Felietonistka Vogue.pl i bezkompromisowa reporterka tropiąca zło w zamkniętych instytucjach – od więzień po sierocińce – wydała swoją pierwszą fabułę „Obłęd”, której akcja rozgrywa się w szpitalu psychiatrycznym.
Niemal każdy tekst Justyny Kopińskiej odbija się szerokim echem, żaden nie pozostawia czytelników obojętnymi. Bywa, że wpływa na zmianę przepisów prawnych, a po publikacji przestępcy zostają ukarani. W jednym ze swoich najsłynniejszych reportaży „Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?” Kopińska opisała trwający kilkadziesiąt lat proceder okrutnego maltretowania podopiecznych w zabrzańskim sierocińcu sióstr boromeuszek. Jak przystało na socjolożkę z wykształcenia, zarówno w tym, jak i w innych nagradzanych tekstach Kopińska zwraca uwagę na środowisko, które sprawia, że czyny skłonnej do przemocy jednostki są możliwe. Co więcej, mogą bezkarnie trwać latami. Jak deklaruje autorka, pisze po to, by oddać głos tym, którzy na co dzień go nie mają.
Po książkach reporterskich (m.in. „Polska odwraca oczy”, „Z nienawiści do kobiet”) właśnie wydała swoją pierwszą książkę fabularną, w której jednak nie porzuca ważnych dla siebie tematów wykluczenia, przemocowych instytucji i fałszywych liderów, przywołuje wątki znane z jej reportaży, a bohaterem czyni… reportera śledczego.
Anna Sańczuk: Jako reporterka wchodzisz głęboko pod powierzchnię zdarzeń, badasz kolejne poziomy spraw, często drastycznych, i nawet udaje ci się czasem wpłynąć poprzez swoją pracę na rzeczywistość. W najnowszej książce sięgnęłaś jednak po fikcję, jak to czyni ostatnio coraz więcej reporterów. Czy to znaczy, że czegoś ci w reportażu brakuje?
Justyna Kopińska: To było dawno zaplanowane i niezwiązane z obecną sytuacją w polskim reportażu. Już w dzieciństwie oglądałam wiele filmów kryminalnych i programów publicystyczno-sądowych, a jednocześnie bardzo lubiłam literaturę. Najbardziej pociągało mnie ściganie zła, imponowała mi postać Clarice Starling z „Milczenia owiec”. Tyle że późniejsze rozmowy z policjantami uświadomiły mi, jak to naprawdę wygląda. Że często ważniejsza od rozwiązania spraw kryminalnych okazuje się podległość wobec wszechwładnych szefów i statystyk, którzy decydują, czym warto, a czym nie warto się zająć. Dlatego podjęłam decyzję, żeby być reporterem śledczym i w ten sposób badać zło.
Od początku wiedziałam, które tematy chcę poruszyć, np. pedofilię w Kościele, instytucje zamknięte i wpływ na otoczenie osób z wysoką pozycją: lekarzy, księży, sędziów. Chciałam w reportażach obnażać nieprawości, marzyłam, żeby zmieniono prawo tak, by chroniło dzieci w instytucjach zamkniętych. I rzeczywiście moje teksty miały siłę sprawczą, łącznie z wtrąceniem do więzienia niektórych oprawców. Przyszedł czas na kolejny etap, który zapowiedziałam pięć lat temu: to próba zrozumienia mechanizmów społecznych, znalezienia odpowiedzina to, co wyzwala w nas dobro, a co zło. Marek Edelman mówił, że w każdym z nas kryje się cząstka komendanta z Treblinki, ale Hanna Krall dodawała, że w każdym z nas jest też cząstka Marka Edelmana.
Czym jest dla ciebie „Obłęd”? Czemu służy?
