Jej pierwszy album sprawił, że stała się jedną z najczęściej nagradzanych polskich wokalistek. Za debiutancki album „Ciche dni” dostała nagrodę główną O!Lśnienie 2022, została też wyróżniona statuetką w kategorii muzyka popularna. A później odebrała dwa Fryderyki. Mówi się, że Kaśka Sochacka najpiękniej w Polsce pisze o rozpadających się związkach, ale jej utwory są wieloznaczne, umożliwiają wiele interpretacji. Może się wydawać, że jej kariera potoczyła się błyskawicznie, ale o uznanie, popularność, sukces musiała powalczyć.
Pierwsza płyta i od razu posypały się nagrody, milionowe wyświetlenia na platformach streamingowych, współprace z genialnymi producentami i muzykami. Tak właśnie było?
Poniekąd. Album „Ciche dni” ukazał się rok temu i rzeczywiście od tamtego momentu wydarzyło się naprawdę wiele. Natomiast na płytę musiałam trochę poczekać, zawalczyć o swoje marzenia. Kontrakt z wytwórnią Jazzboy Records podpisałam w 2014 roku, więc siedem lat minęło, zanim ukazał się mój debiutancki album. Ale kiedy to już się wydarzyło, wszystko nabrało niesamowitego tempa. Czuję się jak we śnie.
Co działo się przez tych siedem lat?
Wzloty i upadki. Potrzebowałam czasu, by poukładać sobie wszystko w głowie. Sporo się działo także w moim życiu prywatnym. Tak dużo, że na chwilę odstawiłam muzykę na bok. Starałam się walczyć o siebie, ale nie był to odpowiedni moment. Wtedy zaczęłam mieć wątpliwości, czy moje marzenia się spełnią, zajęłam się czymś innym. Podjęłam pracę na etacie, ale nie czułam się z tym dobrze. Wracałam do domu i po godzinach wyciągałam komputer, klawisze i komponowałam. Bardzo tęskniłam za muzyką. Nie dało się tego zatrzymać, schować do szuflady, zapomnieć. Postanowiłam więc, że spróbuję ostatni raz. I wyszło. Z perspektywy czasu widzę, że potrzeba mi było tych siedmiu lat. Gdyby ich nie było, nie byłoby tych piosenek.
Co poczułaś, kiedy po raz pierwszy usłyszałaś swoją piosenkę w radiu?
Wzruszenie, podekscytowanie, dumę. Długo na to czekałam. Wyobrażałam sobie, że ludzie słuchają moich piosenek w samochodzie albo wieczorem przy lampce wina. To była nagroda za ciężką pracę. Ale kiedy okazało się, że ktoś ją docenia, był to dla mnie sygnał, że muszę dać z siebie jeszcze więcej.
Całą nagrodę O!Lśnienie przeznaczyłaś na pomoc uchodźcom z Ukrainy. To było dla ciebie oczywiste?
Zdecydowanie. Podobnie jak wszyscy, jestem głęboko poruszona tym, co dzieje się w Ukrainie. Przecieram oczy ze zdumienia, że takie wydarzenia mogą mieć miejsce. Nikt nie wyobrażał sobie, że wojna, jaką znamy z historii, jest realna w Europie XXI wieku. W pierwszy dzień wojny miałam zagrać koncert w Warszawie. To było dla mnie niezwykle emocjonalne przeżycie. Na początku myślałam, że nie dam rady. Razem z zespołem przemogliśmy się i zagraliśmy jeden z najsmutniejszych koncertów w życiu. Byliśmy niezwykle przejęci i skupieni. Odczuła to też publiczność, która dziękowała nam później za chwilę oderwania.
„Ciężko jest uwierzyć, że tak pięknie może być, gdy się kończy świat. Nasz mały świat. Był przecież tyle wart” – śpiewasz w utworze „Niebo było różowe”. Opowiadasz tu o rozstaniu, ale te słowa mogłyby odnosić się też do tego, co dzieje się za naszą wschodnią granicą. Słońce nadal zachodzi na różowo, kiedy obok nas kończy się czyjś świat.
Na koncertach, które graliśmy w pierwszych dniach wojny, zrozumieliśmy, że nasze piosenki mogą mieć inne znaczenie, niż wcześniej się wydawało. W utworze „Jeszcze” jest taki fragment: „Popatrzmy jak się wali świat, nie mamy się już czego bać”. Te teksty zaczęły korelować z obecną sytuacją geopolityczną i tym, co dzieje się w Ukrainie. Nieraz schodziliśmy ze sceny ze łzami w oczach, rozmawiając o tym, jak wiele emocji kosztowały nas te utwory. Sami zaczęliśmy odbierać te piosenki w nowy sposób. Nie wiedziałam, jak bardzo są wieloznaczne. Przecież pisałam je z zupełnie inną intencją.
