Błagam, by rząd zmienił to prawo – mówi siostra pani Agnieszki, zmarłej 25 stycznia w szpitalu. Justyna Kopińska rozmawia z rodziną kobiety, która osierociła trójkę dzieci.
W poniedziałek pan Zbigniew powiedział dzieciom, że mama jest u aniołków. Najmłodszy Kamil miał łzy w oczach. Mocno wycierał je rączkami pod zaparowanymi okularami, powtarzając: – Będę twardy, nie będę płakał. – Nie płacz, Patrycja – mówiła jedenastoletnia Oliwia, pocieszając starszą siostrę.
W listopadzie Patrycja, Oliwia i Kamil cieszyli się na powiększenie rodziny. Nadały bliźniakom imiona – Oskar i Kuba. Zastanawiały się, jak niemowlęta będą pachnieć i jakie zabawki im kupić. Mąż pani Agnieszki podkreśla, że dzieci są pogodne, wyjątkowo zżyte z mamą. Oliwia wtulała się w nią nieustannie. Pani Agnieszka niemal nie mogła się poruszyć bez córki u boku, zresztą i tak cały swój czas poświęcała dzieciom. Stresowała się przy ich najmniejszych problemach w nauce. Gdy w elektronicznym dzienniku ucznia zauważała spóźnienie, długo tłumaczyła, że „zależy jej, by coś w życiu osiągnęły”, a jedyną metodą jest sumienność.
Agnieszka i Zbigniew poznali się kilkanaście lat temu. Zeswatała ich mama, która uważała, że pani Agnieszka będzie oddaną żoną dla jej syna. Pytam męża, jak wyglądało to pierwsze spotkanie. – Zaraz, zaraz, ja tam byłam! – mówi teściowa pani Agnieszki. – Zaprosiłam Agnieszkę i Zbyszka na herbatę do siebie. Znam syna. Zakochał się od pierwszego wejrzenia. – Moja przyszła żona była ładna i zgrabna… – opowiada pan Zbigniew. – Zupełnie nie o to chodziło! Zakochał się jej w charakterze – mówi mama. – Zawsze mówiła „mamo”, „mamusiu”, nigdy złego słowa do mnie nie powiedziała – mówi przez łzy pani Emilia.
Rodzina opowiada, że pani Agnieszka była skromną, czułą kobietą, która oddałaby wszystko dla dzieci. Na początku młodzi zamieszkali u teściowej, następnie przeprowadzili się do wynajmowanego mieszkania i ubiegali o mieszkanie socjalne. Otrzymali je dwa lata temu. – Agnieszka tak cieszyła się z tego mieszkania! Powtarzała, że jest cieplutko, nie trzeba w piecu palić, pięknie dwa pokoje i kuchnia – mówi mąż.
Nosiła kolorowe, kwieciste bluzki. Dużo śpiewała, w domu zawsze była obecna muzyka. Mąż, pracujący jako monter instalacji sanitarnych, wstawał do pracy po czwartej, a wracał o osiemnastej. Pani Agnieszka wysyłała mu zawsze ten sam SMS: „Kochanie, o której dokładnie wracasz? Chcę, by jedzenie było ciepłe”.
Małżeństwo miało swoje przyzwyczajenia. Nie wychodzili w weekendy. Restauracje uważali za ekstrawagancję. Przebywali w domu, z dziećmi. – Praca zabiera dużo czasu, gdy człowiek wraca zmęczony do domu, to myśli jedynie, by przytulić się do żony i dzieci, zjeść rosół, pierogi – mówi pan Zbigniew.
W wakacje pani Agnieszka pojechała odwiedzić siostrę w Poznaniu. Pierwszy raz od wielu lat poszły potańczyć w klubie Diamond. Czuły się radosne, młode. Ich siostrzana relacja nie należała do najłatwiejszych. Kłóciły się. – Jako dzieci wadziłyśmy się o wszystko – mówi siostra. – Jak koguty. Ale jedna za drugą by w ogień wskoczyła. Ona nigdy nie pozwoliłaby mi zrobić krzywdy.
– Tak bardzo pragnę cofnąć czas. Dlaczego nie doceniałam, że ją mam? Obie miałyśmy dużo obowiązków, wychowywałyśmy dzieci. Ale to była moja bliźniaczka. Kochałam ją. Tak bardzo chciałabym ją przytulić.
– Nie chcę mówić źle o lekarzach – kontynuuje pani Wioletta. – Myślę, że to niezwykle skomplikowany temat. Ale my nie rozumiemy, jak można nie usunąć od razu martwych płodów. Lekarze byli cały czas na miejscu. Dlaczego nikt nam tego nie wytłumaczy? Moje koleżanki boją się zajść w ciążę. Boją się iść do szpitala. Co w przypadku, gdy będą mieć płody skazane na śmierć? Muszą urodzić? Nie mamy pewności, że decyzja Trybunału Konstytucyjnego nie wzbudza strachu medyków. Nie chcę, by kobiety bały się lekarzy. Błagam, by rząd zmienił to prawo.
Od 21 grudnia pani Agnieszka przebywała w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym im. Najświętszej Maryi Panny w Częstochowie. – Żona zadzwoniła do mnie 23 grudnia do pracy. Jedno serduszko już nie bije, powiedziała. Już wtedy bardzo cierpiała. Była zmęczona nieustannymi wymiotami. Tydzień później otrzymałem wiadomość o drugim dziecku. Moje dzieciaki tak cieszyły się na bliźniaków. Trudno było mi powiedzieć, że los zabrał je nam od razu do nieba.
24 stycznia pani Agnieszka została przewieziona do szpitala w Blachowni. – Dzień później po czternastej otrzymałem telefon od pani doktor. Powiedziała, że ma smutną wiadomość. Od razu poczułem rozdzierający ból i tęsknotę. Na początku nie mogłem racjonalnie myśleć, a potem pojawiła się ta jedna natarczywa myśl: czy ja sobie poradzę? Całe dnie spędzam w pracy, żona zajmowała się wszystkim, co związane z dziećmi, rachunkami, domem. Czy będę umiał wychować dzieci na dobrych ludzi?
*
Dziękuję rodzinie pani Agnieszki za zaufanie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.