Łączy urok Audrey Hepburn, Lucille Ball i… Bambi – powiedział o niej Garry Marshall, reżyser „Pretty Woman”. Gwiazda kina, żona i mama trójki dzieci świętuje dziś 54. urodziny. I nie tęskni za młodością.
Rude loki, które nie podlegają działaniu grawitacji. Ekspresyjne brwi przypominające skrzydła jaskółki w locie. I ten uśmiech. Najpiękniejszy w całym Hollywood. Ubezpieczony przez jego właścicielkę na 30 milionów dolarów. Kamera pokochała Julię Roberts od pierwszego kadru. Dziś ugruntowana pozycja ulubienicy Ameryki przekłada się na lajki. Każde zdjęcie młodej Julii oznaczone hasztagiem #tbt lubią miliony.
Jak choćby to z gali rozdania Złotych Globów w 1990 roku, gdy wyróżniono jej rolę w „Stalowych magnoliach”. Zdecydowała się wtedy na superobszerny męski garnitur, białą koszulę i krawat. A niesfornym włosom pozwoliła swobodnie spływać po plecach. Internet wciąż przypomina sobie także kadr z londyńskiej premiery „Notting Hill” w 1999 roku. Cekinowa sukienka bez rękawków od Armaniego odsłaniała owłosione pachy. Roberts postanowiła zamanifestować ciałopozytywność? Nie, po prostu zapomniała się ogolić. Zdarzało jej się też pokazywać bez stanika, bez makijażu, bez markowych ubrań. Do jej stałego repertuaru na początku kariery należały natomiast sukienki na ramiączkach spaghetti, męskie marynarki, dżinsy noszone do białego T-shirtu. A na dodatek klapki, torebki w rozmiarze XS i kolczyki kreolki. Nic dziwnego, że portale o modzie coraz częściej publikują zestawienia typu „10 stylizacji Julii Roberts, które znów są na topie”. Podobnie jak migawki z Jennifer Aniston w roli Rachel z „Przyjaciół”, Jennie Garth jako Kelly z „Beverly Hills 90210”, czy też Winoną Ryder, czyli Lelainą Pierce z „Orbitowania bez cukru”, także kadry z Julią ubraną w dżinsową kurtkę, sukienkę w kwiatki i kowbojki, czy normcore’owy czarny sweter albo golf dopasowanym do czerwieni ust, trafiają do pinterestowych inspiracji generacji Z. Ale wystarczyłaby jedna kreacja, żeby zapewnić Roberts status ikony stylu. W 2001 roku odebrała Oscara za rolę w „Erin Brockovich” ubrana w vintage Valentino. I lajki lecą.
Sama zainteresowana Instagrama założyła niedawno. Wykorzystuje go do wrzucania wspominkowych zdjęć ze sławnymi przyjaciółmi – Gwyneth Paltrow, Bradem Pittem czy Richardem Gerem, promocji nowych projektów, ale przede wszystkim, nagłaśniania ważnych dla siebie inicjatyw. Takich jak chociażby Global Girls Alliance, czyli fundacji Obamów, która propaguje kształcenie się dziewczynek i wspiera je w ambicji zostania liderkami swoich społeczności. Jako że córka Julii, Hazel, kończy w tym roku 15 lat, temat girl empowerment jest jej szczególnie bliski. Podobnie jak kwestia negatywnego wpływu mediów społecznościowych na samoocenę nastolatek. Gdy opublikowała zdjęcie ze swoją bratanicą, Emmą Roberts (jej ojcem jest starszy brat Julii, też aktor, Eric) – bez makijażu, w okularach, ze spiętymi włosami, posypały się komentarze, że się postarzała, zbrzydła, pomarszczyła. Właściwie nie powinna już pokazywać się przed kamerą. – Jako pięćdziesięciolatka znam swoją wartość, a te słowa i tak mnie zabolały. A co gdybym miała 15 lat? – zastanawiała się potem w wywiadzie gwiazda, którą rekordową ilość razy obwołano „Najpiękniejszą kobietą świata” magazynu „People”. Tak, nawet „najpiękniejsza” miewa kompleksy.
Pięciokrotnie zdobyty tytuł nie był jedynym rekordem pobitym przez Roberts. Jako pierwsza kobieta zainkasowała gażę w wysokości 20 milionów dolarów za rolę aktywistki na rzecz ochrony środowiska, Erin Brockovich. Z tej okazji George Clooney i Brad Pitt, kumple z planu „Ocean’s Eleven”, wysłali jej banknot dwudziestodolarowy z dopiskiem „Słyszeliśmy, że dostajesz dwudziestkę za film”. Niewinny żart sprzed kilkunastu lat w dobie walki o równość płac w przemyśle filmowym wydaje się niezbyt delikatny. Cóż, między przyjaciółmi można sobie pozwolić na prowokacje. Poza tym trudno zachwiać w Julii poczucie, że współzawodniczy z mężczyznami na takich samych zasadach. Już od pierwszych jej ról było wiadomo, że film z jej udziałem to kasowy pewniak.