W „Obłędzie” pokazuję mechanizmy, które sprawiają, że w ludziach wyzwala się zło, a w kolejnej książce (którą planuję wydać zaraz po zbiorze tekstów z Vogue.pl „Lekarstwo dla duszy”) próbuję zrozumieć, jak rodzi się w ludziach dobro. To książka o miłości, wartościach. Pozwolę sobie w niej na dużo dygresji, poetycką formę, zupełnie inną niż w opowieści, o której rozmawiamy. Uważam, że o złu trzeba pisać jak najoszczędniej. „Obłęd” powstawał przez cztery lata, a przez ostatni rok wycinałam tekst, zamieniałam akapit na jedno zdanie, zdanie na słowo. Postaci są fikcyjne, ale wszystkie sportretowane mechanizmy są prawdziwe. Przywołane kary –wielogodzinne stanie na baczność, przywiązywanie pasami, upokarzanie, odcinanie pacjentów od kontaktów z rodziną i światem, faszerowanie niepotrzebnymi lekami i zastrzykami – rzeczywiście miały miejsce w szpitalach psychiatrycznych w Polsce.
Głównym bohaterem uczyniłaś kolegę po fachu, reportera śledczego Adama. Towarzyszy mu przez moment równie zdeterminowana prokuratorka, ale na drugą ważną bohaterkę wyrasta makiaweliczna ordynatorka oddziału zamkniętego w szpitalu psychiatrycznym, doktor Alicja Wasny. Na drugim planie pojawiają się też dręczeni przez nią pacjenci.
Zależało mi, żeby pokazać, jak tytułowy obłęd dotyka każdego. Tego nie mogłabym zrobić poprzez reportaż, dlatego że tam trzeba się postarać, aby ofiary nie zostały przez artykuł ponownie zwiktymizowane, lecz żeby czytelnicy stanęli po ich stronie. W tej książce mogę pokazać, że nikt nie jest idealny. Obłęd dotknął zarówno ordynatorkę, która wymierza okrutne kary i jest rzeczywiście postacią psychopatyczną, całkowicie pozbawioną empatii, jak i niektórych pacjentów. Przecież do szpitali psychiatrycznych nie zawsze trafiają dojrzałe osoby, pojawiają się także ci, którzy nie radzili sobie z życiem. Obłęd dotyka też głównego bohatera, który bada tę sprawę, bo tak rzeczywiście się w tym zawodzie zdarza. Postać dziennikarza była wzorowana na kolegach, których podziwiam. To wybitni policjanci i prokuratorzy, którzy są najlepsi w zawodzie i kiedy badają sprawę, na której im naprawdę zależy, rzucają się w temat bez zastanowienia, nie do końca weryfikują wszystkie fakty, czasem się w tym gubią, zatracają.
W postaci Adama pokazujesz człowieka, który ograniczył do minimum życie poza pracą. Mieszka w pustym mieszkaniu, nie angażuje się w związki właśnie po to, żeby móc być „na służbie” poszukiwania prawdy. Tak wygląda cena za wykonywanie tej pracy. Czy dostrzegasz takie niebezpieczeństwo w swoim przypadku?
Tak naprawdę nie ma niebezpieczeństwa. Jeżeli człowiek jest dojrzały, to sobie radzi. Potrafi te emocje, jak mówią psychologowie, skontenerować. Miałam w swojej pracy trudne sytuacje, ale nie wylewałam tego na innych. Na przykład byłam straszona przez mordercę, że mnie zabije, jednak nie wyobrażam sobie, żeby powiedzieć o tym mojej siostrze, której normalnie radzę się w życiu, bo jest prezeską świetnej firmy, ma ogromne doświadczenie w pracy z ludźmi. Ale jeżeli mówiłabym jej, że ktoś mnie straszy śmiercią, to nie mogłaby mi pomóc, jedynie by się zaniepokoiła, a była wtedy w ciąży i to mogłoby się odbić na dziecku. Potrafię takie rzeczy zachować dla siebie i uporządkować je w głowie.
One cię nie zjadają, nie niszczą?
