Znaleziono 0 artykułów
13.08.2024

Kim jest dziś Dorota Masłowska? Pisarka pokolenia powraca powieścią „Magiczna rana”

13.08.2024
(Fot. Szymon Rogiński)

Przy okazji premiery nowej powieści „Magiczna rana” rozmawiamy z Dorotą Masłowską o duchowości, braku zaspokojenia u jej bohaterów, przebodźcowaniu, światach niewydarzonych i poszukiwaniu w nich wytchnienia.

Jakub Wojtaszczyk: W jednym z wywiadów promujących twoją ostatnią płytę „Wolne” powiedziałaś, że literatura tymczasowo przestała być dla ciebie adekwatnym środkiem wyrazu. Co na powrót cię do niej przywiodło?

Dorota Masłowska: Płyta jest dobrym startem do rozmowy o „Magicznej ranie”. „Wolne” było dla mnie przełomowe. Obierając dziwną jak na pisarkę formę ekspresji, czyli poezję i muzykę, nagle uzyskałam dostęp do takich rejestrów siebie, których nie potrafiłam już dotknąć w pisaniu. Może tworząc latami literaturę o rozbuchanej formie, pełną językowej rzeźby, ale też ironiczną, przekorną, straciłam kontakt z własnymi emocjami? Płyta była dla mnie punktem zwrotnym, gestem odarcia się z maski. To było mocne i udrażniające przeżycie, i byłam pewna, że dalej będę iść w stronę pisania piosenek. 

Po premierze wyjechałam na długo do Szwajcarii. Żyłam tam w odosobnieniu i właściwie nie miałam dostępu do żadnych środków ekspresji poza kartką. W codziennym życiu upuszczam energię w rozmowach, interakcjach z ludźmi. Tam czułam, jak dzień po dniu wszystko się we mnie kumuluje, zagęszcza. I pewnego dnia, ku własnemu zaskoczeniu, zaczęłam pisać. „Magiczna rana” pojawiła się za sprawą eksplozji. 

Cały dzień pisałam, a wieczorem, jadąc pociągiem do Zurychu, zobaczyłam gigantyczny księżyc w pełni odbijający się po kolei we wszystkich mijanych jeziorach. To z niego pochodzi energia tej książki, trochę baśniowa i właśnie magiczna. To dla mnie jej mit założycielski. 

Wspomniałaś, że tematy kumulowały się w tobie. Musiałaś wylać teraźniejszość?

W Warszawie prowadzę bardzo intensywne, chaotyczne życie. Często nie mam zdolności przeprocesowania wszystkiego, co widzę i czuję. Część sytuacji i spotkań spuszczam na pasek, pozwalam, by docierały do mnie tylko częściowo. Nagle w odosobnieniu zaczęły do mnie wszystkie te zaległe sprawy schodzić…

W „Magicznej ranie” obok youtuberów, influencerów, bogatych kobiet w rozsypce pojawiają się też wojna w Ukrainie, osoby migranckie, niepewność jutra. Czy te tak bardzo różnorodne, acz niespokojne czasy są dla ciebie interesujące z pisarskiego punktu widzenia? 

Są niesamowicie interesujące, zagadkowe, bardzo trudne w literackiej obróbce, bo żyjemy w czasie pomieszania języków. Jesteśmy zanurzeni na co dzień w bezprecedensowo przytłaczającej ilości danych, których nie jesteśmy w stanie do końca w sobie zmieścić, zrozumieć. W wielkim powiększeniu widzimy to, co się dzieje na całym świecie: konflikty zbrojne, katastrofy przyrodnicze, rzeczy wielkie, drastyczne, niedopuszczalne, zupełnie chore. Tych faktów jest tak dużo i bywają tak drastyczne, że wykraczają poza nasze możliwości przyswojenia. Stąd postrzegamy te zdarzenia bardzo płytko, naskórkowo, naiwnie. Często czytamy same nagłówki. Funkcjonujemy w śmietniku danych, z którymi mieszają się nasze obecne doświadczenia…

W swoich książkach często oddajesz głos bohaterom/bohaterkom osobnym, nieuprzywilejowanym i/lub samotnym. Czy przez lata i kolejne prozy osoby, które obserwujesz, się zmieniły?

Tak, dzisiejsza samotność wygląda zupełnie inaczej niż ta przed 20 laty. Ma twarz mediów społecznościowych i przyjmuje wyśrubowane wartości. Ale też pojawiły się narzędzia, które pozwalają w tej samotności względnie dobrze funkcjonować i tym samym utrwalają ją i normalizują. Moi bohaterowie i bohaterki z poprzednich książek z zupełnie przegranych, prowincjonalnych pozycji marzyli też o sławie i wielkim życiu. W czasach bezprecedensowo rozrastających się fikcji to marzenie jest bliżej niż kiedykolwiek: dzięki mediom społecznościowym zwykli ludzie są w stanie kreować się na bogów, budować skomplikowane inscenizacje i w nich ucztować, wypoczywać, konsumować życie. Zdolność autokreacji i odrobina samozaparcia sprawiają, że stosunkowo łatwo trafić na… Chciałam użyć oldskulowej figury „Na pierwsze strony gazet”, ale przecież gazet już nie ma (śmiech).

