Lucky Love, piosenkarz, tancerz, model, wschodząca ikona mody, afirmuje męskość, a jednocześnie rozsadza jej granice. Śpiewa o bólu i opowiada o szczęściu, które wiąże się z byciem mężczyzną. Wczesną wiosną wystąpi w warszawskim klubie Niebo.
Luc Bruyère tańczył w Operze Paryskiej i Teatro Madrid. Był gwiazdą paryskiego kabaretu Madame Arthur, który działa tuż przy placu Pigalle. Wcielał się tam w La Venus des Mille Hommes, czyli w Wenus Tysiąca Mężczyzn. Ten pseudonim sceniczny odnosił się do stojącej w Luwrze rzeźby Wenus z Milo, do której go porównywano. Z greckim posągiem Afrodyty łączą go boskie ciało, zalotna poza, a także brak ręki. Luc, czyli Lucky Love, urodził się bez lewej ręki. Z tego powodu nie przyjęto go kiedyś do agencji modeli i modelek. Jednak trafił przed obiektywy gwiazd fotografii i na łamy „Vogue’a”. Wyeksponował niepełnosprawność, wplatając ją we własne piękno i zmysłowość, a także w sztukę. Dziś Lucky sam decyduje, która agencja będzie go reprezentować.
Podczas minionych tygodni mody jego piosenka „Masculinity”, największy hit artysty, wybrzmiała na pokazie Gucci. W Paryżu Lucky Love otworzył oszałamiający show „Maison Margiela Artisanal Collection 2024”, wystąpił w brutalnie ściśniętym gorsecie i zaśpiewał dramatyczny utwór o miłości „Now I Don't Need Your Love”. Bruyère był też honorowym gościem pokazów: Acne Studios, Vivienne Westwood i Off-White.
W utworze „Masculinity” wybrzmiewają opresyjne, tresujące, zawstydzające mężczyzn pytania. Czy w ten sposób krytykowano również ciebie?
Oczywiście, to bardzo osobista piosenka, krzyk wydobyty prosto z serca. Napisałem ją w domu, w środku nocy, gdy byłem nagi i słuchałem utworów na pianino. W mojej głowie pojawiło się wówczas pytanie: Co z moją męskością? Spojrzałem w lustro i pytałem samego siebie: – Co jest do cholery nie tak z moim ciałem?! Dlaczego nie należę do waszego świata, dlaczego mnie wykluczacie, choć jestem człowiekiem takim jak wy? Kto dał wam prawo do oceniania tego, kto jest, a kto nie jest mężczyzną? Dlaczego czujecie się upoważnieni do tego, by definiować moją płeć i krzyczeć za mną: „dziwak”, „freak”? Okazało się, że nie są to tylko moje doświadczenia i uczucia, że dzielę je nie tylko z wieloma mężczyznami, ale też z osobami transpłciowymi i kobietami.
Nieszczęścia wynikają z tego, że ludzie koncentrują się przede wszystkim na różnicach i nie myślą o tym, co ich wszystkich łączy, a to staje się przyczyną powtarzających się wojen. Świat powinien skupić się na wzajemnej miłości! A pierwszym krokiem dla każdego powinno być pokochanie samego siebie.
A co z twoją męskością dziś? Masz przecież cudowne ciało i jesteś wspaniałym artystą
To bardzo miłe. Dziękuję. W pełni zaakceptowałem moją męskość i jestem z nią bardzo szczęśliwy. Polubiłem własną płeć i szanuję jej złożoności. Publiczność sprawiła, że poczułem się silny i pewny siebie, a dzięki temu mogę ujawniać i celebrować moją męską wrażliwość oraz delikatność. Odkryłem nowe odcienie męskości i opowiadam o nich na scenie.
Oczywiście mam też superciało, nad którym pracuję, ale nie robię tego po to, by stać się mężczyzną w oczach społeczeństwa. Celebruję ciało, żeby czuć się cholernie seksownym.
Jestem szczęśliwcem, który stworzył własną męskość w oderwaniu od patriarchalnych struktur.
Co najbardziej fascynuje cię w męskości?
