Dogaduje się tak samo dobrze z ludźmi, jak ze zwierzętami, grywa w filmach fabularnych i w towarzystwie animowanych bohaterów. Zasłynął dzięki lekkiemu repertuarowi, ale ceniono go również za role w dramatach. Brendan Fraser to kameleon z sąsiedztwa. Ma wielki talent do metamorfozy, co potwierdza jego występ w „Wielorybie” Darrena Aronofskiego. A jednocześnie jest gościem, który mógłby zaprosić was na grilla do swojego ogródka.
Młodość Frasera to ciągłe przeprowadzki i szukanie własnego miejsca – jest synem pary Kanadyjczyków, wychował się w Stanach Zjednoczonych, odkrył aktorstwo na wakacjach w Londynie. Jako dwudziestoparolatek trafił do Hollywood, gdzie w latach 90. zagrał w mieszance dziwacznych i smakowicie głupawych filmów. Miłośnicy Frasera wciąż z nostalgią wspominają „Jaskiniowca z Kalifornii” Lesa Mayfielda (1992). Oto we współczesnym Los Angeles z hibernacji budzi się Link, który zamarzł na tysiące lat podczas epoki lodowcowej.
Jaskiniowiec prosto z drzewa
Prosty komediowy koncept, w którym przybysz z innej rzeczywistości trafia do amerykańskiej high school, idealnie pasował do temperamentu Frasera. Wysoki brunet z niebieskimi oczami już wtedy mógł szukać ról amantów, ale Hollywood widziało w nim kogoś innego. W jednej ze swoich pierwszych kreacji aktor zaangażował całe swoje ciało do skoków, fikołków i durnych gagów. Fraser prezentował się na ekranie jak typowy amerykański młodzieniec – z poczciwą twarzą i przyjaznym uśmiechem – ale zarazem można było w nim dostrzec coś więcej: dziką energię, którą najlepiej wydobywają opowieści dalekie od realizmu.
Wiele lat później i po paru przebojach kina akcji na koncie okaże się, że ciało Frasera zapłaciło za kaskaderskie wyczyny wysoką cenę. Z powodu napadów bólu podda się kilku zabiegom, w tym częściowej wymianie kolana. Na razie jednak trwa jego dobra passa: nie wszystkie produkcje z udziałem aktora odnoszą sukces, ale gra w kilku filmach rocznie i staje się jednym z czołowych hollywoodzkich pozytywnych wariatów.
Spójrzcie na plakat „Odlotowców” Michaela Lehmanna (1994) o aspirujących rockmanach, bo takiego Frasera później nie zobaczycie: stoi pośrodku w fioletowej koszulce, wytartych dżinsach i z włosami sięgającymi za ramiona, a towarzyszy mu dwóch śmieszków, Adam Sandler i Steve Buscemi. Zrealizowany przez Disneya „George prosto z drzewa” Sama Weismana (1997) powtórzył koncept „Jaskiniowca z Kalifornii”: Fraser trafił z afrykańskich lasów prosto do miejskiej dżungli San Francisco.
Zakręcony Indiana Jones
Ukoronowaniem tej części jego kariery, łączącej komedię z elementami fantastycznymi, został nieco zapomniany „Zakręcony” Harolda Ramisa (2000) z przebojową Elizabeth Hurley w roli diablicy. Fraser wcielił się tu w nieudacznika z korporacji, który wzdycha do koleżanki z pracy, ale jest tak beznadziejny w kontaktach międzyludzkich, że nikt nie chce z nim rozmawiać. Diablica proponuje więc, że spełni jego siedem życzeń w zamian za podpisanie cyrografu. Późniejsze perypetie to zachwycające do dziś aktorskie tour de force Frasera. W wyniku szatańskiej magii, która obraca jego życzenia w parodię, zamienia się on kolejno w kolumbijskiego bossa narkotykowego, chorobliwie wrażliwego romantyka, wielgachnego koszykarza, snobistycznego literata i Abrahama Lincolna, który zostanie zastrzelony w teatrze. Abstrahując od kulawego poziomu humoru „Zakręconego”, film ogląda się dziś jak portfolio Frasera, udowadniające jego wszechstronne rzemiosło i zdolność błyskawicznej zmiany skóry.
