Noblista i dwukrotny laureat Nagrody Bookera, autor takich dzieł jak „Hańba”, czy „Czekając na barbarzyńców” tym razem porusza szereg kwestii dotyczących okrucieństwa wobec bliźnich.
Główną bohaterkę powieści Elizabeth Costello, uważaną często za alter ego pisarza, portretuje w momencie, gdy przełamuje bezsilność i zaczyna działać. Wykorzystuje nadarzającą się okazję – gościnny wykład na uniwersytecie Apppleton, by przeanalizować „zbrodnię o szokujących rozmiarach”, którą jej koledzy popełniają rutynowo i z samozadowoleniem. Publikujemy fragment powieści „Żywoty zwierząt”.
– Gandhiego wysłano w młodości do Anglii, żeby tam studiował prawo. Anglia, rzecz jasna, szczyciła się tym, że była wielce mięsożernym krajem. Ale matka wymogła na nim obietnicę, że nie będzie jadł mięsa. Dała mu na drogę kufer pełen jedzenia. Przez całą podróż ściągał tylko trochę chleba ze stołu dla pasażerów statku, a resztę brał z własnego kufra. W Londynie czekały go długie poszukiwania pensjonatów i jadłodajni, które podawałyby ten rodzaj jedzenia. Stosunki towarzyskie z Anglikami były trudne, nie mógł bowiem składać ani przyjmować wizyt. Dopiero natrafienie na pewne marginalne grupy angielskiego społeczeństwa, jak fabianie i teozofowie, pozwoliło mu poczuć się jak w domu. Wcześniej był tylko samotnym studencikiem prawa.
– Co chcesz przez to powiedzieć, Elizabeth? – pyta Norma. – Co chcesz powiedzieć przez tę historię?
– Że wegetarianizm Gandhiego trudno rozważać w kategoriach sprawowania władzy. Raczej wypchnął go na margines społeczeństwa. I tylko dzięki swemu wyjątkowemu geniuszowi to, co znalazł na tym marginesie, włączył do swej filozofii politycznej.
– Tak czy owak – wcina się blondyn – Gandhi nie jest dobrym przykładem. W jego wegetarianizmie brak żarliwości. Był wegetarianinem za sprawą obietnicy złożonej matce. Może i jej dochował, ale żałował jej i nienawidził.
– Nie sądzi pan, że matki mogą mieć dobry wpływ na swoje dzieci? – pyta Elizabeth Costello. Jest chwila milczenia. Czas, by zabrał głos on, dobry syn. Nie robi tego.
– Ale pani wegetarianizm – odzywa się rektor Garrard, lejąc oliwę na wzburzone fale – bierze się, nieprawdaż, z przekonań moralnych?
– Nie, nie sądzę – odpowiada matka. – Bierze się z pragnienia ocalenia własnej duszy.
Teraz to dopiero zapada milczenie, przerywane tylko brzękiem talerzyków, w miarę jak kelnerki stawiają przed nimi porcje kopca kreta.
– Cóż, ogromnie szanuję wybór takiej drogi życiowej – mówi Garrard.
– Chodzę w skórzanych butach – odpowiada matka – i mam skórzaną torebkę. Na pańskim miejscu nie przesadzałabym z tym szacunkiem.
– Konsekwencja – mruczy Garrard. – Głupia dbałość o konsekwencje jest straszakiem dusz małych. Z pewnością da się nakreślić różnicę pomiędzy jedzeniem mięsa a noszeniem rzeczy ze skóry.
– Różne stopnie ohydy – odpowiada matka.
– I ja mam najwyższy szacunek dla kodeksów opartych na szacunku dla życia – mówi dziekan Arendt, po raz pierwszy włączając się do rozmowy. – I jestem gotów przyjąć, że tabu żywieniowe mogą być czymś więcej niż obyczajem. Przyjmę też, że u ich podstawy leżą prawdziwe skrupuły natury moralnej. Równocześnie trzeba jednak powiedzieć, że cała nasza nadbudowa skrupułów i wierzeń jest dla samych zwierząt zamkniętą księgą. Nie da się wyjaśnić wołu, że jego życie zostanie oszczędzone, podobnie jak nie da się wyjaśnić robakowi, że się go nie rozdepcze. W żywotach zwierząt wydarzenia, dobre czy złe, po prostu zachodzą. Wegetarianizm jest zatem, jeśli się nad tym zastanowić, nader osobliwą transakcją, której beneficjenci nie są świadomi, że coś otrzymali. I nie ma nadziei, że sobie to kiedykolwiek uświadomią. Żyją bowiem w świadomościowej próżni. – Arendt urywa. Teraz kolej na matkę, ale ona wygląda po prostu na zagubioną – poszarzałą, zmęczoną i zagubioną. Teraz to on pochyla się nad stołem i mówi:
– To był długi dzień, mamo. Może na nas już czas.
– Tak, już czas – odpowiada matka.
– Nie napije się pani kawy? – dopytuje rektor Garrard.
– Nie, nie będę mogła po niej zasnąć. Podniósł pan – zwraca się do Arendta – ciekawą kwestię. Nie mają świadomości, którą rozpoznawalibyśmy jako świadomość. Żadnego, na ile możemy to rozpoznać, poczucia bycia jednostką w historii. Problem mam tylko z tym, co ma z tego wynikać. Nie mają świadomości, a zatem. A zatem co? A zatem wolno nam używać ich dla swojej korzyści? A zatem wolno nam je zabijać? Czemu? Cóż jest tak szczególnego w rozpoznawanej przez nas formie świadomości, że zabicie tego, kto ją posiada, jest zbrodnią, a zabicie zwierzęcia nie podlega karze? Są takie chwile…
– Nie mówiąc już o dzieciach – wcina się Wunderlich.
Wszyscy się obracają i na niego patrzą.
– Małe dzieci nie mają samoświadomości, a jednak uważamy zabicie dziecka za obrzydliwszą zbrodnię niż zabicie dorosłego.
– A zatem? – pyta Arendt.
– A zatem cała ta dyskusja o świadomości i o tym, czy zwierzęta ją mają, jest tylko zasłoną dymną. W gruncie rzeczy chronimy własny gatunek. Kciuk w górę dla ludzkich dzieci, kciuk w dół dla cielaczków. Nie myśli tak pani?
– Nie wiem, co myślę – mówi Elizabeth Costello. – Często zastanawiam się, czym jest myślenie, czym jest rozumienie. Czy naprawdę rozumiemy wszechświat lepiej niż zwierzęta? Rozumienie czegoś wygląda mi często na układanie kostki Rubika. Jak już wcisnąłeś wszystkie te małe kawałeczki na miejsce, hop-siup, i rozumiesz. Ma to sens, jeśli mieszkasz wewnątrz kostki Rubika, ale jeśli nie…
Chwila milczenia.
– Ja sądzę, że… – mówi Norma; ale w tym momencie on zrywa się na równe nogi i z ulgą widzi, że urwała. Wstaje rektor, potem wszyscy pozostali.
– Cudowny wykład – mówi rektor do jego matki. – Tyle strawy duchowej. Nie możemy się doczekać jutrzejszej uczty.
„Żywot zwierząt” J.M Coetzeego w przekładzie Jacka Dehnela ukaże się 28 września 2022 nakładem wydawnictwa Znak.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.