Moja mama, babcia i ciocia zmarły na raka piersi. Chemia, naświetlanie, śmierć. Po tych doświadczeniach z kobiety o silnym przeświadczeniu wewnętrznym: „będzie dobrze” zmieniłam się w osobę z obawą: „będzie źle”.
– Czy napisze pani reportaż o kobietach z rakiem piersi? – usłyszałam pytanie. Dzwoniła Patrycja, która prowadzi kampanię o chorobie nowotworowej.
Moja mama, babcia i ciocia zmarły na raka piersi. Pamiętam umierającą babcię, której skóra zrobiła się niemal przezroczysta. Po śmierci odbyło się czuwanie z modlitwami.
Pamiętam chwile, gdy patrzyłam na mamę, kilkadziesiąt kilogramów szczuplejszą, słaniającą się na nogach. Stałyśmy na krakowskim placu Wolnica. Nie mogłam przypomnieć sobie żadnej kłótni, mocnych słów, których w ciągu życia było wiele. Widziałam osobę bezgranicznie dobrą, z którą tak trudno mi się pożegnać.
Na korytarzu Szpitala Uniwersyteckiego przy ulicy Kopernika siedziało za dużo osób. Czekali na kilkuminutową rozmowę z doktorem oraz chemię. Na głowach chusty, w rękach bombonierki dla lekarzy, które coraz rzadziej są przyjmowane. – Jeśli lekarz odmówi, dam pielęgniarce – mówiła cichym głosem kobieta siedząca obok mamy. Z każdym miesiącem pacjenci wydawali się słabsi i bardziej obciążeni.
W jednym z wywiadów podkreślałam, że potrafię czerpać radość z drobnych rzeczy. Opowiadałam, jak w czasach studenckich pracowałam jako recepcjonistka w Londynie. Dziwiły mnie narzekania współpracowników. Dość długo myślałam, że jedyne, czego w życiu potrzebuję, to zdrowie. Na resztę można zapracować. Takie przekonanie daje energię, którą można dawać w dużych ilościach innym.
Chemia, naświetlanie, śmierć. Po tym czasie coś ważnego się wydarzyło. Z kobiety o silnym przeświadczeniu wewnętrznym: „będzie dobrze” zmieniłam się w osobę z obawą: „będzie źle”.
Jedna mroczna myśl przyciągała u mnie kolejną. Nietrudno wymyślić powody, dla których świat nie ma sensu, zwłaszcza biorąc pod uwagę tematykę, którą poruszam w książkach.
W mózgu jest wahadło. Przez wiele lat skupiałam się na dobrych stronach życia. Nawet opisując trudne historie, wiedziałam, że można wpłynąć na zmianę prawa, ochronić kolejne dzieci w instytucjach zamkniętych czy zmniejszyć siłę oprawców. Gdy wahadło przechyliło się na złą stronę, umysł skupiał się na tym, jak trudno o prawdziwą zmianę. I na obawach o choroby, wycieńczenie, brak energii.
Nie trzeba mocnego wydarzenia, by zatracić się w czarnych obrazach. Nick Santonastasso, coach i trener pozbawiony obu nóg oraz ręki, opowiadał o dniach, w których czuł się spełniony, bo miał za sobą kilka konferencji i zachwyty uczestników nad jego siłą i umiejętnością przekazu. W dniu urodzin wyszedł z przyjaciółmi do klubu. Podszedł do kobiety, która mu się podobała. Próbował rozpocząć rozmowę, ale ona spojrzała wymownie na jego ciało, pokręciła głową w zdziwieniu i odeszła.
To spowodowało, że zaczął myśleć o sobie jako o człowieku bezwartościowym, który niezależnie od intelektu i osiągnięć, już zawsze będzie postrzegany przez pryzmat ciała. Wkrótce nie miał ochoty opuszczać domu. Potrafił spojrzeć na sytuację z pozycji obserwatora, rozumiejąc, że zachowanie kobiety to naturalny filtr. Nawet gdyby był całkowicie sprawny fizycznie, nie chciałby mieć wśród bliskich osoby, która nie chce zamienić z kimś paru zdań tylko dlatego, że nie ma nóg.
Obserwowanie własnych uczuć pozwala uchwycić chwilę, w której pojawia się pierwsza myśl przyciągająca czarne scenariusze. I stopniowo zmieniać jej kierunek, nadając prawdziwe znaczenie kolejnym wydarzeniom. Bo jeśli po śmierci nic nie ma, to wiarę w wartość życia musimy budować sami.
Kontakt z autorką przez stronę justynakopinska.pl.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.