Google mało komu kojarzy się z kulturą i sztuką. A jednak amerykański gigant technologiczny ma naprawdę znaczący wkład w to, by te dziedziny były dla nas jak najbardziej dostępne. Przekonałam się o tym, jadąc na spotkanie z twórcami Google Arts & Culture w ich siedzibie w Paryżu, gdzie zaprezentowali nowy projekt „Meet Vermeer”.
Jan Vermeer oficjalnie namalował 36 obrazów. Oficjalnie, bo tylko te są nam znane, zwłaszcza że dzieła malarza zostały odkryte dopiero 200 lat po jego śmierci. Dokładnie 36 minus jeden. Wart ponad 200 mln dolarów „Koncert” został skradziony 28 lat temu (to jeden z rekordzistów na liście zrabowanych dzieł sztuki sporządzonej przez FBI). 36 to niewiele. Tym bardziej że są rozproszone po siedmiu krajach i 17 kolekcjach na całym świecie. Słynna „Dziewczyna z perłą”, zwana też „Moną Lisą Północy”, na szczęście jest dość blisko, bo w muzeum Mauritshuis w Hadze, ale sporo obrazów Vermeera wywędrowało m.in. do Stanów Zjednoczonych. Więc zgromadzenie wszystkich dzieł artysty i wystawienie ich razem graniczy z cudem.
Ale po to mamy takie firmy jak Google, by ułatwiały nam to, co z pozoru niemożliwe. Albo stworzyły dla nas wirtualną galerię kieszonkową, w której możemy dokładnie, piksel po pikselu, obejrzeć każde dzieło holenderskiego artysty. Bez tłumów i kolejek jak przy „Monie Lisie” w Luwrze. W autobusie, pracy, domu, na plaży – gdziekolwiek akurat zamarzymy o spacerze po galerii. Tak to sobie wymyślili Google i muzeum Mauritshuis. I zaprosili redakcję Vogue.pl do Paryża – niezwykłej siedziby Google Arts & Culture, żeby pochwalić się nowym wynalazkiem.
Prezentacja trwała od 9 rano. Spotkaliśmy się przy wejściu i zostaliśmy pokierowani do nowoczesnej sali, gdzie prawie całe ściany pokryte były ekranami, na których pokazywano, czym zajmuje się zespół Google Arts & Culture. Szef laboratorium Laurent Gaveau opowiedział o siedmioletniej działalności, która z pobocznego projektu urosła do samodzielnej i bardzo ważnej jednostki firmy, współpracującej z ponad 1700 muzeami z całego świata (w tym z Polski), z własnym teamem i dwoma siedzibami – w Paryżu i Londynie. Projektu, dzięki któremu kultura i sztuka zyskały nieocenione wsparcie technologiczne, sprawiające, że niemożliwe staje się całkiem osiągalne. Bo dzięki niemu możemy podróżować, nie ruszając się z miejsca – zwiedzać świątynie Baganu czy Tadż Mahal w Google Street View, oglądając z bliska każdy detal, dekorację czy malowidło. Możemy spacerować po Wersalu w wirtualnej rzeczywistości, zaglądając nawet tam, gdzie nikt nie ma dostępu (na szczęście spacer przypomina chodzenie w Street View, więc nie grozi nam skok z balkonu i wejście w ścianę). Możemy wyszukiwać dzieła sztuki oraz mody nawet według ulubionego odcienia, kształtu, materiału czy motywu, a z pomocą sztucznej inteligencji i Machine Learning otrzymamy dokładną selekcję odpowiadającą naszym wymaganiom. Google Arts & Culture we współpracy z Business of Fashion zastosowało tę metodę również przy archiwizacji zdjęć z pokazów mody.
Ale to za sprawą Art Camera – specjalnego aparatu o rozdzielczości w gigapikselach – najnowszy projekt „Meet Vermeer” okazał się możliwy, a my możemy oglądać światowe dzieła sztuki bliżej i dokładniej niż kiedykolwiek.
