Mam zwyczajne życie – męża, buldoga Biza, wieczorny maraton reality show. Ale postaci, które gram, są niezwykłe – mówi Julia Garner. Za netfliksowy serial „Ozark” aktorkę dwukrotnie nagrodzono Emmy.
– Nigdy nie byłam tą śliczną dziewczyną z lśniącymi włosami – opowiadała Julia Garner na łamach „Hollywood Reporter”, wspominając jeden z pierwszych castingów. Jako nastolatka starała się o rolę w cukierkowym serialu Nickelodeona. Uznano, że nikt nie będzie chciał zawiesić nad łóżkiem plakatu z „dziwną” aktorką. Mocno kręcone blond włosy, porcelanowa cera, drobna sylwetka – w Garner łatwiej zobaczyć Dzwoneczka z „Piotrusia Pana” niż cheerleaderkę. Nie pomagał też jej powściągliwy styl. – Od szóstego roku życia noszę czarny golf – żartuje aktorka. Jej idolkami są Diane Keaton, Carolyn Bessette-Kennedy i Audrey Hepburn.
Film Madonny miał opowiadać o jej trasie koncertowej Blond Ambition z 1990 roku
Jej własnym słowom przeczą zdjęcia z czerwonych dywanów, sesji i kampanii reklamowych, w tym plakat Prady. Na Met Gali w 2021 roku wystąpiła w stroju od Stelli McCartney – ni to w naked dress, ni nowoczesnej zbroi. Wtedy wyglądała raczej futurystycznie, choć zazwyczaj woli retro. Z kocimi kreskami na powiekach, ufryzowanym blond i w miniówkach przypomina Edie Sedgwick. W najważniejszym dniu swojego życia – gdy w 2019 roku brała ślub z ukochanym Markiem Fosterem z zespołu Foster the People – była jednak w stu procentach sobą. Loczki, ciemne brwi, lekko zacięta mina. Nie, Julia nie jest milutka. Ale i tak udało jej się zostać nową ulubienicą Ameryki.
Słodkiej nie zgrywała też Madonna. Królowa popu 40 lat po debiucie w show-biznesie zapragnęła nakręcić o sobie samej film. O rolę starały się Alexa Demie, Florence Pugh czy Odessa Young. Ten casting wygrała Julia Garner, zadając kłam twierdzeniu producentów Nickelodeona, że nadaje się tylko do niezależnych filmów. Jeśli aktorka ostatecznie zgodzi się na udział w projekcie, niedługo usłyszymy, jak śpiewa „Material Girl”, „Holiday” i „Vogue”, bo obraz Madonny ma opowiadać o jej trasie koncertowej Blond Ambition z 1990 roku. Na razie Garner nie zabiera głosu, a im dłużej milczy, tym szybciej rosną jej notowania. Ale właściwie bez tej roli też nie ma się o co martwić – w wieku 28 lat jest już dwukrotną laureatką nagrody Emmy za rolę w „Ozark”.
Garner zachwycała jako Ruth w serialu „Ozark”
– Jest równie słodka, co kwaśna, jest piękną i bestią, kobietą pełna sprzeczności – powiedział o niej Jason Bateman, partner z planu netfliksowego serialu, który gra mentora, szefa, przyjaciela jej bohaterki. Gdy poznajemy Ruth Langmore, jest zwyczajną dziewczyną z Missouri. „White trash”, jak pejoratywnie mówią Amerykanie o białej biedocie, która żyje z dorywczych prac, z zasiłku albo na granicy egzystencji. Nie w domu, a w przyczepie. Za kilka dolców dziennie. Grany przez Batemana Marty pociągnie Ruth za sobą na sam szczyt i na samo dno. Dzięki niemu i przez niego nastolatka stanie się równie doskonałą bizneswoman, co morderczynią. – Mogłam grać w tym serialu do końca życia – powiedziała Garner po zakończeniu zdjęć do finałowego sezonu. Krytyków, twórców i widzów przez pięć lat zachwycała tym, jak głęboko zanurkowała w rolę. A zaczęło się od metody Stanisławskiego. Zanim weszła na plan, nowojorczanka z Bronksu nie ćwiczyła akcentu z Missouri, tylko zwracała się głosem Ruth do rodziny, przyjaciół i współpracowników.