Ale Julii właściwie wystarczyłby jeden przebój, żeby przejść do historii kina. I mody, bo przecież Vivian z „Pretty Woman”, zarówno przed, jak i po metamorfozie, miała smykałkę do stylu. Mini z wycięciami w talii, kozaki do połowy uda i ciężka biżuteria stały się nawet charakterystycznym kostiumem na Halloween. A sukienkę w groszki, czerwoną kreację z opery czy czarne koronki zestawione z chokerem można by nosić właściwie do dzisiaj. Całe szczęście, że film Garry’ego Marshalla zmienił tytuł z „Trzech tysięcy” na „Pretty Woman”, fabułę z mrocznego kryminału na komedię romantyczną, a zanim rolę Vivian zaproponowano młodziutkiej Roberts, odrzuciły ją Meg Ryan (natomiast Roberts odmówiła „Bezsenności w Seattle”!), Sandra Bullock i Sarah Jessica Parker. Marschall, zadowolony z ostatecznego wyboru, miał o Julii powiedzieć, że łączy urok Audrey Hepburn, Lucille Ball i… Bambi.
Roberts urodziła się w Smyrnie, miejscowości wielkości Radomia, w stanie Georgia. Jej rodzina ma angielskie, niemieckie, szwedzkie, irlandzkie, szkockie i walijskie korzenie. Po rozstaniu z ojcem, mama Julii, Betty Lou Bredemus wychowała ją, jej siostrę Lisę i brata Erica samodzielnie. Podczas gdy relację z ojcem aktorka miała od tej pory trudną, matka była dla niej najważniejszym punktem odniesienia. Zmarła na raka płuc cztery lata temu, a córka przyznaje, że wciąż jest w żałobie. Jakim dzieckiem była jedna z najjaśniejszych gwiazd kina? – Wiedziałam o sobie tylko tylko, że jestem leworęczna. I mam lęk wysokości – powiedziała o sobie w wywiadzie. Swoje powołanie odnalazła dopiero na ekranie. Zauważono ją już w pierwszym ważnym filmie, „Mystic Pizza” z 1988 roku, chwaląc za charyzmę, naturalność i wrażliwość. W latach 90. była super supergwiazdą. Wszystko, czego się dotknęła, zamieniało się w złoto. Bywała romantyczną trzpiotką jak w „Uciekającej pannie młodej” czy „Mój chłopak się żeni”, grywała siebie, jak chociażby w „Notting Hill”, próbowała też poważniejszych ról, np. w „Raporcie pelikana”. Jeszcze więcej niż o jej filmach pisało się o chłopakach. Miała ich mnóstwo. Spotykała się z Liamem Neesonem, zaręczyła z Kieferem Sutherlandem, wyszła za mąż za. Lyle’a Lovetta, a widywano ją też z Danielem Day-Lewisem, Dylanem McDermottem, a nawet z Matthew Perrym, czyli Chandlerem z „Przyjaciół” po jej występie na planie sitcomu. – Największa zmiana w moim życiu? Pierwsze spotkanie z moim mężem – mówi Roberts w wywiadach. Po okresie burzy i naporu Julia postanowiła się ustatkować u boku operatora Daniel Modera, poznanego na planie „Mexican” w 2001 roku. On był wtedy żonaty, ale szybko uległ czarowi Julii. Jak cała reszta Ameryki. Para w 2004 roku doczekała się bliźniaków: Hazel Patricii i Phinnaeusa Waltera, a trzy lata później syna, Henry’ego Daniela. – Mój sposób na szczęście to wyjść za mąż za właściwą osobę, urodzić rudzielce i mieć świetne przyjaciółki – śmieje się Julia. Nie udało jej się jednak uchronić przed plotkami. Tabloidy co roku wyceniają jej potencjalny rozwód na kilkaset milionów dolarów. Gdy skończyła 50 lat, rozpisywały się o rzekomej „cudownej ciąży”, która miała ratować rzekomo rozpadające się małżeństwo. Obie informacje okazały się nieprawdziwe.
Tych prawdziwych Roberts chętnie udziela sama. W wywiadach zdradza szczegóły życia rodzinnego. – Nie ma nic złego w tym, żeby powiedzieć mężowi i dzieciom: „Potrzebuję pomocy” – mówi. Czy dzieci wiedzą, że ich mama jest sławna? – Nie oglądamy filmów z moich udziałem. Może kiedyś zobaczymy „Mój przyjaciel się żeni”. Gdy Henry zapytał mnie, czy jestem sławniejsza od Taylor Swift, wybuchnęłam śmiechem – opowiada. Hazel, Phinnaeusowi i Henry’emu Julia nie kojarzy się z czerwonym dywanem, tylko gotowaniem, robótkami ręcznymi i pakowaniem szkolnych plecaków. Rodzinę łączy silna więź, wzmocniona jeszcze przez wspólną wiarę. Na planie „Jedz, módl się, kochaj” na podstawie powieści Elizabeth Gilbert, Roberts przeszła na hinduizm. Jak sama twierdzi, religia daje jej równowagę. – A wychowując dzieci, musisz wierzyć, że świat zmierza w odpowiednim kierunku – tłumaczy.
Cztery lata temu ulubienica Ameryki świętowała 50. urodziny. Teraz wie, że może pozwolić sobie na więcej. Chodzić boso po czerwonym dywanie w Cannes. Odmawiać poprawiania sobie twarzy (– Chcę, żeby dzieciaki wiedziały, kiedy jestem smutna, a kiedy wkurzona. Każda twarz to historia. Nie chcę, żeby moja opowiadała o wizycie u chirurga plastycznego – mówi Roberts). Triumfalnie powróciła na duży ekran i zabłysnęła na małym w serialu „Homecoming” Sama Esmaila („Mr. Robot”) o terapeutce pracującej z żołnierzami cierpiącymi na zespół stresu pourazowego. – Co najbardziej dowodzi mojej odwagi? To, że uwierzyłam w siebie – śmieje się gwiazda.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.