Gdziekolwiek pójdzie, lubi zaprowadzać własny porządek – z Yves Saint Laurent usunął imię założyciela, zamieniając nazwę marki na Saint Laurent Paris, z Celine, ku rozpaczy „philofilek”, wyrzucił stojący wcześniej nad pierwszym „e” akcent. Lubi obrażać się na krytyków – tym, którzy odważyli się niepochlebnie wypowiedzieć o jego kolekcjach, odmawia wstępu na kolejne pokazy, a wojowniczą vendettę przeprowadza także względem ich pracodawców. Tajemniczy i nieco neurotyczny Hedi Slimane, który po sześciu latach spędzonych na stanowisku dyrektora artystycznego Celine żegna się z marką, wymieniany jest wśród najpoważniejszych kandydatów do przejęcia kreatywnych sterów w Chanel. A może, w bardziej zaskakującym, ale jednak niepozbawionym sensu scenariuszu, oprze się pokusie kierowania dużym domem mody i stworzy autorską markę? Taki obrót spraw bardzo pasowałby do jego nonkonformistycznej natury.
To już nawet nie są gorące krzesła, to rosyjska ruletka – skomentowała moja znajoma stylistka z Paryża, gdy podczas szybkiej rozmowy przy kawie temat zszedł na niekończące się roszady w markach luksusowych. Branża mody kocha plotki – żywi się nimi i dzięki nim oddycha, jeszcze bardziej jednak uwielbia teorie spiskowe: wymyśla kolejne potencjalne scenariusze, dogłębnie je analizuje, by w poszczególnych decyzjach doszukać się drugiego dna, jak z rękawa rzuca nowymi interpretacjami i koncepcjami. Dzięki temu (albo, jak kto woli, przez to) coraz częściej na ostatnią kolekcję Hediego Slimane’a patrzy się jak na swoisty „rytuał przejścia” i subtelne potwierdzenie, że po sześciu latach spędzonych w Celine to rzeczywiście Chanel będzie kolejnym przystankiem w jego zawodowej i artystycznej karierze.
Kolekcja, która wywołała zamieszanie
Jak Slimane zdradził w bardzo zdawkowym komentarzu dla mediów, zainspirowana została ona „francuskim latem z lat 60.”, a konkretnie jego autorską interpretacją powieści Françoise Sagan „La Charmade” – historią kobiety, która porzuca młodego kochanka, by powrócić do bogatego męża, a także elementami stylu największych ikon z tamtych lat: France Gall, Catherine Deneuve czy Francoise Hardy. Plisowane spódnice, topy w paski, marynarki bez klap czy czarne jedwabne sukienki przypominały o estetyce paryskiej burżuazji, którą Slimane w Celine eksplorował wyjątkowo chętnie, sporo jednak było też elementów, które do tej pory niekoniecznie kojarzono z jego projektami dla francuskiej marki. Czy można więc winić tych, którzy w tweedowych kompletach, topach z kwiatami przypominającymi chanelowską kamelię czy czarno-białych total lookach przeplatanych metalicznymi akcentami dopatrują się potwierdzenia, że kolejnym przystankiem w jego karierze będzie właśnie marka z Rue Cambon?
Przeciwnicy tej teorii we wspomnianej kolekcji nadal widzą jednak przede wszystkim Slimane’a: podkreślają rockowy charakter garniturów ze skóry, smokingów i futer w panterę, zwracają uwagę na ścieżkę dźwiękową, która zamiast nawiązywać do francuskiej klasyki, została zbudowana wokół utworów Nico i Velvet Underground. Polecają też posłuchać, co o potencjalnych następcach Virginie Viard w Chanel mówił prezes marki, Bruno Pavlovsky: – Zatrudnianie dyrektora artystycznego, który w każdym domu mody, do jakiego dołącza, realizuje tę samą wizję, nie interesuje nas. Właśnie tak domy mody tracą dziś swoje znaczenie.
Słowa te mogły być przytykiem w stronę Alessandra Michelego i Johna Galliano, którzy właśnie tak podchodzą do pracy w Valentino i Maison Margiela, mogły też jednak stanowić nieoficjalne zdementowanie wszystkich plotek łączących Hediego Slimane’a z Chanel. Bo spośród wszystkich aktywnych zawodowo dyrektorów kreatywnych to on zawsze najmocniej przedkładał autorską estetykę nad dziedzictwo domu mody, w którym pracował.