Wyobraźmy sobie, że każdy obraz czy fresk namalowany na sklepieniu znajdującym się dziesiątki metrów nad naszymi głowami, możemy obejrzeć w kilkudziesięciokrotnym przybliżeniu. Pojawiają się nowe szczegóły, ukryte historie, fakty lub znaczenia, które artysta schował tylko dla siebie albo wtajemniczonych. Nie mógł przecież wiedzieć, że w przyszłości pojawi się technologia, dzięki której zwykły człowiek będzie mógł zobaczyć każdy najdrobniejszy szczegół obrazu. A nawet odkryć to, czego przez lata nie mogli dostrzec historycy sztuki. Na przykład syn Marca Chagalla – aktor David McNeil – wiedział, że ojciec namalował jego podobiznę na sklepieniu paryskiej Opery Garnier. Nigdy jednak nie mógł tam siebie odnaleźć – dzieło jest za wysoko, a na zdjęciach nic nie widać. Dopiero z pomocą Google udało mu się zobaczyć samego siebie – niemowlę w objęciach swojej matki Virginii Haggard. Art Camera umożliwia ujęcie dzieła z dokładnością gigapiksela (dla porównania: matryce w profesjonalnych aparatach fotograficznych mają megapiksele) – najpierw fotografuje je kawałek po kawałku, a potem składa w całość. Dzięki temu każde gotowe zdjęcie możemy powiększyć na ekranie tak, by móc mu się przyjrzeć jak przez lupę. Tę technologię zastosowano również w projekcie „Meet Vermeer”.
Dyrektor muzeum Mauritshuis Emilie Gordenker udało się nawiązać współpracę ze wszystkimi galeriami i instytucjami, które posiadają w swoich kolekcjach dzieła Vermeera. Ekipa Google, na czele której stanęła Lucy Schwartz – szefowa projektu „Meet Vermeer” – sfotografowała je, używając Art Camera, i stworzyła wirtualną makietę galerii – o jak najprostszej konstrukcji, delikatnej kolorystyce, takiej, w której nie zgubimy się i nic nam nie umknie (jako osoba, która gubi się w każdym muzeum, jestem pod wrażeniem). Podczas spotkania w Paryżu każdy z dziennikarzy mógł przetestować kieszonkową galerię jeszcze przed premierą. Nie potrzebowałam nic poza telefonem i zainstalowaną w nim aplikacją Google Arts & Culture. Galeria wykorzystuje Augmented Reality (AR, rozszerzona rzeczywistość), która od wirtualnej różni się tym, że rzeczywistość posiada dodatkowe wirtualne elementy (dla niewtajemniczonych – gra „Pokémon Go” również opiera się na AR). Na ekranie telefonu tuż przede mną, na szklanym stoliku pojawiła się makieta galerii. Żeby wejść do środka, trzeba tylko kliknąć. Wewnątrz otoczyły mnie obrazy jednego z najbardziej uwielbianych i tajemniczych malarzy w historii. W oryginalnych rozmiarach i oświetlone tak, by nie umknęły mi żadne szczegóły. W galerii obejrzałam 36 prac, łącznie z „Dziewczyną z perłą” i „Koncertem” (który na tę okazję musiał zostać odtworzony bez możliwości użycia Art Camera). Każdą z nich mogłam powiększyć i dokładnie się jej przyjrzeć. Spędzić przy niej tyle czasu, ile tylko zapragnęłam. Wtedy przypomniały mi się słowa, które podczas studiów na zajęciach z historii sztuki powtarzał mój profesor. – Kiedy chcesz zrozumieć obraz, musisz do niego nieustannie wracać. Spędzać z nim jak najwięcej czasu. Za każdym razem dostrzeżesz coś nowego. Tylko w ten sposób poznasz go naprawdę, nie ma innej możliwości – mawiał. Żadne muzeum nie daje nam tego luksusu. Z oczywistych względów. Dlatego projekt „Meet Vermeer” jest przełomowy. Każde dzieło dokładnie tu opisano, dowiadujemy się, skąd pochodzi i gdzie możemy je zobaczyć na żywo. Jednocześnie w aplikacji przeczytamy zredagowane przez ekspertów ciekawostki z życia artysty, np. o jego obsesji na punkcie pereł, a Tracy Chevalier, autorka książki „Dziewczyna z perłą”, na podstawie której powstał film ze Scarlett Johansson, odpowiada na pytanie, dlaczego świat tak bardzo pokochał słynny portret. Pojawia się też Vermeer w popkulturze – za sprawą Justina Richburga, który osadza artystę we współczesności. Dodatkowo możemy pokolorować ulubione dzieła Vermeera na Instagramie.
– Prawda jest taka, że ilekroć obrazy Vermeera pojawiają się na specjalnych wystawach, ustawiają się do nich ogromne kolejki – podkreśla Emilie Gordenker podczas spotkania. Charyzma Jana Vermeera nie słabnie od kilku wieków. – Ludzie go uwielbiają – dodaje Emilie. A teraz, z pomocą Google’a, galerię jego dzieł mogą dosłownie nosić w kieszeni.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.