Gdy patrzymy z daleka, ludzie często jawią się nam jako kolorowe ptaki. Dopiero kiedy podejdziemy bliżej, widzimy ich lęki. Niektórzy nauczyli się nad nimi panować.
„Byłam pewna, że znajdę wówczas odpowiednie słowa, żeby wyrazić to, co mnie dręczy, wytłumaczyć mu, dlaczego jestem tak okropnie przerażona, dlaczego mam uczucie, jak gdyby mnie siłą wpychano coraz głębiej i głębiej do czarnego dusznego worka, z którego się już nigdy nie wydostanę” – pisała Sylvia Plath. „A potem ten dobry lekarz rozparłby się wygodnie w fotelu, złożył czubki palców dłoni, tworząc małą kościelną wieżyczkę, i wytłumaczył mi, dlaczego nie mogę spać, dlaczego nie mogę jeść, dlaczego nie mogę czytać i dlaczego wszystko, co inni ludzie robią, wydaje mi się idiotyczne, bo cały czas myślę o tym, że na końcu czeka mnie nieuchronnie śmierć”.
Gdy patrzymy z daleka, ludzie często jawią się nam jako kolorowe ptaki. Dopiero kiedy podejdziemy bliżej, widzimy lęki. Czuje je każdy. Niektórzy nauczyli się nad nimi panować.
Znajoma psycholog, która często leczy pacjentów z depresją lub nałogami, mówiła mi o początkach chorób. Czasem przyczyna bywa prosta. Ogrom nieszczęść, który nieoczekiwanie podcina skrzydła. Choroba, śmierć bliskiej osoby. Ale znacznie częściej ludzie zbyt wiele ryzykują. Najmocniej wpływa na nich toksyczność innych. Zwłaszcza jeśli są otoczeni cynikami, a sami nie potrafią manipulować.
Przyjaciel, podsekretarz stanu Moniki Zbrojewskiej, mówił mi: – Miała ogromne pokłady cierpliwości dla ludzi, którzy chcieli ją wykorzystać. Gdy została wiceministrem, od razu pojawiły się telefony od dawnych znajomych, którzy wcześniej nie zwracali na nią uwagi. Dzwonili do niej od pierwszego dnia. Głównie policjanci i prokuratorzy z czasów studiów lub ich małżonkowie. Prosili o różne przysługi, pomoc w zdobyciu awansu. Denerwowało mnie, że nie powiedziała: „Odczepcie się”, tylko spokojnie tłumaczyła, że minister nie ma kompetencji do awansowania znajomych. Rzadko się zwierzała, wszyscy szukali w niej oparcia, a ona sama nigdy nie prosiła o pomoc. Budziła zazdrość, co jest normalne, gdy ktoś odnosi sukces w tak młodym wieku. Mało osób się zastanawiało, jaką cenę za to płaciła. Nie można mieć pasma zwycięstw na wszystkich polach. Pracowała po kilkanaście godzin dziennie. Całkowicie poświęcała się pracy, budowała życie na jednym filarze i zaniedbywała pozostałe.
Niedawno na spotkaniu autorskim podszedł do mnie mężczyzna. – Pani książka ma tytuł „Polska odwraca oczy”, co zapewne oznacza niereagowanie na zło – powiedział cicho. – A ja przez lata odwracałem oczy od wszystkiego, co ważne. Dopiero ostatnio zrozumiałem, że w życiu nie chodzi o zadowolenie. Chodzi o sens.
Kontakt z autorką przez stronę www.justynakopinska.pl
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.