Mistrz artystycznej destrukcji
Nie chodzi nawet o zaprowadzanie własnego porządku – to w mniejszej lub większej skali na kierowniczym stanowisku robi każdy debiutant. Slimane drze na kawałki to, na czym brand zbudowano, i ze stoickim spokojem rozsypuje nad atelier. Pozbywa się motywów-kluczy, modyfikuje logotypy, zmienia nazwy, lansuje bliską sobie estetykę. Rozwściecza tym tradycjonalistów i gra na nerwach krytykom.
Karierę w modzie zaczął od Yves Saint Laurent, gdzie od 1996 do 2000 tworzył męską linię. Później przez siedem lat przewodził męskiej odsłonie Diora. To tam wylansował chorobliwie szczupłą sylwetkę, która podobno zmotywowała Karla Lagerfelda do przejścia na rygorystyczną dietę. Lagerfeld był zresztą wielkim fanem Slimane’a – doceniał jego projekty, ale widział też w nim nieco siebie sprzed lat. Łączyła ich neurotyczna obsesja kontroli i dążenie do perfekcji, obaj chętnie też realizowali się w dziedzinie fotografii.
Po odejściu z Diora w 2007 r. i kilkuletniej przerwie Slimane w 2012 r. powrócił do Yves Saint Laurent, tym razem jako dyrektor artystyczny damskiej linii. Zainspirowany muzyczną sceną Los Angeles, gdzie mieszkał przed powrotem do Paryża, na wybiegach francuskiego domu realizował wizję obudowaną wokół nowoczesnego grunge’u i seksownego glam-rocka. Podczas sześcioletniej kadencji pozwolił domowi mody utrzymać się w czołówce przynoszących największe zyski brandów, ale i pozbawił go elementu, z którego brakiem do tej pory nie mogą pogodzić się jego wieloletni fani. Jeszcze przed pierwszym pokazem usunął z nazwy marki „Yves”, zmieniając ją na „Saint Laurent Paris”, i tym samym zadeklarował, że historia domu mody i dziedzictwo jej założyciela mają dla niego drugorzędne znaczenie, a pracę nad nowym obliczem marki zbuduje wyłącznie na własnych inspiracjach, upodobaniach i fascynacjach. Choć Slimane w lipcu skończył 56 lat, wielu widzi w nim wiecznego chłopca – nieco butnego, neurotycznego, współczesnego flâneur, zaczytującego się w Goethem i bez celu wędrującego po Paryżu. Sam wielokrotnie mówił zresztą, że spacerowanie bez celu wokół Sekwany to jego ulubiony sposób spędzania wolnego czasu.
„By Hedi Slimane”, czyli jak?
W Celine, którego stery przejął po odejściu Phoebe Philo, spędził sześć lat. „Philofilki”, jak zwykło mówić się na minimalistki czczące wszystko, co wyszło w marce spod ręki brytyjskiej projektantki, do dziś nie mogą mu wybaczyć, że usunął z nazwy akcent znad „e”. Nie są w stanie pogodzić się też z kresem estetyki, która opuściła brand wraz z byłą dyrektorką kreatywną. Mimo ich buntu pod wodzą Slimane’a marka założona w 1945 r. przez Céline Vipianę wspięła się na szczyty rankingów sprzedaży, stając się trzecim, po Louis Vuitton i Diorze, najlepiej zarabiającym brandem w portfolio LVMH.
Prezes koncernu Bernard Arnault zdaje się mieć zresztą sporą słabość do Slimane’a. Akceptował wszystkie jego decyzje, dawał przyzwolenie na największe rewolucje, zezwolił nawet na przejęcie przez projektanta kontroli nad każdym aspektem domu mody od linii damskiej i męskiej, przez akcesoria, aż po perfumy. Czy kolejny pracodawca, ktokolwiek nim zostanie, także da projektantowi tyle swobody? A może Slimane powinien pójść w ślady swojej poprzedniczki i pracę dla dużego domu mody zamienić na stworzenie własnej marki? Pytanie tylko czy estetyka „by Hedi Slimane” miałaby dziś jakiekolwiek znaczenie bez wizerunkowego wsparcia marki z tradycją.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.