Keith Haring był nie tylko wpływowym artystą, dla którego płótnem stał się Nowy Jork, lecz także aktywistą, walczącym z hipokryzją, uprzedzeniami i ignorancją.
Dzieciństwo Keith spędził w małym i cichym miasteczku Kutztown w Pensylwanii, gdzie (jak wielu amerykańskich nastolatków) zarabiał pierwsze dolary, roznosząc codzienne gazety. Niedziele były dla niego szczególnie ważne. Drogę od domu do domu pokonywał wtedy u boku ojca – inżyniera i rysownika-amatora, z którym komentował komiksy ze specjalnego dodatku do niedzielnego wydania. Młody Haring nasycał wyobraźnię kreskówkami Charlesa M. Schulza, Disneya i Doktora Seussa. Przerysowywał Myszkę Miki, Kota Prota i bohaterów z „Fistaszków”. Za namową ojca starał się jednak kreować własne postacie, własny styl. Z paperboya zapragnął stać się rysownikiem i tego planu trzymał się konsekwentnie.
W 1976 r. podjął naukę w Ivy School of Professional Art w Pittsburghu. – Poszedłem do artystycznej szkoły o komercyjnym profilu, jednak szybko zdałem sobie sprawę, że nie chcę być ilustratorem ani grafikiem. Ludzie, którzy się tym zajmowali, wydawali się nieszczęśliwi. Twierdzili, że robią to tylko dla pieniędzy, a sztukę tworzą po godzinach. W rzeczywistości wcale tak nie było. Ich sztuka ginęła. Rzuciłem więc szkołę – mówił Haring. Podziwiając w muzeach malarstwo Picassa, Pollocka i Alechinsky’ego, poznawał artystyczny fach. Od Jeana Dubuffeta nauczył się ekspresyjnej kreski, Andy Warhol uzmysłowił mu ścisły związek sztuki i życia, a Christo przekonał do działania w przestrzeni publicznej. Tę ostatnią odnalazł w Nowym Jorku, do którego przeprowadził się w 1978 r.
Studia w School of Visual Arts dały mu poczucie wolności. Nieszablonowi wykładowcy, jak Keith Sonnier czy Joseph Kosuth, przyzwalali na artystyczne eksperymenty. W jednym z nich Haring kreślił na podłodze rysunkową gęstwinę, zapędzając siebie w narożnik sali („Painting Myself Into a Corner”, 1979). Razem ze szkolnym kolegą Kennym Scharfem szwendał się po mieście, poznając najciekawsze okazy graffiti. Otwierał się też na nowe media – wideo, performans, fotografię, ale najbliższy jego sercu pozostawał rysunek. Poszukiwania rozmaitych form ekspresji zawiodły Keitha do Club 57 – oazy bohemy z East Village, założonej przez polonijnego działacza Stanleya Zbigniewa Strychackiego. W organizowanych tam ekspozycjach, koncertach, slamach poetyckich oraz pokazach mody uczestniczyli modsi, punki, drag queens, hip-hopowcy, grafficiarze, hipsterzy, new-wave’owcy i inni niedający się zaszufladkować outsiderzy. Częstymi gośćmi byli The Misfits, Klaus Nomi, Madonna, John Sex, Tseng Kwong Chi, Cyndi Lauper czy Jean-Michel Basquiat. To tam odbyła się jedna z pierwszych wystaw Haringa, atmosferą dorównująca niekończącym się imprezom. Nie stroniono od alkoholu, narkotyków i seksu. Zabawa przeradzała się w niekontrolowany hedonizm. We wspomnieniach Strychackiego personifikacją ciemnej strony Club 57 była tzw. „Piękna dziewczyna” – bezimienna, głodna, o szklistych od używek oczach. Choć klub istniał zaledwie pięć lat (1978–1983), mógł konkurować atmosferą ze znanymi przybytkami, np. The Mudd, CBGB czy Danceterią.