Możliwość jej przedefiniowania. Zabawa kodami, które stworzyło społeczeństwo. Przesuwanie granic i poszukiwanie nowych rodzajów męskości, którymi mogę się bawić.
Powiedziałeś kiedyś: „granie kobiecych ról uczyniło mnie mężczyzną”.
Na scenie kabaretu Madame Arthur przez pięć lat wcielałem cię w La Venus des Mille Hommes, czyli w Wenus Tysiąca Mężczyzn. Noszenie szpilek i makijażu, a przede wszystkim wybór, którą z kobiet stanę się na scenie, to ogromny luksus i przywilej. Zrozumiałem, jaką tragedią jest brak tego wyboru. Zmagają się z nią transpłciowe kobiety i inne osoby, którym pod ogromną presją narzuca się role i schematy niezgodne z tym, kim naprawdę są, albo kim chcą być.
Moja Wenus była wolna. Nie doświadczała seksualnego uprzedmiotowiania, które dotyka kobiety noszące te same krótkie spódniczki czy szpilki. Nie dźwigała brzemion, które na co dzień obciążają kobiety. Przygotowanie do roli spowodowało jednak, że musiałem te trudne aspekty prawdziwej kobiecości przepracować. Musiałem się z nimi zmierzyć, a to uczyniło mnie lepszym mężczyzną.
Występujesz jeszcze w kabarecie?
Bardzo bym chciał, ale nie mam już niestety czasu. Praca w Madame Arthur to najlepszy okres w moim życiu. Pozwolono mi tam bowiem eksperymentować. Kabaret jest przestrzenią wolności, w której rozkwitają piękno, moda, postawy polityczne i wszytko się ze sobą łączy.
Wciąż mieszkasz w dzielnicy Pigalle?
Tak, ale niebawem przeprowadzam się do Los Angeles.
Ojej. Dlaczego?
Bo mam dość deszczu, a tak na serio – Los Angeles jest pięknym miastem, w którym można żyć blisko natury i snuć wielkie marzenia, mieć wielkie ambicje i jednocześnie nieustannie być nad oceanem. Wiem, że brzmi to dość banalnie, ale ja nie czuję się ani Francuzem, ani Belgiem. Jestem obywatelem świata. Nie lubię też rutyny, przyzwyczajeń. Uwielbiam przygody.
Wróćmy na plac Pigalle. Dlaczego jego okolice stały się dla ciebie wyjątkowe?
Pochodzę z Lille. Gdy byłem nastolatkiem, nieustannie marzyłem o miłości. Miłość zawsze determinowała moje życie, a jej symbolem był kabaret Moulin Rouge i jego czerwony młyn, od którego dzieli mnie teraz dwuminutowy spacer.
W Montmartre i Pigalle żyła paryska bohema, a jednocześnie kwitło intensywne życie seksualne. Gdy ktoś pyta mnie, gdzie żyję, to mówię, że gdzieś pomiędzy prostytutkami a Bogiem. Nad dzielnicą góruje przecież bazylika Sacré-Cœur, a na dole stoją osoby sprzedające seks. Uwielbiam być w środku tych żywiołów.
Powiedziałeś kiedyś, że jesteś ekstremalnie melancholijny.
Melancholia to jedno z najpiękniejszych uczuć. Wywołuje ją poczucie smutku wynikające ze świadomości przemijania. Każde szczęście, piękno, miłość, każda chwila natychmiast przemija. Uświadomienie sobie tej nieustającej utraty sprawiło, że zacząłem dostrzegać i doceniać piękno. Nabierałem też pokory. W konfrontacji ze wszechświatem jestem przecież niczym, a wiedza ta sprawia mi melancholijną przyjemność.
A literatura?
Od dziecka bardzo dużo czytałem, byłem bowiem dyskryminowany, ponieważ urodziłem się bez lewej ręki. Nie miałem za dużo przyjaciół. Moimi pierwszymi przyjaciółkami były książki. Kocham eseje o miłości, życiu, uczuciach, filozofii. Jestem ogromnym fanem Marguerite Duras i Dostojewskiego. Często czytam Rolanda Barthesa. Moją ulubioną pozycją tego francuskiego filozofa są „Fragmenty dyskursu miłosnego”, czyli biblia miłości.
