W międzywojniu część Sadyby realizowała nowatorską wizję miasta-ogrodu. Dziś tę koncepcję rozwija projekt kameralnego mieszkania. Jasnego, ale nie minimalistycznego. Z lustrami, stalą i mikrocementem. Nastrojowe i ciepłe. Oglądamy projekt studia Bran and Pine.
W międzywojniu ta część Sadyby realizowała nowatorską wizję miasta-ogrodu. Luźna zabudowa przenikała się z zielenią, na każdego mieszkańca miało przypadać co najmniej 35 m2 ogólnodostępnych parków. Urbanistyczna harmonia przywracała dobrostan psychofizyczny tym, których męczył zgiełk przeludnionej, nerwowej Warszawy. Brzmi znajomo? Po stu latach ulica Zaciszna ze swoją zabytkową tkanką i okolicznym jeziorkiem Czerniakowskim wciąż jest oazą spokoju, choć już nie na rubieżach. Wystarczy 10 minut, żeby autem dostać się do ścisłego centrum
Mieszkanie zorientowane na ogród
– Mieszkanie ma 35 metrów, można powiedzieć, że to kawalerka. Tym, co robi w nim wrażenie, jest przylegający ogród – mówi Joanna Otrębska, architektka, która razem z Weroniką Pariaszewską prowadzi pracownię Bran and Pine. Naturalne światło i zieleń od początku zdominowały ich myślenie o wnętrzu jako nastrojowym miejscu, kształtowanym przez zmieniające się pory dnia i roku. Mieszkanie miało stać się spójną przestrzenią, z przenikającymi się funkcjami – otwartego aneksu kuchennego, pokoju dziennego, sypialni i kameralnej przestrzeni do pracy przy komputerze.
– Wyrzuciłyśmy ściany działowe, zerwałyśmy brzydką podłogę, odzyskałyśmy jednorodną przestrzeń – mówi Weronika. We współpracy z konserwatorem odtworzyły też okno w pierwotnym kształcie, bo dobre kilkadziesiąt lat temu z niewiadomego powodu ktoś je zmniejszył. – Przyznam, że robiąc remont, byłyśmy trochę rozczarowane, bo nie znalazłyśmy nic ciekawego – ani starego parkietu, ani zabytkowych ceramicznych płytek – dodaje Joanna. Nie zachowała się też oryginalna stolarka. Architektki sięgnęły więc po nowoczesne rozwiązania – na podłodze położyły mikrocement, a w centrum mieszkania postawiły wielki lustrzany kubik. – Rozświetliłyśmy pomieszczenie, a jednocześnie ukryłyśmy w mieszkaniu łazienkę, szafy i część kuchni – tłumaczy Weronika, pokazując kącik kawowy z ekspresem i ceramiką z Włocławka. – To spadek po poprzednich lokatorach – mówi Joanna, oglądając ręcznie malowane talerzyki. – Bardzo zależało nam, żeby pozostały w mieszkaniu, a nowy właściciel potrafił je docenić.
Retro w dobrych proporcjach
Architektki sięgają po vintage jak po orientalną przyprawę – w małych ilościach, ale odważnie. To charakterystyczne elementy, wnętrza, które zapadają w pamięć, a śladami użytkowania nadaje wnętrzu autentyzm i swojskość.
Jeśli w mieszkaniu jest coś, co dominuje i wysuwa się na pierwszy plan, to stół kuchenny z krzesłami. Vintage’owe meble wyglądają, jakby stały tu od zawsze, choć ich historia jest zaskakująca. – Zaczęło się od stołu, który znalazłyśmy na targu staroci, był nieźle wyremontowany i kosztował 300 zł, więc kupiłyśmy go w ciemno, wiedząc, że jeśli inwestor się w nim nie zakocha tak jak my, szybko znajdziemy mu nowy dom – mówi Joanna, a Weronika dodaje: – Zwłaszcza że jest dość niezwykły, mechanizm na korbkę pozwala podnieść poziom blatu.
Dwa bukowe krzesła z wyplatanymi siedziskami pojawiły się kilka tygodni później. – Wyszperałam je na amerykańskim portalu poświęconym antykom, ale zobaczyłam, że ich sprzedawca jest w Polsce – opowiada Joanna. Szybko okazało się, że to ewangelickie meble projektowane do kościoła. Stąd surowa tradycyjna forma i półeczka na książeczkę do nabożeństwa wystająca z oparcia. Dziś zresztą też się przydaje. Można odłożyć telefon, odwiesić torebkę
Ostrożny kolor i wrażliwość na niuanse
Jasne wnętrze nie jest ani chłodne, ani pozbawione charakteru. Tę jednorodną, tylko pozornie neutralną przestrzeń „tła” architektki utkały z przemyślanych elementów. Jeśli kremowa kanapa, to z mięsistą fakturą bouclé, zasłony, ale z cienkiego materiału, który filtruje słońce i zmienia odcień w zależności od temperatury światła. – W ciągu dnia materiał wydaje się jasnobeżowy, wieczorem kolor upodabnia się do szaf, staje się lekko pistacjowy – mówi Joanna. Do tego perfekcyjna, szlifowana podłoga w odcieniu piasku. Żadnych roślin doniczkowych i dywanów. Ostrożnie z bibelotami i konkurencyjnymi kolorami. Książki uporządkowane w podwieszanym regale przy biurku. Wizualna cisza.
– Jeśli miałybyśmy w dwóch słowach określić, co jest dla nas najważniejsze w projektowaniu, to chyba atmosfera i piękno – mówi Weronika i zastrzega: – Funkcjonalność oczywiście też jest ważna, ale wiele zależy od charakteru osób, dla których projektujemy, i stylu ich życia. Wyjaśnia, że decyzja o lustrzanym kubiku tuż przy kuchni może nie sprawdziłaby się w domu rodziny z dziećmi, ale w mieszkaniu pary singli, pracujących w biurze, nie jest już karkołomnym pomysłem, a wnosi do wnętrza dużo zaskakujących efektów. Na przykład w ostrym porannym słońcu rzuca na podłogę tęczowe bliki. Latem odbija ogród, zimą biały pejzaż. Jest najbardziej dynamicznym i dekoracyjnym elementem mieszkania.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.