Keith Haring wniknął w undergroundowy świat metropolii. Uległ fascynacji nie tyle nocnym życiem Nowego Jorku, ile miastem samym w sobie, które uczynił płótnem dla swojej sztuki. Biorąc za wzór graffiti, pokrywające gęsto wagony i mury, rysował na stacjach metra. Na niemal każdym przystanku znajdował czarne tablice reklamowe. – Od razu zrozumiałem, że to idealne miejsca na rysunek. Wyszedłem na powierzchnię, kupiłem w sklepie pudełko kredy, wróciłem i zacząłem kreślić – wspominał. Pewną dłonią tworzył konturowe sylwetki ludzi i zwierząt, dekoracyjne spirale, zygzaki, motywy falliczne, serca, czaszki, obłoki i UFO. Jedne elektryzowały rubasznym humorem, inne piętnowały politykę Ronalda Reagana i hipokryzję amerykańskiego społeczeństwa. Przypominały psychodeliczną plątaninę linii w typie horror vacui (obawa przed pustką). Haringowi, ogarniętemu obsesją rysowania, zdarzało się robić w metrze około 40 szkiców dziennie. Wprawdzie „bazgraniny” te spotykały się często z niezrozumieniem (kilkukrotnie aresztowano go za wandalizm), jednak z czasem zaintrygowały przechodniów i krytyków. – To był pewnego rodzaju eksperyment filozoficzny i socjologiczny. Rysowałem za dnia, a więc obserwowali mnie ludzie. Zawsze wiązało się to z konfrontacją – mówił artysta.
Rysunek pozwalał mu być wszędzie. Wystarczyło mieć przy sobie kawałek kredy lub pisak, by kreskówkowymi hieroglifami naznaczyć miejskie kolejki, szalety i ściany barów. Haring aplikował obrazy na ciało Grace Jones i na ubrania projektowane przez Vivienne Westwood. Widnieją na okładkach płyt Davida Bowie czy RUN DMC. Jego styl stał się rozpoznawalny na miarę grafficiarskich tagów. W 1986 r. otworzył Pop Shop, w którym sprzedawał koszulki, zabawki, magnesy, plakaty i breloki swojego pomysłu. – Moje prace zaczęły być coraz droższe i popularniejsze w ramach rynku sztuki. Tylko niektórzy mogli pozwolić sobie na ich zakup. Pop Shop sprawił, że moja sztuka okazała się bardziej osiągalna.
Publiczna, ogólnodostępna, inkluzywna i skłaniająca do refleksji – taką wizję twórczości snuł Haring od początku kariery. Jego prace prezentowano m.in. w Shafrazi Gallery i Whitney Museum oraz na Documenta 7 w Kassel i São Paulo Biennial. Bardziej od renomowanych galerii i muzeów cenił jednak przestrzeń miasta. Między 1982 a 1989 r. stworzył ponad 50 dzieł dla szpitali, przedszkoli, sierocińców w różnych częściach świata. Wykreował też malowidło na zachodniej stronie muru berlińskiego, na trzy lata przed jego upadkiem. Do najsłynniejszych realizacji artysty należy „Crack is Wack” – mural z 1986 r., ostrzegający przed kokainą, której nadużywanie przez nowojorczyków gwałtownie wzrosło. Epidemią zbierającą śmiertelne żniwo (która dotknęła też samego artystę) były HIV/AIDS. Haring, zdiagnozowany w 1988 r., założył rok później fundację swojego imienia. Do dziś jej celem pozostają zbieranie funduszy, pomoc chorym i zwiększenie świadomości o AIDS.
Keith Haring zmarł w 1990 r. w wieku 31 lat, pozostawiając po sobie nie tylko olbrzymią artystyczną spuściznę, lecz także pierwiastek społecznego aktywizmu, którego znaczenie nie gaśnie mimo upływającego czasu. Retrospektywa w Tate Liverpool ukazuje Haringa zarówno jako wpływowego artystę, poruszającego się między pop-artem, neoekspresjonizmem i street artem, jak i jako społecznika, walczącego poprzez sztukę z narkomanią, rasizmem, homofobią i wykluczeniem. Zgromadzone na wystawie dzieła Amerykanina, archiwalne nagrania, plakaty oraz dokumentalne fotografie pozwalają widzom wniknąć w mityczną witalność nowojorskiej cyganerii lat 80., której Keith był nieodłączną częścią.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.