Ale czy pragnienie sukcesu bohatera „Dwojga biednych Rumunów mówiących po polsku” jest podobne do pragnienia popularności Karoliny Protopowicz, wschodzącej gwiazdy z serialu „Piastowie” z kart twojej nowej książki? 

Myślę, że Karolina ma lepiej. Jest dużo bardziej od Parchy spełniona, zadowolona z siebie, ma lepszy status materialny. W „Magicznej ranie” po części opowiadam świat ludzi sytych, rzeźbiących w doświadczeniu konsumpcyjnym. W pierwszych książkach bohaterowie i bohaterki byli wyposzczeni i sfrustrowani tym, że nie wszystko mogą mieć. Teraz jakby wszystko już mieli i są w przełomowym momencie – chwilowa euforia i nasycenie ustępują miejsca pustce i rozczarowaniu. 

Tosty z serem, parówką i ananasem to dla nich za mało. Skąd w nich brak zaspokojenia?

Ochoty na tosty nabiera akurat bardzo konsumpcyjnie spełniona bohaterka, która pijana nagle odczuwa tęsknotę za tym dawnym, skromnym życiem. Tęsknotę za światami, które były koślawe i niespełnione, ale prawdziwsze, bardziej emocjonalne. Parówka z ananasem podsuwa nadzieję, że da się je jeszcze przywołać, choć na chwilę poczuć. To tęsknota nie tylko za przeżyciem, lecz także za sercem w ogóle. Być może jest tak, że moim bohaterom i bohaterkom właśnie jego najbardziej brakuje.

(Fot. Materiały prasowe)

Porozmawiajmy o klasowości. Czy klasa średnia ma dziś konkretne, wyraźne cechy? Czy wszystko zależy od punktu siedzenia? Bo dla młodego Damiana z „Magicznej rany” będzie to rodzina bogatej koleżanki, do domu której go nie wpuszczono; dla sprzedawczyni w ekskluzywnej piekarni będzie to jej szefowa „z morskiej piany”, dla emigrantki Zoldany przywilej to możliwość cieszenia się życiem…

Nie jestem pewna, czy o tym jest ta książka, czy da się ją tak łatwo spublicyzować. Szczerze mówiąc, mam trochę dosyć rozczytywania wszystkiego publicystycznymi kategoriami. Tempo rynku opowieści, zarówno serialowych, filmowych, jak i książkowych, jest ogromne i potrzebuje prostych, sprzedażowych kategorii „o czym to jest”: o samotnych matkach, o pracownikach piekarni. Mam potrzebę zaproszenia czytelnika do zupełnie innej refleksji. Do zanurzenia się, ale nie w suche socjologiczne kategorie czy ich językową dokumentację. Dreszcz, który mnie ciągnął przez pisanie i konstruowanie tego świata, był baśniowy. Chciałam odbić się od konkretu socjologicznego i po nim wejść gdzie indziej: do krainy umierającej wyobraźni, krainy nihilistycznej i gasnącej. Nie wiem, dlaczego to ona przyszła mi do głowy jako adekwatny opis współczesności. Zastanawiałam się, czy to nie przez to, że żyjemy w świecie a-duchowym. A przecież jesteśmy duchowi. I ta sfera zaniedbana i zanegowana generuje jakieś takie współczesne pop-czary: od 5G po dzienniki wdzięczności i manifestacje. Postapokaliptyczne wyspy w „Magicznej ranie” są dla mnie właśnie takimi pop-zaświatami. Ni to czyściec, ni to all inclusive.

Piszesz, że tytułowa magiczna rana: „nigdy się nie zarasta ani nie goi. Zaklęte w niej cierpienie ciągle się odnawia, pobudzając i przynosząc nieskończone korzyści”. Możesz poprosić o co bądź, a to się spełni. Ale czy na pewno można mierzyć aż tak wysoko? Czy grawitacja nie ściągnie nas w dół?

W tym opisie rany jest zawarta absurdalna sytuacja naszego zapętlenia: niemożliwego do wyeliminowania cierpienia i nieskończonych prób przyniesienia sobie ulgi. Pętla. Takie są też te historie: zawieszone, nie zaczynają się ani wyraźnie nie kończą. Nie ma puent ani rozwiązań. Magiczna rana jest ciągle rozdrapywana, ale nic z tego nie wynika, może po prostu jej czar nie działa. Wszystko się plącze i nawzajem unieważnia. Stąd też czytelnik po lekturze może zapytać: „Co ja właściwie przeczytałem/am?” (śmiech). Chciałabym takiego pytania. Pociągają mnie tajemnicze procesy, które wydarzają się w naszym umyśle, poza naszymi chęciami, deklaracjami i decyzjami.

