U Joanny Hogg wszystko rozgrywa się w przejęzyczeniu, pomyłce, przemilczeniu. Dramaty zamknięte w subtelnych kadrach, toczą się w eleganckich wnętrzach. Na festiwalu Nowe Horyzonty oglądamy filmy angielskiej reżyserki.
Kino Joanny Hogg jest jak naczynie, które widz wypełnia emocjami, refleksjami, skojarzeniami. Często porównuje się je do dzieł Yasujiro Ozu, bo – tak jak japoński klasyk – reżyserka rozgrywa akcję najczęściej we wnętrzach domu, bohaterami czyniąc osoby żyjące kameralnymi, intymnymi sprawami. To wyciszone dramaty rodzinne przesycone realizmem psychologicznym. Jakby Ken Loach z empatią i czułością portretował uprzywilejowanych ludzi z wyższej klasy średniej. Wszyscy cierpimy i przemilczamy traumy, niezależnie od pochodzenia – mówi Hogg między wierszami swoich filmów. Włącza kamerę i pozwala na improwizację aktorom, ale często i naturszczykom. Długo trzyma każde ujęcie, żeby zjawiła się prawda, zaproszona do dobrze znanych mieszkań, ubrań, rekwizytów, na spotkanie z przyjaciółmi.
U Hogg wszystko rozgrywa się w przejęzyczeniu, pomyłce, przemilczeniu. Ktoś nie opłakał faktu, że nie zdążył mieć dzieci. Ktoś inny, że nie zbiegł z nieudanego małżeństwa. Tłem rozterek są ogrody, piękne wnętrza. Bohaterowie pod ogładą skrywają ból.
Filmy Hogg przyjmują lekką, niewymuszoną formę, bohaterowie uświadamiają sobie swoją rozpacz często w trakcie wakacji, wydawałoby się beztroskiego czasu. Jakby słać pocztówki z niezabliźnionych ran, które nagle wychodzą na jaw, gdy ktoś rozbierze się w upale.
Cały tekst przeczytacie w wakacyjnym wydaniu „Vogue Polska”.
Cały tekst znajdziecie w lipcowo-sierpniowym wydaniu „Vogue Polska”. Więcej inspiracji znajdziecie w wakacyjnym wydaniu magazynu z dodatkiem „Vogue Polska Travel”. Do kupienia w salonach prasowych, online z wygodną dostawą do domu oraz w formie e-wydania
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.