Nie. Taka praca wymaga dojrzałości emocjonalnej, po prostu. Natomiast rzeczywiście w reportażu nie mogłabym snuć refleksji na takim poziomie, na który chcę przejść. Dla mnie obecnie najważniejszy i kluczowy jest wymiar społeczny. To mi się też zresztą podoba np. w polskim „Vogue’u”, że w doskonały sposób mówicie o modzie i lifestyle’u, ale sięgacie jednocześnie po tematy ważne społecznie. Cenię Anję Rubik – osiągnęła wielki sukces w swojej dziedzinie, jest ikoną dla wielu ludzi ze świata mody i to już jest wyjątkowo dużo. Ale to, co zrobiła z edukacją seksualną młodych ludzi, świadczy nie tylko o sukcesie, ale też o klasie i odpowiedzialności. Takie działania budują dojrzalsze społeczeństwo.
Twój bohater mówi, że zawsze chciał się utrzymywać z pisania o rzeczach istotnych, i to, jak sądzę, was łączy.
Nie chcę zawracać ludziom głowy sprawami błahymi. Bardzo dbam o to, żeby to, co przekazuję w moich tekstach, felietonach, reportażach, dotykało ludzi i powodowało w nich zmiany. Kiedyś napisała do mnie jedna z dziennikarek „Gazety Wyborczej”, że przeczytała mój reportaż „Beethoven z Murzasichla” i że on ją wyrwał z marazmu, w którym tkwiła. Dokładnie tego chcę – żeby to, co piszę, miało dla ludzi wartość. Nie potrafiłabym pisać do szuflady. Piszę dla innych.
W książce pojawia się konstrukcja fabularna znana z kina i literatury – reporter idzie do szpitala psychiatrycznego, żeby sprawdzić informacje o znęcaniu się nad pacjentami, i sam zostaje poddany przemocy. To świat, w którym doktor Alicja jest Bogiem, udziela łask i wyznacza tortury, poniża i manipuluje. Świat, nad którym nie ma żadnej kontroli, choć jest to instytucja państwowa, teoretycznie z wieloma zabezpieczeniami. Jak dochodzi do takich przekroczeń?
Jednym z powodów jest to, jak niesamowicie w Polsce liczą się tzw. kontakty. Wcześniej mieszkałam w Kenii, w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych i nigdzie kontakty nie miały aż takiego znaczenia jak u nas. Tu środowiska się przenikają, politycy piją z sędziami, załatwiają sobie różne sprawy. Nie mogę tego zrozumieć, to dla mnie całkowite złamanie zasad. W różnych miastach w Polsce toczą się podobne rozmowy w domach „klasy wyższej” – pełne wyszydzania ludzi z gorszych, biedniejszych środowisk. Tu chodzi też o pewien typ człowieka, który wie, że musi się otoczyć wpływowymi osobami. I jeżeli taki człowiek to jednostka psychopatyczna, dzięki otoczeniu się osobami z kręgów wymiaru sprawiedliwości, znajomymi politykami, bankowcami, adwokatami zyskuje moc. Doktor Alicja miała właśnie taką silną bazę. A drugi mechanizm jest taki, że ludzie nie wyczuwają, że w tych jednostkach kryje się potencjalny oprawca. Wśród Polaków bardzo silny jest mit, że pani doktor, ksiądz, osoba w todze albo kitlu lekarskim to niepodważalny autorytet. W mniejszych środowiskach taką pozycję ma ksiądz, w Warszawie np. polityk czy reżyser. Kostiumy są różne, ale mechanizm ten sam. Wielu Polakom przestępca, morderca, oprawca, który się nad kimś znęca, kojarzy się wyłącznie z kimś brzydkim zewnętrznie. Kiedy mówiłam, że siostra Bernadetta, która znęcała się nad dziećmi, była piękną kobietą, reagowano zdziwieniem. Ważne, by sobie uświadomić, że „twarz zła” może być piękna, urocza.
Doktor Alicja uważa, że musi „naprawiać” zepsutych, pokalanych, niedoskonałych, a sama siebie ma za tę czystą, idealną, mądrą. W ten sposób daje sobie prawo do przemocy, niszczenia innych. Ale jak to się dzieje, że ludzie z jej otoczenia, np. towarzyskiego, tego nie dostrzegają?
