Dla jednych niezrównoważony psychicznie megaloman. Dla innych – artysta, który przetarł streetwearowi szlaki do wielkiej mody. Raper, producent i projektant, który kończy dziś 44 lata, kilka lat temu zaczął realizować nową pasję, organizując niedzielne „msze” dla rodziny i przyjaciół. Nie ma jednak zamiaru nikogo nawracać. Chce robić to, co jego samego popchnęło kiedyś w stronę muzyki, czyli uszczęśliwiać dźwiękami drugiego człowieka.
„Mojego następnego gościa nie trzeba nikomu przedstawiać” – to tytuł emitowanego na Netfliksie programu Davida Lettermana, jaki na platformie zadebiutował dwa lata temu. W pierwszym odcinku drugiego sezonu prowadzący swojego rozmówcę jednak przedstawił. Nieświadomie, ale jednak. Pokazał bowiem światu inne oblicze Kanye’ego Westa, który z rozbrajającą szczerością dzieli się swoimi doświadczeniami. Jako artysta, u którego zdiagnozowanego chorobę afektywną dwubiegunową, mąż i ojciec. Łamiącym się głosem opowiada też o tęsknocie za nieżyjącą matką. Każdy zainteresowany tą rozmową znajdzie o niej w internecie sporo informacji, ale żeby się przekonać, jak bardzo jest przełomowa, trzeba na własne oczy program zobaczyć. Kanye z satysfakcją mówi o organizowanych co niedzielę „mszach”. Zamyśla się, gdy rysuje portret najważniejszej kobiety swojego życia. Marzycielsko uśmiecha się też do siedzącej na widowni żony, gdy wyobraża sobie, jak bardzo jego matka byłaby szczęśliwa, gdyby mogła się bawić z czworgiem wnucząt. I choć ten obrazek to już raczej przeszłość, bo para rozwodzi się po siedmiu latach małżeństwa, można twierdzić, że nadal jest między nimi dużo szacunku i miłości. Brakuje tylko porozumienia. Kim o rozstaniu nie mówi wcale, co jest dość zaskakujące zważywszy na ekshibicjonistyczną naturę jej rodziny. Jej siostry mówią, że "przeżywa wszystko w samotności i ciszy". Na wyznanie zdobyła się za kulisami nowego sezonu "Z kamerą u Kardashianów". Zapłakana stwiierdziła, że Kanye potrzebuje żony, która będzie jeździć z nim po całym świecie, która z dnia na dzień przeprowadzi się do Wyoming. "Nie jestem tą osobą" - mówi. A całą sytuację nazywa życiową porażką.
Do łatwych osób Kanye bowiem nie należy. Amerykańskie społeczeństwo chyba niemal w takim samym stopniu, co Donald Trump (o byłym prezydencie też zresztą mówi w rozmowie z Lettermanem sporo). Jedni uważają go za szurniętego megalomana, który, zamiast skupić się na muzyce, woli się bawić w modę i politykę. Ich przeciwnicy widzą w nim za to jednego z najgenialniejszych raperów wszech czasów, prekursora, który zawsze ustala własne reguły gry. Z tym ostatnim zresztą chyba nikt nawet nie polemizuje. Westa nigdy nie obchodziło, co mówią i myślą o nim inni. Wyśmiewał branżowy savoir-vivre, czy to wyrywając mikrofon Taylor Swift podczas pamiętnej gali MTV VMA, czy publicznie wojując na słowa z Drake’iem. Otwarcie demonstrował swoje poglądy, nawet jeśli były one całkowicie sprzeczne z tym, co pewnie chcieliby usłyszeć od niego jego fani. Z premedytacją gra ludziom na nerwach, bo może sobie na to pozwolić. Ci, którzy go nie cierpią, raczej nie zmienią już zdania. A jego zwolennicy na wszelkie ekscesy są po prostu uodpornieni.
Niektórzy znaleźli na Kanye’ego jeszcze inny sposób: grubą kreską oddzielają jego zawodową i kreatywną działalność od tego, co raper mówi i robi za kulisami. Mogą się nie zgadzać z jego poglądami i otwarcie krytykować skandaliczne wypowiedzi, ale szanują go jako rapera i wykonawcę. Doceniają sposób, w jaki realizuje się w świecie mody. Obserwują, jak skutecznie urzeczywistnia nawet najbardziej szalone pomysły. Westa ogranicza bowiem wyłącznie jego własna wyobraźnia.
