki, 27 lutego w 1945 roku Europa stopniowo zbliżała się do kresu działań wojennych: tego dnia Armia Czerwona zdobywała Szczecinek, a na Odrze postawiono pierwszy słup graniczny. Wskutek upadku powstania mieszkańcy zbombardowanej Warszawy masowo przenosili się do Łodzi. To właśnie na tej opuszczonej już przez Niemców trasie, w Łowiczu, w szalonych i niepewnych okolicznościach, Klementynę Sołonowicz-Olbrychską dopadną porodowe skurcze. Wkrótce na świat przyjdzie Daniel, który w przyszłości stanie się jedną z największych osobowości rodzimego kina, „królem polskich aktorów”.

Jak wspomina na łamach swojej autobiografii „Anioły wokół głowy”, Powstanie Warszawskie przeżył w brzuchu matki. Jednak tematy historyczne na zawsze pozostaną mu bliskie: w ciągu ponad sześćdziesięcioletniej kariery niejednokrotnie wcieli się w najważniejsze postaci z klasycznej polskiej literatury, a jego twarz o wyrazistej szczęce i świdrującym spojrzeniu będzie wyrażała dylematy niewykształconej szlachty, wewnętrznie rozdartych inteligentów czy nieprzystających do ogółu społeczeństwa odmieńców. – Jesteś, k****, kawałkiem flagi narodowej, więc musisz grywać role symboliczne – miał usłyszeć od Kazimierza Kutza, gdy ten zaprosił go do udziału w „Soli ziemi czarnej” (1969). I takim wieloznacznym aktorem się stał i jest nim do dziś: w imponująco spójny sposób godzącym sprzeczności, otwartym na różnorodne i często ryzykowne wybory castingowe, skandale oraz skrajne emocje.

(Fot. Impress Own/United Archives via Getty Images)

Wszechstronność jako drugie imię

Od początku się wyróżniał. Był żywy. Narwany. Miał to coś. Choć jako początkujący aktor czuł się niedoświadczonym intruzem z drohiczyńskiej wsi, za wszelką cenę pragnął to ukryć postawą bezczelną, łobuzerską, zbuntowaną. Emanowała z niego energia i charakterystyczna dla młodości niecierpliwość. Jak wspomina cytowany na łamach autobiografii aktora Adam Michnik, który – podobnie jak Olbrychski – uczęszczał do warszawskiego Liceum im. Batorego, Daniel już w szkole średniej był bardzo popularny. Uwielbiał się popisywać, miał gwiazdorstwo we krwi. Jego brawura stała się później wręcz anegdotyczna, co sprawiło, że wiele osób uważało go za irytującego zgrywusa (choć inni tę cechę w nim uwielbiali, jak choćby jego przyjaciółka, Agnieszka Osiecka).

80. urodziny aktora to świetny pretekst, aby przyjrzeć się przebiegowi tej pozornie dobrze znanej, a przecież skrywającej wiele zaskakujących i nieoczywistych momentów kariery. Nieustannie rozpiętej między ikonicznymi kreacjami Kmicica, Azji Tuhajbejowicza czy Karola Borowieckiego a rozdartymi wewnętrznie bohaterami z filmów Wajdy, Zanussiego czy Kieślowskiego. Między wiernością rodzimej kinematografii ze wszystkimi jej systemowymi ograniczeniami a perspektywami zagranicznego rozwoju u Miklósa Jancsó, Volkera Schlöndorffa, Claude’a Leloucha, Nikity Michałkowa czy – nigdy niespełnionymi – u Bernarda Bertolucciego. Wciąż nieoczywistą w jego przypadku komediowością a rosnącą wraz z wiekiem powagą; szczerą naturalnością a demoralizacją, która cechowała jego czarne charaktery. W końcu – między światem wielkiego ekranu a serialem, bo przecież Olbrychski otwarcie opowiada o swojej słabości do takich produkcji telewizyjnych, jak „Ranczo” czy „Na wspólnej”.

