Mężczyźni, których grywa, toną. Szarpią się z własnym ego, oczekiwaniami otoczenia i głodem intensywnego czucia, którego odmawia im kultura patriarchalna, promująca wycofanych emocjonalnie twardzieli. Josh O’Connor potrafi zagrać mężczyznę przeżywającego kryzys męskości jak nikt inny. Nieważne, czy wciela się w księcia zniewolonego pałacową procedurą, smutnego archeologa w przepoconym garniturze czy bucowatą gwiazdę tenisa – jego bohaterów definiuje emocjonalny dygot. 34-letni Josh O’Connor jest jednym z najciekawszych aktorów swojego pokolenia, o którego coraz częściej będą upominać się największe hollywoodzkie studia. Jego kariera nabiera rozpędu. Właśnie zagrał w nowym filmie Luki Guadagnino „Challengers”.
Josh O’Connor, brytyjski aktor z całkiem już pokaźnym dorobkiem, występuje w filmie Luki Guadagnino, który nakręcił głośne „Tamte dni, tamte noce” (2017), więc pojawiają się pytania, czy podzieli los Timothée’ego Chalameta. To w końcu angaż u włoskiego reżysera spowodował, że kariera Chalameta niebywale przyspieszyła.
Dajcie spokój, O’Connor jest lepszy. Choć rzeczywiście – poza współpracą z Guadagnino – ma z Chalametem jeszcze coś wspólnego. Obaj, podobnie zresztą jak Paul Mescal, grywają mężczyzn w kryzysie, podając w wątpliwość tradycyjnie pojmowaną męskość. „Wszyscy próbujemy rozgryźć, co do cholery jest nie tak z facetami” – mówił Josh O’Connor w wywiadzie dla „GQ”, jednocześnie przyznając, że jego bohaterów łączy rodzaj wewnętrznej walki z tym, co stereotypowo uważa się za prawdziwie męskie. Mężczyźni, których grywa, toną. Szarpią się z własnym ego, oczekiwaniami otoczenia, głodem intensywnego czucia, którego odmawia im kultura patriarchalna, promująca wycofanych emocjonalnie twardzieli. Josh O’Connor pokazuje to wszystko minimalnymi środkami, co świadczy o jego niebywałym talencie. Jest oszczędny, subtelny, ale niezwykle precyzyjny. Wchodzi w postać całym sobą. Ale najpierw tę postać bardzo świadomie wybiera. Takie portfolio buduje się wyłącznie przemyślaną selekcją ról.
Czasem książę, czasem wieśniak
W „The Crown” nie chciał zagrać. Trzeba było go namawiać do wzięcia udział w przesłuchaniu do roli młodego księcia – dziś króla – Karola. O’Connor prywatnie jest lewicowcem i antymonarchistą. Tłumaczył w wywiadach, że podziwia Elżbietę II za siłę i konsekwencję, które pomogły jej przetrwać w świecie stworzonym przez mężczyzn i dla mężczyzn, ale nie chciałby grać w serialu, który – nawet jeśli bywa krytyczny wobec brytyjskiej rodziny królewskiej – stawia symboliczny pomnik monarchii, a więc systemowi, z którym O’Connor się nie zgadza. Przekonał go podrzucony przez reżysera fragment scenariusza, z którego wybrzmiał tragizm Karola. Aktor zdecydował się na rolę, gdy dostrzegł w księciu mężczyznę zagubionego w nerwowych poszukiwaniach celu i sensu. Przyniosła mu ona najważniejsze ze zdobytych do tej pory nagród – Emmy i Złoty Glob.
Pierwszy raz zwrócił uwagę gremiów przyznających prestiżowe branżowe wyróżnienia siedem lat temu: był nominowany do nagrody BAFTA w kategorii „Wschodząca gwiazda” za rolę w filmie „Piękny kraj” w reż. Francisa Lee , który niestety wszedł do kin w tym samym roku co „Tamte dni, tamte noce”. Jak twierdził sam O’Connor, ten równie piękny film nie miał szans, bo nie sposób, by publiczność pokochała dwa queerowe romanse. I w tej gorzkiej refleksji jest aż nadto prawdy. Aktor równie gorzko wspomina premierę filmu na festiwalu Sundance. „Była potworna śnieżyca i wiele osób nie dotarło, a sala wypełniła się jedynie w połowie” – opowiadał w wywiadzie dla „GQ”. I dodawał: „Ludzie zszokowani nagością i scenami seksu wychodzili albo przyjmowali film w milczeniu”.