W moim ulubionym rozdziale „Rękopis znaleziony w butelce po fancie” pojawia się hotel Encore sterczący na gruzowiskach, świat odrażający. Dla mnie to miejsce-niemiejsce, gdzie bohaterowie mogą odpocząć od zagmatwanej współczesności. Zgodzisz się z takim odczytaniem? 

To też moja ulubiona historia. Myślę, że to, co mówisz, jest bardzo trafne. Od dawien dawna sympatyzuję ze światami nieskończonymi, niewydarzonymi. One, tak jak zauważyłeś, przynoszą wytchnienie. To anty-Zachód, to chaosy, nędze, rozpierdole, gdzie toczą się przygaszone procesy, często gnilne. Tam, gdzie nie ma dyktatury wzrostu i sukcesu, można się ukryć i zaznać zaskakującej egzystencjalnej ulgi. 

Czy ta współczesność jest trudna do zniesienia?

Jest nieznośna. Liczba chorób psychicznych, również u dzieci, dobitnie to pokazuje. A to, że ją znosimy, tym bardziej mnie intryguje. Poziom naszego życia bywa bardzo wysoki, ale dobrze też widać, że wygoda to nie wszystko. Nadmiar danych, bodźców, szokująca bliskość cierpienia. Więzi, relacje i komunikaty zainfekowane treściami reklamowymi. I fikcja domieszana do rzeczywistości we wstrząsającej proporcji – bezustanne przeliczanie, co jest prawdą, a co nie. Nie zdajemy sobie sprawy, jak ogromne wysiłki codziennie wykonujemy, żeby nie wypaść za burtę.

Czytając „Magiczną ranę” na myśl przychodził mi twój utwór „Kobieta-woda”, który odbieram jako tęsknotę za nieprzeżytym życiem. Widzisz podobieństwa?

Czuję, że są komplementarne, że jest w nich ciągłość. Wytworzyło je jedno serce i jeden umysł. „Kobieta-woda” opowiada akurat specyficzną melancholię za tym, co się nie stało. Fantomowy ból wszystkiego, czym nie jestem. Moi bohaterowie też czują tęsknotę za tym, co się nie wydarzyło. Przytłacza ich, że nie zdążyli być kimś innym, bo byli tylko sobą. 

Znalazłem taki cytat z ciebie: „Dla mnie rap jest, przynajmniej w swojej idei, bardzo cielesny, bierze się z ciała, z emocji, z ludzkiej autentyczności”. Z czego zatem bierze się literatura?

Literatura też bierze się z autentyczności. Ta, którą ja uprawiam, wykorzystuje spontaniczną, nie zawsze racjonalną energię. Jestem w stanie pisać wykoncypowane teksty, jak eseje i felietony. Konstruuję je, planuję i obmyślam. Ale książki, takie jak „Magiczna rana”, to wylew, strumień. Wprawiam się w intuicyjny stan, by pisać trochę bez sensu. Często jest w tym coś bardziej interesującego, niż jestem w stanie wymyślić. Czuję moc w ryzykownych wizjach i niepewnych konstrukcjach. Czerpię z substancji niewykreowanej, ukrytej bardzo głęboko. Oczywiście jest ona później przetworzona przez rękę, klawiaturę, proces wielokrotnego poprawiania. Natomiast w muzyce i pisaniu piosenek jest coś bardzo organicznego i dzikiego. To moje ciało i dobiegający z niego głos, moja wada wymowy. 

Obydwie te rzeczy, zarówno literatura, jak i muzyka, są prawdziwe. Szkoda byłoby mi poświęcać tyle czasu na coś, co by takie nie było. I książki, i płyty widzę jako etapy rozwoju, kolejne próby zapisania i zrozumienia świata.

Czy masz różnych odbiorców(-czynie) muzyki i literatury?

Na pewno mam grupę słuchaczy, którzy nie czytają moich książek, i wielu czytelników, którzy nie akceptują moich płyt i nie rozumieją, o co mi w ogóle chodzi, że je nagrywam. Natomiast w każdej rzeczy, którą publikuję, skumulowana jest jakaś specyficzna wrażliwość. Nigdy nie wiadomo, w kim i dlaczego coś zarezonuje. Czasami ludzie, od których zupełnie nie spodziewałabym się tego rezonansu, reagują na jakąś moją rzecz bardzo gorąco. To jest tajemnicze i wspaniałe. 

Tak, jak powiedziałaś: „Jedno serce, jeden umysł”. 

Piękne słowa (śmiech). Brzmi jak płyta hip-hopowa z 1991 r. Mam nadzieję, że taki tytuł będzie miał nasz wywiad. 

Jakub Wojtaszczyk
  1. Kultura
  2. Książki
  3. Kim jest dziś Dorota Masłowska? Pisarka pokolenia powraca powieścią „Magiczna rana”
Proszę czekać..
Zamknij