Chciała być skrzypaczką, ale jej karierę przerwała kontuzja. By dać upust swojej kreatywności, zaczęła tworzyć surrealistyczne kolaże na Instagramie. Teraz jej talent doceniła nawet firma Apple. – Jako ilustratorka jesteś w pracy cały czas. Klienci dzwonią nawet o drugiej w nocy – opowiada 24-letnia artystka o kulisach swojego zawodu.
Jula Borzucka podczas kwarantanny nie narzekała na nudę. Na profil na Instagramie codziennie przez 57 dni izolacji wrzucała nową pracę – portrety i autoportrety albo popartowe impresje. – Chciałam skupić się na własnych projektach, a nie zleceniach dla klientów czy pracach do szkoły. Kiedy zostałam sama ze sobą, rysowanie pozwoliło mi utrzymać codzienną rutynę. Dzięki temu mogłam poeksperymentować z formą – zaczęłam pracować z papierem, rysować postaci, testować przeskalowane ręce – opowiada ilustratorka.
Pięć lat temu, w liceum na Instagrama zaczęła wrzucać surrealistyczne kolaże. Antyczne rzeźby ubierała we współczesne bikini, a London Eye zamieniała w kołowrotek dla gigantycznego chomika. I choć od zawsze bawiła się formą, rysując mandale na płóciennych torebkach czy tworząc przypinki dla znajomych, dopiero media społecznościowe pozwoliły jej się wybić. – Któregoś dnia wzięłam starego iPada i zaczęłam z nudów rysować ilustracje na przypadkowych zdjęciach. Nie miałam wykształcenia kierunkowego, nie brałam też lekcji rysunku. Tworzyłam czysto intuicyjnie – mówi.
W jaki sposób promowała swoją twórczość? – Warto pokazać się na portalach takich jak Behance, gdzie projektanci mogą wrzucać swoje prace za darmo. Portfolio w sieci to konieczność, a wysyłanie maili do wydawnictw i magazynów – codzienność – podkreśla.
Po roku Jula postanowiła zgłosić się do internetowej galerii sztuki Lumarte, bo niezależnie od doświadczenia, każdy artysta mógł pokazać tam swoje prace. Po paru godzinach zadzwoniła do niej jedna z właścicielek, zachwycając się jej świeżym spojrzeniem na sztukę. Ich rozmowę o sztuce przetłumaczono na kilka języków i opublikowano na stronie „Bored Panda”. Wtedy posypały się pierwsze propozycje, a każda nowa napędzała pięć kolejnych.
Jula nie wiedziała jednak, jak wyceniać swoje prace, ani negocjować z klientami. – Moje pierwsze zlecenie było dla agencji reklamowej znajomej mojej mamy. Stawka była z góry ustalona, a ja nie zdawałam sobie sprawy, czy to dużo czy mało. Byłam szczęśliwa, że ktokolwiek chciał mnie zatrudnić, więc brałam na siebie każde zlecenie. Często pracowałam za małe pieniądze i nie był to dla mnie wtedy problem – tłumaczy.
Na drugim roku studiów z kulturoznawstwa dostała maila od Czwórki Polskiego Radia. Ta współpraca trwa do dzisiaj. – Dzięki tej współpracy zaczęłam poważnie rozważać karierę jako ilustratorka. Tworzę głównie dla stacji tematycznej Polskie Radio Dzieciom – opowiada.
Kolejne propozycje to m.in. stworzenie okładki do australijskiego magazynu „Qpac Story” czy współpraca z Twitterem i siecią McDonald’s. Tworząc identyfikację wizualną dla Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie, po raz pierwszy zderzyła się z tak kompleksową formą. – Dostałam propozycję, by wymyślić całą oprawę graficzną dla Nocy Muzeów – od plakatu, aż po zaproszenia, materiały promocyjne czy ulotki – opowiada.
Kiedy pytam ją o godzenie własnego stylu z oczekiwaniami komercyjnego zleceniodawcy, śmieje się, że to zmora każdego ilustratora. – Zdarzało mi się robić projekty, które w pewnym momencie przeobrażały się w projekty klienta. Z reguły były to zlecenia w Polsce, bo panuje tu przeświadczenie, że grafik funkcjonuje jako narzędzie klienta – opowiada. Po kilku takich projektach zaczęła walczyć o to, by nie zatracić własnej estetyki. – Ten zawód wymaga etyki pracy i twardego stąpania po ziemi. Jesteś w pracy cały czas, a przy deadlinie klient potrafi zadzwonić do ciebie o drugiej w nocy – dodaje.
Największe zlecenie dostała od marki Apple, którą przekonała wszechstronność Juli. W listopadzie ubiegłego roku dostała maila z propozycją stworzenia ilustracji na Międzynarodowy Dzień Kobiet. Z początku myślała, że to żart – niby jak globalny gigant z siedzibą w Kalifornii mógł znaleźć jej ilustracje na Instagramie? – Nie zastanawiałam się nawet pięciu minut. Zostałam zaangażowana razem z innymi artystkami, które też łączyły fotografię z ilustracją – jedną z Nowego Jorku, która była moją idolką od lat, a drugą z Japonii. Założeniem było, aby stworzyć autoportret za pomocą programu Procreate i zainspirować użytkowników Apple’a do tworzenia własnych impresji – tłumaczy. Kiedy zaproponowano jej darmowy wyjazd do Londynu, by nagrać głos do projektu, zdała sobie sprawę z powagi zlecenia.
W przyszłości nie wyobraża sobie pracy w stałych godzinach. Marzy jej się otworzenie własnego studia, które łączyłoby ilustrację np. z ceramiką. I okładka „New Yorkera”, jednego z najbardziej prestiżowych magazynów na świecie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.