Ludzie szczęśliwi, badani przez psychologa Martina Seligmana, nie byli bardziej zamożni, religijni, urodziwi niż osoby nieszczęśliwe. Nie mieli też większej ilości dobrych życiowych doświadczeń. Różniła ich jedna cecha: byli skrajnie towarzyscy. Przypuszczenia Seligmana pokrywają się z długoletnimi badaniami na Uniwersytecie Harvarda.
Badacze umieszczali psy w klatkach w taki sposób, by były rażone prądem. Po dłuższym czasie, w którym zwierzęta próbowały uniknąć bólu, kładły się na podłodze i pozostawały bierne. Nie podejmowały kolejnych prób, nawet gdy przekładano je do klatki z prostym sposobem ucieczki.
Martin Seligman nazwał to zjawisko „wyuczoną bezradnością”. Badania, które przyczyniły się do progresu w leczeniu depresji, były także krytykowane jako nieetyczne wobec zwierząt.
Grupę mężczyzn, którzy leczyli się wcześniej psychiatrycznie, poproszono o udział w badaniu na temat trudności w znalezieniu pracy. Przed spotkaniem połowie z nich powiedziano, że osoba rekrutująca wie o ich chorobie, drugiej grupie, iż nie ma takiej wiedzy. Badani, którzy sądzili, że osoba zatrudniająca wie o hospitalizacji, mówili mało, byli spięci, lękowi i w opinii kadr gorzej wypadli podczas spotkań.
W eksperymencie przeprowadzonym przez Johna Pachankisa jedynym czynnikiem wpływającym na sytuację były oczekiwania i lęki potencjalnych pracowników; wbrew słowom eksperymentatorów kadry otrzymały identyczne informacje o wszystkich rekrutowanych.
Martin Seligman, były szef Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego, który wiele lat pracy poświęcił zaburzeniom psychicznym, twierdzi, że psychologia osiągnęła dużo w przynoszeniu ulgi osobom cierpiącym, lecz jako nauka zapomniała o ludziach względnie zdrowych, których także dotyczą mechanizmy wyuczonej bezradności i samospełniającej się przepowiedni. Podczas konferencji TED na temat roli psychologii oraz technologii Seligman opowiadał, jak po latach badań ludzi nieszczęśliwych spędził czas z osobami emanującymi szczęściem. Według psychologa nie były bardziej zamożne, religijne, urodziwe, nie miały też lepszej kondycji fizycznej oraz większej ilości dobrych i złych życiowych doświadczeń. Różniła ich jedna cecha: szczęśliwi ludzi byli skrajnie towarzyscy. Potrafili budować mocne relacje, mieli bliski krąg przyjaciół z czasów szkolnych, kolegów, znajomych. Przypuszczenia Seligmana pokrywają się z długoletnimi badaniami na Uniwersytecie Harvarda.
W przypadku introwertyków, którzy nie radzili sobie z budowaniem relacji, cechą przynoszącą szczęście była umiejętność tak zwanego przepływu, czyli bycia w pełni w wykonywanym zadaniu. Seligman wspomina mężczyznę, który nie miał ułożonego życia towarzyskiego, ale cieszył się z tytułu krajowego mistrza brydża oraz wykonywał pracę, która w pełni wykorzystywała jego introwertyczne potrzeby. Mihaly Csikszentmihalyi definiował pojęcie przepływu jako stan między euforią a satysfakcją, wywołany całkowitym oddaniem się danej czynności.
Według psychologów można tak modyfikować swoje przyjaźnie, pracę, związek, rodzicielstwo, pasje, by wzmocnić relacje oraz osiągać „przepływ”, prawdziwą satysfakcję. Jednak na samym początku jest świadomość, że warunki mogą się zmienić i nawet w sytuacji ciągłych, bolesnych bodźców warto dalej walczyć.
* Więcej na temat badań w książce Martina Seligmana „Prawdziwe szczęście”. Poznań: Media Rodzina, 2006.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.