– Kiedy zaczynałem karierę, sądziłem, w naiwności ducha, że zawsze będę grał to, co czuję, a więc bohaterów prostolinijnych i szlachetnych – miał wyznać.  Początkowo rzeczywiście grywał postaci podobne do siebie samego, czyli energicznych i wiecznie czegoś poszukujących chuliganów. W końcu, jak stwierdził Andrzej Wajda, Rafał Olbromski z „Popiołów” (1965), w którego wcielił się jeszcze na drugim roku studiów na warszawskim PWST, to ta sama postać, co Kmicic, tylko dekadę młodsza. Choć debiutował rok wcześniej rolą Kaprala „Korala” w „Rannym w lesie” Janusza Nasfetera, to właśnie występ w ekranizacji powieści Żeromskiego przyniósł mu natychmiastową rozpoznawalność. Regularne wycieczki do Cannes i Los Angeles (w ciągu życia wystąpił w pięciu filmach nominowanych do Oscara), kilkuletnie życie we Francji czy legendarne już anegdoty o siłowaniu się na rękę z Burtem Lancasterem czy tańcach z Meliną Mercouri: Olbrychski wkroczył na salony z przytupem i tam już pozostał, choć do dziś wspomina, że gdyby nie ograniczenia władz PRL-u, kto wie, czy jego zagraniczna kariera nie potoczyłaby się jeszcze bardziej dynamicznie.

(Fot. INPLUS/East News)

Szybka lekcja mistrzostwa

Olbrychski otwarcie przyznaje, że miał szczęście w młodym wieku trafić na dwie legendy kina, czyli Andrzeja Wajdę i Jerzego Hoffmana. Jednak wśród twórców i twórczyń, z którymi współpracował, można wymienić inne postaci kluczowe dla nadwiślańskiej kinematografii, takie jak Janusz Morgenstern, Agnieszka Holland, Lech Majewski czy Piotr Szulkin. Prawdziwie formatywna okazała się jednak współpraca z reżyserem „Ziemi obiecanej”, z którym nakręcił aż 13 filmów. Czołowy reprezentant szkoły polskiej wiedział, jak pokierować jego nieopierzonym talentem: jak przemienić go z naiwnego i pełnego ideałów Olbromskiego w refleksyjnego i zniszczonego wojną Tadeusza z „Krajobrazu po bitwie” (1970), introwertyka Wiktora Rubena z „Panien z Wilka” (1979), czy wydobyć z niego nieoczywistą lekkość i wyrazistość w „Weselu” (1973). Wajda, który – zdaniem Daniela – łączył w sobie talent poety i dowódcy, potrafił ujarzmić jego porywistość, jednocześnie go ukierunkowując i nieustannie testując skalę jego aktorskich możliwości.

To także Wajda, obsadzając go w roli reżysera Daniela w autotematycznym „Wszystko na sprzedaż” (1969), w symboliczny sposób koronował go na następcę tragicznie zmarłego Zbigniewa Cybulskiego. I choć styl gry obu aktorów był inny (Olbrychskiego cechowała większa zachowawczość), to niewielu kwestionowało ten wizerunkowy awans. A przynajmniej nie robiono tego do czasu „Potopu” (1974). Decyzja Jerzego Hoffmana, aby w roli Kmicica, czyli „symbolu mołojeckiej polskości”, obsadzić właśnie Olbrychskiego, wiąże się z jednym z najbardziej hejterskich momentów w historii rodzimej kinematografii. Wybór był masowo krytykowany przez publiczność i prasę – do tego stopnia, że aktor otrzymywał pogróżki, wyzwiska i bał się wychodzić z domu. Do przyjęcia propozycji na przekór opinii publicznej podobno zainspirował go sam Kirk Douglas, którego poznał na festiwalu w Cannes. Kmicica oczywiście zagrał, a nienawiść natychmiast obróciła się w kult; z wroga numer jeden stał się jeszcze bardziej nienaruszalną żywą legendą.

Rebecca Zlotowski, Joana Hadjithomas, Daniel Olbrychski, Cecile de France i Abderrahmane Sissako (Fot. Stephane Cardinale/Corbis via Getty Images)

Sportowiec, awanturnik, kaskader

Jak wspomina na kartach autobiografii, jego aktorstwo zaczęło się od pragnienia. Sztuka, ruch, muzyka – w spędzonym wraz z matką i bratem dzieciństwie w Drohiczynie kultura i sport zbiegały się w ciasnym splocie rodzinnych konwenansów. Przysłuchując się dostępnym w sieci wywiadom, w których tubalnym głosem z elegancją cedzi słowa, przestaje dziwić fakt, że pochodzi z domu, w którym w weekendy mówiło się po francusku, a do obiadu słuchano audycji radiowych o muzyce klasycznej lub teatrze. Olbrychski już jako kilkulatek marzył, aby wziąć udział w organizowanej przez matkę – nauczycielkę polskiego i francuskiego, autorkę książek dla dzieci – inscenizacji „Niemców” Leona Kruczkowskiego. Pierwszy występ okazał się jednak znacznie mniej imponujący: wcielił się w rolę biednego, angielskiego dziecka. A on przecież od początku czuł, że przeznaczone są mu główne role.