21-krotny zdobywca nagrody Grammy stylem może i nie zachwycał na początku swojej kariery tak bardzo, jak inteligentnymi rymami czy zaskakującymi zabiegami dźwiękowymi (to jemu przypisuje się chociażby spopularyzowanie umieszczanie fragmentów soulowych utworów w hip-hopowych piosenkach). Szlaki w świecie mody przetarł sobie jednak bardzo szybko, stając się jedną z najlepiej ubranych gwiazd muzyki, dyktując trendy i kształtując rozpoznawalną estetykę. West na dobre obalił stereotyp rapera ubranego w luźną bluzę, czapkę i łańcuchy, a kolegom po fachu dodał odwagi, by zaczęli nieco eksperymentować ze swoim stylem i nie bali się, że kreatywne podejście do mody będzie sprzeczne z ich medialnym wizerunkiem. Dziś raperzy lubują się w luksusie – zasiadają w pierwszych rzędach podczas tygodni mody, zostają ambasadorami największych domów mody i zakładają autorskie marki. W przypadku tych ostatnich żadna jednak nie może się równać ze wspólnym projektem Westa i Adidasa. Yeezy, które początkowo miało być jednorazową współpracą uwzględniającą autorski model buta i kapsułową linię odzieży, dziś jest samodzielnym brandem, w którym to Kanye ma decydujący głos.
Pierwsza odsłona współpracy Westa i Adidasa miała premierę w lutym 2015 roku i przyjęła postać butów Yeezy 750 Boost Grey. W tym samym roku pokazano też linię ubrań. W pokazie zorganizowanym w ramach tygodnia mody w Nowym Jorku wzięło wtedy udział ponad 50 zróżnicowanych rasowo i etnicznie modeli, którzy, ustawieni w pięciu równych rzędach, prezentowali utrzymane w kolorach ziemi legginsy ze spandeksu, kurtki typu bomber, oversize’owe kożuchy i bluzy. Mimo że po czterech sezonach West zrezygnował z organizowania pokazów na rzecz tworzenia quasi-amatorskich lookbooków z udziałem wkrótce byłej żony i największej muzy, Kim Kardashian West, jego marka ma się lepiej niż kiedykolwiek. Do tego stopnia, że w 2018 roku dość głośno mówiono o tym, że leży ona w bliskim polu zainteresowań LVMH. Ostatecznie koncern udziałów w Yeezy nie wykupił, ale Kanye i tak mógł triumfować. Gdy jego przyjaciel i współpracownik Virgil Abloh został mianowany dyrektorem kreatywnym Louis Vuitton, nikt nie miał wątpliwości, że to West w pierwszej kolejności przetarł streetwearowi szlaki do świata mody luksusowej. „The Guardian” nazwał to nawet „efektem Kanye’ego”. West ma jednak ambicję nie tylko na to, by wywierać wpływ na branżę mody w globalnym wymiarze, lecz także by dzielić się swoim doświadczeniem z młodymi projektantami. Dlatego założył program skierowany do utalentowanych twórców, który ma na celu wsparcie ich w zakładaniu autorskich marek i produkowaniu pierwszych kolekcji. Pierwszą nagrodzoną w programie została Maisie Schloss – była projektantka w Yeezy. Jej autorska marka Maisie Wilen zadebiutowała wczoraj wieczorem w Los Angeles.
Po czterdziestce West wkroczył w znacznie spokojniejszą fazę swojego życia. Widać, że oprócz mody sporo satysfakcji dają mu cotygodniowe „msze”, które przed wybuchem pandemii koronawirusa organizował dla najbliższych przyjaciół w swoim domu lub w plenerze. Z pomocą pastora i grupy gospel przygotowywał wtedy katolickie aranżacje swoich najpopularniejszych utworów, a do wspólnego śpiewania angażował swoje dzieci i ich kuzynostwo. Cały projekt traktował bardzo emocjonalnie. Jedni powiedzą, że przez serwowanie niemalże mistycznego doświadczenia Kanye dawał popis swojej megalomanii. Inni upierać się będą, że to po prostu postawa artysty, który w muzyce odnajduje ukojenie.
Ostatnie miesiące spędził na ranczu w Wyoming - tworzył muzykę (zbudował tam pokaźne studio) i pracował nad kolejnymi kolekcjami, w tym także, dla GAPa, z którym podpisał wieloletni kontrakt. Ostatnio paparazzi przyłapali go jednak w Nowym Jorku. Na głowie założoną miał torbę z wizerunkiem Chrystusa. Prowokacja? A może powrót do korzeni? W końcu jego bestsellerowy album z 2013 roku nazywał się właśnie "Yeezus". Na nowy krążek rapera nadal czeka sporo osób.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.