Akcent na wymowę położyła także podczas pracy nad „Kim jest Anna?” Shondy Rhimes, gdzie zagrała Annę Delvey vel Sorokin, oszustkę, której udało się nabrać nowojorską elitę. Tak jak nie wiadomo było, kim jest Anna, tak nie wiadomo, skąd pochodzi dziewczyna grana przez Julię. Mówi trochę jak Rosjanka, a trochę jak Niemka. Znów weszła w postać głęboko – kazała sobie nawet włożyć specjalne protezy, żeby jej szczęka przypominała wyraz twarzy Delvey. Odwiedziła też swoją bohaterkę w więzieniu. – Byłam przerażona! To było najdłuższe siedem minut w moim życiu. Ona jest niesamowicie zabawna i dobrze o tym wie. Łatwo ją polubić. I to jest przerażające – mówiła Garner.
„Martha Marcy May Marlene”: Pierwsza praca Julii Garner na planie filmowym
Nie wiadomo na razie, jak Garner dogaduje się z Madonną. By odegrać jedną z najważniejszych postaci popkultury, musi skoczyć na główkę w nieznane wody. Jak podkreśla, w pracy pomaga jej pochodzenie. Wychowała się w rodzinie z wyższej klasy średniej. Jej mama – Tami Gingold – w rodzinnym Izraelu pracowała jako komiczka w programie podobnym do „Saturday Night Live”, a w Nowym Jorku przebranżowiła się na psychoterapeutkę. Tata Garner, Thomas, maluje i wykłada, starsza siostra uczy angielskiego. – Kłótnia u nas w domu wyglądała jak sesja terapii grupowej – wspomina Garner. Terapią dla nieśmiałej nastolatki miało być z początku także aktorstwo. Na zajęcia zapisała się właśnie po to, by zyskać pewność siebie. Gdy zagrała w kilku etiudach studenckich na Columbii, poznała specjalistów od castingu. Przez Susan Shopmaker w wieku 17 lat dostała pierwszą pracę na planie „Martha Marcy May Marlene”. W 2015 roku pojawiła się w serialu „Zawód: Amerykanin”, jednym z najlepszych w ostatniej dekadzie, w Polsce niedocenionym. Jako Kimberly, zakochana nastolatka, oszukiwana przez agenta KGB, jest jednocześnie uwodzicielską lolitką i samotnym dzieckiem, naiwniaczką i spryciulą, heroiną i czarnym charakterem. W kolejnych produkcjach na dużym i małym ekranie, choćby „Sin City: Damulka warta grzechu” czy „Dirty John”, udowodniła, że dziwność jest doceniana. Garner stawała się równie przekonująca, gdy nie wypowiadała ani jednego zdania, jak wtedy, gdy paplała bez ładu i składu. Prawie bez dialogów obył się film „Asystentka” Kitty Greene z 2019 roku o #MeToo w przemyśle rozrywkowym (aktorka zagra też w „The Royal Hotel” tej samej reżyserki). – Przyglądamy się molestowaniu seksualnemu z perspektywy osoby, która ma niewiele władzy, ale jest częścią systemu opresji – tłumaczy Garner.
Jaką Madonną będzie więc Julia? Taką, jaką zechce. A za rolę dostanie pewnie nominację do Oscara. Jeśli nie wygra, specjalnie się tym nie przejmie. – Występuję w filmach i serialach, bo kocham grać. Nagrody, uznanie, popularność to tylko skutki uboczne – mówi. Gdy wraca z pracy, wskakuje w piżamę, włącza „Real Housewives” i je kolację z mężem. – Jak się poznaliśmy? Jakiś koleś dawał serduszko pod każdym moim zdjęciem. Pomyślałam, że jest stalkerem. A potem zobaczyłam jego zdjęcie. O, to Mark, skądś się znamy. Jest uroczy. I zaczęliśmy do siebie pisać – wspomina Garner. Kilka miesięcy po wymianie wiadomości zaręczyli się, potem szybko pobrali. Garner ufa swojej intuicji. Jeszcze jej nie zawiodła.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.