Myślę, że tacy jak ona dokładnie wiedzą, kim się otaczać. Wiele osób na wysokich stanowiskach w Polsce pozostało emocjonalnie dziećmi w życiu prywatnym, bo nie mieli czasu zajmować się tym i tym, np. świetni reżyserzy, którzy traktują żony jak przedmiot, a sypiają cały czas z młodymi osobami. Nie potrafią zbudować bliskości, bo w środku są dziećmi. I właśnie takimi osobami znakomicie manipulują psychopaci. Doktor Alicja potrafi rozpracować nawet takich ludzi, którzy mają już zręby jakiegoś systemu wartości, ale oni też nie wiedzą, co się dzieje. Psychopaci nie mają empatii, widzą jasno nasze słabości, to, z jakiej jesteśmy rodziny, jakie mamy marzenia. Tak naprawdę są bardzo niebezpieczni, jedyną obroną jest, by ich przejrzeć, wiedzieć, że to jest klasyczny człowiek bez empatii, i kiedy do nas mówi – postawić blokadę. Mam nadzieję, że ludzie po przeczytaniu „Obłędu” będą bardziej wyczuleni na taką manipulację, bardziej odporni na zło.
To możliwe? Twój bohater ostatecznie nie daje sobie rady mimo świadomości i ogromnego doświadczenia.
Bo Adam nie jest dojrzały. Myślę, że jest właśnie jedną z tych osób, które się skupiły wyłącznie na pracy i nie zbudowały dojrzałości wewnętrznej. Dlatego np. nie potrafi kochać i nie rozumie swoich emocji.
Z jego ust pada sformułowanie znane choćby z książek badaczki Holokaustu Alice Miller, że jeśli ktoś krzywdzi innych, sam musiał zostać kiedyś skrzywdzony. To chyba przypadek doktor Alicji, której przeszłość przed nami odsłaniasz?
Chciałam wprost pokazać, jak wyglądają narodziny kogoś, kto się potem znęca nad innymi. Często ludzie mówią, że to przez wychowanie. Ale to nie jest tylko wychowanie. Albo mówią, że to jest coś w środku człowieka i nawet wychowanie by temu nie zapobiegło. To też nie jest prawda. Jest przecież wielu psychopatów na wysokich stanowiskach, którzy się nie znęcają, dlatego że mieli czujnych rodziców, którzy wychowali ich w cieple, wśród pozytywnych wartości. I te osoby mają potem jakieś hamulce, wpojone podczas dzieciństwa. Czyli żeby powstaładoktor Alicja, muszą się spotkać geny z wychowaniem ze strony rodziców, którzy nie rozumieją problemu dziecka i nie potrafią przekazać mu odpowiednich wartości. Połączenie wychowania z genetyką. Rozmawiałam z psychopatami, mordercami, spotykałam się w więzieniach z ludźmi, którzy zabili, i wiem, jaka jest różnica, jeżeli dziewczynka zabije ojca, bo ją molestował, a kiedy morderca zabija wielokrotnie. Jeśli piszę fikcję, to czerpię zarówno z fachowej literatury, z nauki, jak i z kontaktu z ludźmi. Nie można mówić o czymś, czego się nie dotknęło.
Ważne jest, żebyśmy sobie te wszystkie niebezpieczne mechanizmy uświadamiali, bo wtedy możemy to zmienić. Jeśli ludzie nie będą wiedzieli, jaki urok ma osoba pozbawiona empatii, będą wpuszczali takich ludzi do swojego życia. Wierzę, że literatura może być szczepionką. Czymś, co daje ci zrozumienie i ma szansę sprawić, że twoje życie jest bardziej jasne, klarowne i świadome. Chodzi o to, żeby świadomie żyć.
„Obłęd”, Justyna Kopińska, Świat Książki 2019
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.