Mówi się, że jak nikt inny potrafisz pisać o rozpadających się związkach. Czujesz, że jesteś głosem złamanych serc?
Kiedy pisałam te piosenki, zupełnie nie myślałam o tym w ten sposób. Pisałam, myśląc o swoich uczuciach i próbując przenieść na melodie słowa, które chowałam w wierszach. Dopiero później, kiedy płyta została wydana i ruszyliśmy w trasę, spotkałam ludzi, którzy mówili, jak osobiście odbierają te treści. Czy najpiękniej piszę o rozpadających się związkach? Myślę, że bardziej o kryzysach. Wydaje mi się, że w tych piosenkach jest sporo światła, ciepła, spokoju i zrozumienia. Nieraz zdarzyło mi się, że ktoś po koncercie podchodził i mówił mi, że po przesłuchaniu tych utworów przemyślał pewne kwestie i wrócił do swojego partnera albo partnerki. Jedna dziewczyna zdradziła mi, że była w trakcie rozwodu, kiedy razem z mężem, niezależnie, trafili na moją płytę. Po jej wysłuchaniu stwierdzili, że chcą sobie dać jeszcze jedną szansę. To jest w tym wszystkim najpiękniejsze.
Potrafisz pisać, gdy jesteś szczęśliwa?
Wtedy na pewno piszę mniej. Ogólnie rzecz biorąc, jestem szczęśliwa, więc te smutniejsze momenty muszę maksymalnie wykorzystywać. Często cofam się myślami do gorszych chwil, by wyciągnąć z nich jak najwięcej. Gdy wszystko dobrze się układa, człowiek zajmuje się zupełnie innymi sprawami.
Pochodzisz z muzycznej rodziny?
Wychowywałam się w Pradłach, w rodzinie amatorsko zajmującej się muzyką. Każdy u nas w jakiś sposób muzykował. Byłam w zespole pieśni i tańca, który współprowadzili moja mama, starsza siostra i bracia. Tata grał na gitarze i trąbce. Od dzieciaka wszystkiemu się przyglądałam i chciałam być tego częścią. Jako najmłodsza z rodziny wychowałam się w tym świecie i ze wszystkiego czerpałam inspiracje. Im byłam starsza, tym bardziej zdawałam sobie sprawę, że muzyka jest tym, czym chciałabym się zajmować zawodowo. Wszyscy w domu zawsze bardzo we mnie wierzyli i mocno mnie wspierali.
To prawda, że gdy byłaś dzieckiem, chciałaś zostać księdzem?
Tak! Ta historia jest o tyle zabawna, że powiedziałam o tym mamie, mając zaledwie pięć lat. Kiedy wytłumaczyła mi, że nie jest to możliwe, byłam zdruzgotana. Dopiero później zrozumiałam, co mnie w tym zajęciu naprawdę oczarowało. Zazdrościłam księdzu, bo wychodził na podwyższenie, mówił i śpiewał do tłumu, który go słuchał i odpowiadał. Po prostu chciałam występować. I jak się później okazało, by to robić, wcale nie musiałam być księdzem.
Od dziecka wszyscy mówili do ciebie Kaśka?
Kaśka najbardziej do mnie pasuje. Byłam szalonym dzieckiem. Grałam w piłkę z chłopakami, więc raczej byłam Kaśką, nie Kasią. Zawsze byłam też zdecydowana i nie bałam się mówić, co chodzi mi po głowie.
Od dziecka wszyscy mówili do ciebie Kaśka?
Kaśka najbardziej do mnie pasuje. Byłam szalonym dzieckiem. Grałam w piłkę z chłopakami, więc raczej byłam Kaśką, nie Kasią. Zawsze byłam też zdecydowana i nie bałam się mówić, co chodzi mi po głowie.
Na pierwszą płytę musieliśmy czekać siedem lat, ale „Ministory” ukazało się zaledwie osiem miesięcy później. Czy następna płyta już za kolejnych osiem miesięcy?
Z kolejną płytą dałam sobie chwilę na oddech. Teraz zaczynam powoli nad nią pracować i komponować nowe piosenki. Już zrodziło mi się kilka świeżych pomysłów.
Czego życzyłabyś sobie w przyszłości?
Chciałabym, żeby ten sen się nie kończył.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.