W „Pięknym kraju” O’Connor gra chłopaka mieszkającego na wsi, który pomaga choremu ojcu w gospodarstwie. Jest naburmuszonym ogrem, który szuka ukojenia w instrumentalnych relacjach seksualnych i bezrefleksyjnym, nadmiernym piciu. Zmienia się pod wpływem niespodziewanego uczucia do rumuńskiego imigranta, którego ojciec zatrudnia do pomocy. Przygotowując się do roli w „Pięknym kraju”, Josh O’Connor pracował w gospodarstwie, gdzie przyjmował porody owiec, a swoim bohaterem był nawet pomiędzy zdjęciami. Wspomina ten proces jako trudny i alienujący.
Zupełnie inaczej wyglądała jego praca nad rolą do filmu „La Chimera” w reż. Alice Rohrwacher (2023), gdzie gra młodego archeologa, który towarzyszy grupie włoskich tombaroli, cmentarnych hien plądrujących etruskie groby w poszukiwaniu cennych przedmiotów. Wejście w rzeczywistość tej opowieści było dla niego bardzo otwierającym doświadczeniem. Jego bohatera, Arthura, pogrążonego w tęsknocie za zmarłą narzeczoną, nie interesują zabytkowe znaleziska, lecz kontakt ze światem po drugiej stronie. „Wszyscy mamy zdolność widzenia tego, co niewidzialne” – mówił w rozmowie z amerykańskim „Vogiem”. „Zaczęliśmy kręcić rok po śmierci mojej babci, a ja kilka razy czułem jej obecność. Może ten świat otworzył się dla mnie, bo studiowałem go na potrzeby filmu”.
Bankiet? Ale tylko taki z misją
Do Włoch, gdzie kręcono „La Chimerę”, pojechał żółtym, kurierskim dostawczakiem przerobionym na kamper. Podczas zdjęć mieszkał właśnie w nim albo w skromnej drewnianej wiejskiej chatce. Tam czuł się najlepiej. Choć część dorosłego życia spędził w hipsterskiej dzielnicy Londynu, mówi, że nigdy nie lubił imprezować, a dziś – gdy bywa na oficjalnych galach i premierach wystrojony niczym dandys – podkreśla, że bez wahania każde z takich wyjść zamieniłby na wieczór na kanapie z playstation i pizzą. Kupił dom na wsi, niedaleko miejscowości, w której dorastał. W okolicy wciąż mieszkają jego rodzice i przyjaciele z dzieciństwa. Marzył o aktorstwie, ale już nie o utracie prywatności, która jest wpisana w ten zawód. Rozpoznawalność go onieśmiela, a luksus wywołuje w nim dyskomfort. „Podczas zdjęć do Challengers mieszkałem w tak luksusowym hotelu, że miałem stany depresyjne. To nie dla mnie” – mówił w „GQ”.
34-letni Josh O’Connor jest jednym z najciekawszych aktorów swojego pokolenia, o którego coraz częściej będą upominać się największe hollywoodzkie studia, ale w całym tym zamieszaniu pozostaje skromnym, pokornym i twardo stąpającym po ziemi chłopakiem, który woli pojechać pod namiot niż pójść na bankiet dla VIP-ów. Chyba że to bankiet z misją, bo aktor chętnie angażuje się w działania prospołeczne, wspiera organizacje ekologiczne i te niosące pomoc osobom w kryzysie psychicznym. „Gdybym miał dać radę młodszemu sobie, brzmiałaby ona: znajdź sobie terapeutę” – odpowiadał na pytania czytelników i czytelniczek „The Guardian”. „Głęboko wierzę w terapię, to najpiękniejszy gest życzliwości wobec samego siebie”.
Ten aktor widzi więcej
Josh O’Connor jest dyslektykiem. Nauczenie się tekstu wymaga od niego więcej czasu i wysiłku niż aktorzy standardowo poświęcają na przyswojenie scenariusza. Każde zdanie czyta po kilka razy, zanim jest w stanie je zapamiętać. To jego supermoc. „Dostrzegam rzeczy, których inni być może nie widzą. Nie byłbym nawet połową aktora, którym jestem, gdyby nie dysleksja” – mówił w „Vogue’u”. Uważność na wszystko, co pobrzmiewa między wierszami i czego nie widać na pierwszy rzut oka, na pewno miała wpływ na angaż u Luki Guadagnino, który jest mistrzem w operowaniu tym, co niewypowiedziane wprost. O’Connor w „Challengers”, filmie o toksycznym miłosnym trójkącie, gra zapatrzonego w sukces, ambitnego nerwusa. Partnerują mu Zendaya i Mike Feist, a gigantyczna kampania promocyjna filmu sugeruje, że będzie wielkim hitem. Większym niż cokolwiek, w czym O’Connor do tej pory wystąpił. A to dopiero początek.
Premiera „Challengers” już 26 kwietnia.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.