To jednak wcześniejszy hit zapewnił mu popkulturową nieśmiertelność. „Mumia” Stephena Sommersa (1999) oraz jej dwa sequele scementowały wizerunek Frasera jako przystojniaka z poczuciem humoru, któremu niestraszne starożytne klątwy, wygenerowane cyfrowo skarabeusze i biblijne plagi. Jego bohater, Rick O’Connell, ma nie tylko świetną chemię z egiptolożką Evelyn Carnahan graną przez Rachel Weisz, ale wypełnia też puste miejsce po Harrisonie Fordzie, który wówczas od dekady nie grał Indiany Jonesa. „Mumia” dała widzom zastrzyk Kina Nowej Przygody, jakie pamiętali z lat 80. Od premiery tego blockbustera chyba i polska widownia zaczęła rozpoznawać Frasera i chodzić na „jego filmy” – pamiętam, jak będąc dzieckiem, ekscytowałem się „Looney Tunes znowu w akcji” Joego Dantego (2003), w którym Fraser gra u boku postaci z kreskówek.
Bohater internetu, aktor w cieniu
Po „Mumii: Grobowcu Cesarza Smoka” (2008), trzeciej części cyklu, kariera aktora znalazła się jednak w kryzysie. Wpłynęły na to doświadczenia osobiste: rozwód, śmierć matki, problemy zdrowotne i epizod molestowania seksualnego, jakiego Fraser doznał w 2003 roku ze strony Philipa Berka – ówczesnego prezydenta Hollywoodzkiego Stowarzyszenia Prasy Zagranicznej. Fraser powiedział o tym publicznie dopiero po 15 latach i stał się jednym z pierwszych mężczyzn w Hollywood, którzy podzielili się podobnym doświadczeniem.
Regularnie grał w kinie i telewizji, ale zmienił się jego wizerunek. Dawny umięśniony chłopak z burzą włosów ustąpił miejsca mężczyźnie, który przybrał na wadze i nie krył się z własną emocjonalnością. Jest to zapewne jeden z powodów, dla których Fraser stał się bohaterem internetu. Fani żądali jego powrotu – chcieli zobaczyć ulubieńca lat 90. w nowych odsłonach. W 2018 roku, po serii docenionych ról w serialach, między innymi „The Affair”, „Trust” i „Trzy dni Kondora”, media zaczęły nawet wspominać o wielkim powrocie Brendana.
Wielki powrót Frasera: Brenaissance
Prawdziwy renesans ma chyba jednak miejsce dopiero teraz. Fraser wraca do prestiżowych kreacji w kinie fabularnym. W zeszłym roku mogliśmy go oglądać w „Bez gwałtownych ruchów” Stevena Soderbergha, w przyszłym sezonie pojawi się w „Killers of the Flower Moon” Martina Scorsesego. Przełomem okazał się przede wszystkim „Wieloryb” Darrena Aronofskiego. Na festiwalu w Wenecji film otrzymał sześciominutową owację na stojąco. W branży aż huczy o oscarowej nominacji dla Frasera, który gra otyłego nauczyciela próbującego po latach nawiązać więź z nastoletnią córką.
Aronofsky wydobył już z zapomnienia Mickeya Rourke’a, dając mu rolę w „Zapaśniku”. Niezależnie od tego, czy Brendanowi uda się wrócić na szczyt na stałe, udowodnił, że nie brakuje mu twórczej odwagi i potrafi zostawić za sobą swój klasycznie piękny wizerunek sprzed dwóch dekad. „Wieloryb” to powrót do pierwszej ligi kogoś, kto po dekadzie spędzonej w cieniu zyskał drugie życie. Biorąc pod uwagę oznaki sympatii i współczucia, jakie wzbudza w publiczności historia osobista Frasera, jest to renesans, na który wiele i wielu z nas chyba czekało.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.