Kto był twoim pierwszym literackim przyjacielem?
Romans „Love Story, czyli O miłości” Ericha Segala. Ukradłem go z biblioteki szkolnej. Egzemplarz nadal stoi na mojej półce, choć jest już w bardzo złym stanie. W oprawie książki wciąż jest kartka odnotowująca daty wypożyczeń.
Czujesz się wschodzącą ikoną mody?
Nie wiem, czy jestem ikoną mody, ale moda na pewno jest dla mnie ikoną.
Ma wielką moc, bo pomaga nam stać się tym, kim chcemy być, i zaakceptować to, jacy jesteśmy. Modą są przecież także kostiumy, które pozwalają nam się zmienić w kogoś innego. Moda zmienia życie w film. Kreowanie stylu sprawia mi ogromną radość. Uwielbiam tworzyć własne stylizacje, dzięki którym mogę snuć rozmaite opowieści.
Moda to również wielkie zwierciadło odbijające całe społeczeństwo, które możemy za jej pomocą zmieniać. Możemy przesuwać i burzyć społeczne granice, które odbijają się w ubiorach.
Czyli moda nie jest dla ciebie sezonową przygodą?
Oczywiście, wywodzę się ze świata mody i byłem jego częścią, długo zanim pojawiłem się na scenie. To dzięki modzie poczułem się piękny i pewny siebie. Punktem zwrotnym było dla mnie pojawienie się przed obiektywem Craiga McDeana, a w rezultacie na stronach „Vogue Hommes International” w 2018 roku. Potem pozowałem dla Mario Testino, Tima Walkera. Oni wszyscy pomogli mi pokochać siebie.
Modelem jestem już od około dziesięciu lat. Otwierałem pokaz Kenzo, przeszedłem po wybiegach Diora, Lanvin, Willy’ego Chavarrii…
…Maison Margiela. Najnowszy show Johna Galliano, podczas którego śpiewałeś na żywo, rzucił wszystkich na kolana.
John Galliano jest geniuszem, a to nie był pokaz, tylko dzieło sztuki.
John uwielbia moją muzykę, a gdy zaproponował mi występ, to poczułem się ogromnie zaszczycony. Mogłem pracować z żywą legendą i geniuszem! Galliano jest przy tym szalenie skromny. Jest jak niewinne dziecko, a jednocześnie przyjaciel. Pokaz Maison Margiela zmienił moje życie i zostanie w moim sercu na zawsze.
Miał też porywającą treść.
To była cudowna manifestacja melancholii. Opowieść o czasach, w których po zmroku wszystko stawało się możliwe, o spotkaniu z uwodzicielskim nieznajomym w pełnym niebezpieczeństw nocnym krajobrazie Paryża.
John zniósł granice męskości. Dowodem tego są wszyscy ci mężczyźni w mocno ściśniętych gorsetach, których noszenie to ogromny wysiłek i tortura.
Co jeszcze porusza cię w modzie?
Wyjątkowa relacja łączy mnie z Sabato De Sarno. Objęcie posady dyrektora Gucci po Alessandro Michele jest wielką odpowiedzialnością, z którą Sabato doskonale sobie radzi. Wszytko, co robi, jest szczere, przepełnione miłością i niewinnością, a on sam jest niebywale skromny. Gucci by Sabato jest zmysłowe i pozwala mężczyznom błyszczeć. Jego pierwsza męska kolekcja odebrała mi mowę, bo była bardzo poetycka. De Sarno nie jest projektantem, lecz poetą mody.
W co będziesz ubrany w warszawskim Niebie?
Niespodzianka. Każdy mój koncert to wyjątkowa uroczystość. Będziemy razem płakać i tańczyć, bo tego właśnie pragnę. Mój pierwszy występ w Warszawie będzie epicki!
4 kwietnia Lucky Love wystąpi w warszawskim klubie Niebo.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.