Nominowany do Oscara dokument Binga Liu o wiecznych chłopcach, kryzysie męskości i aporiach amerykańskiego snu można już oglądać w kinach.
Na pierwszy rzut oka „Jutro albo pojutrze” wygląda jak domowe wideo o trzech chłopakach, którzy spędzają całe dnie, jeżdżąc na deskorolkach. Piwo, joint, kumpelskie szturchańce i dużo, dużo upadków, okraszonych śmiechem. Jednak pod tym luzackim kostiumem kryje się jeden z najwrażliwszych filmów ostatnich lat. Od opowieści o męskiej przyjaźni, przez portret zniszczonych kryzysem amerykańskich przedmieść, po opowieść o kryzysie męskości, wielowarstwowy film Binga Liu to seans obowiązkowy.
W oryginale „Jutro albo pojutrze” nosi tytuł „Minding the gap”. Komunikat „Mind the gap!” często słyszymy na stacjach metra. „Pasażerze, uważaj, żeby twoja noga nie wpadła w wąską szczelinę, dzielącą wagon od peronu” – przestrzegają nas. W języku angielskim „gap”, oznaczające lukę, często używane jest jako synonim nierówności ekonomicznych, zależnych od płci czy rasy. To na takie „szczeliny” zwraca uwagę reżyser Bing Liu. Bohaterowie jego filmu pochodzą z nizin społecznych, raczej niewykształconych rodzin o niskich dochodach, z trudną historią rodzinną. Dorastali bez stabilności, bezpieczeństwa, prawidłowych wzorców zachowań. Ta wpisana w ich życie od samego startu nierówność jest w snutej przez twórcę opowieści bardzo istotna.
W punkcie wyjścia jest figura ojca. U pochodzącego z Chin trzydziestoletniego Liu to miejsce częściowo puste, do tego bolesne. Biologicznego ojca w jego życiu nie było. Zaś mężczyzna, z którym matka związała się potem, wyrządził mu ogromną krzywdę. Potrzeba przepracowania własnej traumy popchnęła go w kierunku kina. Pierwotnie reżyser, który pierwszą kamerę dostał jako czternastolatek, chciał nakręcić film o deskorolkowcach i ich relacjach ze „starymi”. To było jego środowisko, pasja, miejsce, które znał i gdzie czuł się bezpiecznie. Nie to, co w domu. Planował pogadać z podobnymi do siebie chłopakami o tym, co trudne. I uwiecznić to na taśmie. Projekt z czasem ewoluował. Ostatecznie Liu skupił się na trzech chłopakach ze swojego rodzinnego Rockford w stanie Illinois. Pierwszym jest on sam. Z drugim, Zackiem Mulliganem, Bing kumplował się już od kilku lat. Trzeciego, Keirego Johnsona, poznał rok po tym, jak ruszył ze zdjęciami. Obaj bohaterowie zgodzili się na udział w filmie, wiedząc, że Liu poprosi ich o powrót do najbardziej bolesnych wspomnień.
Trzech chłopaków, którzy nie wiedzą, jak dorosnąć, opowiada swoje historie rozgrywające się na tle zdegradowanej prowincji amerykańskiego snu. Zack to wygadany czaruś, klasowy klaun. Jako pierwszy ma dziewczynę. Zaliczają wpadkę, ona zachodzi w ciążę, rodzi im się syn. Choć chłopak sam wiele opowiada o ucieczce z domu i trudnej relacji z ojcem, nie znajduje w sobie siły, by odmienić los. Bardziej zorientowany widz zauważy, że jego destrukcyjne zachowania są próbą przykrycia depresji i chorobliwie niskiego poczucia własnej wartości. Ale trudno usprawiedliwić tym agresję wobec partnerki i nieobecność przy synu. Wygrywają alkohol i życie luzaka, które w pewnym momencie skręci tak ostro w stronę nicości, że otrze się o patologię. Keire przez większą część filmu może liczyć na pokój w domu rodzinnym, ale jego relacjom z mamą także daleko do ideału. Chłopak wciąż nie umie przepracować nagłej śmierci ojca, nierozstrzygniętych z nim sporów, a kolejne nieudane związki matki – i jej konsekwentne omijanie tematu rodzinnych relacji – nie pomagają. Podobnie jak raz na jakiś czas wracający z więzienia brat, aspirujący raper, który nie cofnie się przed okradzeniem własnej rodziny. Keire wykazuje się magiczną wręcz odpornością na otaczający go syf. Nie jest intelektualistą, ale ma wrażliwość i imponującą konsekwencję. Odkąd zaczyna pracę na zmywaku, pnie się w górę, odkłada pieniądze, kupuje samochód, zaczyna myśleć o wyjeździe. Zaczyna rozumieć, że można marzyć. I ma bezczelny uśmiech, który odgania całe zło tego świata. Sam Bing przez większość filmu stoi za kamerą. Wychodzi zza niej tylko wtedy, gdy miga na filmikach z deskowych ewolucji lub podczas poważnej rozmowy z matką. Liu jako jedyny zdecydowanie wyrwał się z bagienka Rockford, zdobył wykształcenie, pasję przekuł w pracę. Ale nie odcina przeszłości grubą kreską, mimo bólu wraca do traumy z dzieciństwa. Ma wewnętrzną siłę, by porozmawiać z matką jak dorosły – otwarcie, bez oceniania, dając jej szansę. Filmowy Bing, podobnie jak Bing-reżyser, jest dojrzały. Z tej trójki chyba tylko on.
Dokumentem, który w tym roku wyjechał z Dolby Theatre z Oscarem, był „Free Solo”. Spektakularny, z charyzmatycznym bohaterem, głośny, wyrazisty. Takich kandydatów Akademia bardzo lubi. „Free Solo” zrobił na mnie wrażenie. Ale zaryzykuję stwierdzenie, że nominowany film Liu to inna liga. Na portalu Rotten Tomatoes, który porównuje oceny krytyków i widzów, do tej pory może poszczycić się wynikiem 100 proc. (od branży) i aż 93 proc. (od publiczności). „Jutro albo pojutrze” powstawało na przestrzeni 12 lat. Na ekranie dynamiczne, gorsze jakościowo ujęcia deskorolkowych eskapad i szalonych ewolucji w skate parkach powoli przechodzą w (tylko trochę bardziej statyczne) spotkania w domach, miejscach pracy, samochodach. Tak deskorolkowa kronika przeobraża się w portret współczesnej Ameryki: wielorasowej, wielokulturowej, pełnej tytułowych nierówności i dziur, ale wciąż mocnej w wierze, że lepsze przyjdzie jutro. Albo pojutrze.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.