To wtedy wysłuchiwał też pierwszych audycji sportowych. W trakcie jednej z nich poczuł, że i on musi dokonać czegoś wielkiego. Chciał być mistrzem olimpijskim we wszystkim, ale preferencje co do dyscypliny się zmieniały w zależności od sukcesów polskich sportowców – szermierka, badminton, boks, judo, a później bieganie w warszawskim klubie sportowym „Lotnik”. Ta niemożność zdecydowania się na jedną dyscyplinę być może przeszkodziła mu w zdobywaniu medali, ale okazała się asem w rękawie na aktorskim planie. Olbrychski słynął z tego, że nie potrzebował kaskaderów. Wystarczy rzut oka na sceny konnych pościgów w którejkolwiek części „Trylogii”, sceny walk na ringu w filmie „Bokser” (1966), taneczne ruchy i salta w „Małżeństwie z rozsądku” (1967) czy sceny na lekkoatletycznym stadionie w „Jowicie” (1967), aby zdać sobie sprawę, że w jego przypadku kategoria fizyczności rozumiana jest bardzo dosłownie i definiująco: tu ruch mięśni wyraża wewnętrzne dylematy, a język ciała staje się immanentną formą ekspresji.

Olimpijski rygor odbił się w jego podejściu do zawodu. Jak pisał w autobiografii, sztuka także wymaga ogromu pracy w trakcie treningu i zupełnego rozluźnienia „w momencie wyprowadzania ciosu, aktu tworzenia”. Dobry aktor czuje się jak przygotowany bokser – kieruje nim adrenalina, jest gotowy do walki. To nie paraliż, ale ekscytacja przed początkiem czegoś, co się dobrze potrafi. – (...) Życie to taka cholerna olimpiada. Toczy się w nim walka w różnych konkurencjach i dąży do zwycięstwa – przynajmniej przeciwko sobie. Trzeba tylko obrać pewne zasady i walczyć zgodnie z nimi – stwierdził jako Marek Arens w „Jowicie”. Ale te słowa mógłby pewnie wypowiedzieć także on sam – Daniel Olbrychski.

Wszystkie niezagrane role

Jego napisana na początku lat 90. autobiografia pozostaje anegdotycznym świadectwem barwnej aktorskiej ścieżki, ale i portretem niezwykłej epoki w dziejach kina, która z całą pewnością już minęła. Wspaniale byłoby móc wrócić do tej publikacji w wersji uzupełnionej o współczesne konteksty. Na fanów talentu aktora czeka jednak coś innego – już w maju na ekrany kin wejdzie film dokumentalny „Pan Olbrychski” w reżyserii Roberta Wichrowskiego, podejmujący próbę kompleksowej opowieści o życiu i spuściźnie artysty.

Pomimo upływu lat aktor pozostaje aktywny zawodowo. Choć brzmi to nieco kokieteryjnie, jego zdaniem mistrzem jest ten, który codziennie chce się uczyć czegoś nowego. Także w teatrze, który przez całe życie stanowił ważną część jego kariery (aktualnie można oglądać go w zbierającym pochlebne recenzje spektaklu „Przebłyski” w reżyserii Agaty Dudy-Gracz). – Najważniejszą rolą jest dla mnie ta rola, (...) którą dziś wieczorem będę grać, a ciągle w wieku lat 80 zostało we mnie na tyle dziecka i wiary w przyszłość, że oczekuję, że coś mnie jeszcze spotka nadzwyczajnego. Czy kiedykolwiek wierzyłem, że będę partnerował Angelinie Jolie? Spadło to na mnie (...) – skonstatował niedawno w wywiadzie dla radiowej Jedynki. – Każdy dzień może przynieść ogromnie dużo bólu, odejścia kogoś bliskiego, co w moim wieku zdarza się coraz częściej. Ale każdy dzień też przynosi coś wspaniałego. I ja czekam na te wspaniałości.

A z nim – wciąż głodna jego występów publiczność.

Joanna Najbor
  1. Ludzie
  2. Portrety
  3. Daniel Olbrychski, filmowy Kmicic, należy do panteonu gwiazd polskiego kina
Proszę czekać..
Zamknij