W swoim nowym spektaklu w Nowym Teatrze w Warszawie reżyser Michał Borczuch postanowił zestawić inspiracje filmami Krzysztofa Kieślowskiego i Krzysztofa Zanussiego z XIX-wiecznym piewcą powrotu do natury, filozofem transcendentalistą i poetą, Henrym Davidem Thoreau.
Jego spektakle operują muzyką, światłem i formami plastycznymi. Chropowate ścieżki dźwiękowe Bartosza Dziadosza, jasne przestrzenie Jacqueline Sobiszewski, nienachlana scenografia Doroty Nawrot i w końcu oszczędna dramaturgia Tomasza Śpiewaka. Michał Borczuch stworzył teatralny dream team, z którym pochyla się nad wycinkami rzeczywistości, szukając w nich uniwersalnych opowieści. Często wprowadza na scenę oniryczną atmosferę, każe błądzić aktorom w nieoczywistych przestrzeniach, czasem nawiązujących do renesansowych fresków, innym razem stworzonych przez wyraziste obiekty–rzeźby. Lubi duże sceny, halę warszawskiego ATM-u albo ogromną salę nowohuckiej Łaźni Nowej w Krakowie. Dopiero w nich długie snopy światła i scenograficzne konstrukcje mają wystarczającą ilość powietrza, by aktor się w nich zagubił. To zagubienie jest zresztą obsesyjnym tematem, do którego Borczuch powraca w kolejnych spektaklach, pozwalając wprowadzić wielość planów uruchamianych symultanicznie. O dziwo, te skomplikowane sceniczne światy dają efekt niezwykłej lekkości. Wcale widza nie przytłaczają.
Borczuch znakomicie operuje także czasem – drugim ważnym składnikiem jego spektakli. Wydłuża i spowalnia niektóre sceny aż do granicy pauzy po to, by tym gwałtowniej na ich tle wybrzmiewały szybkie, urywane dialogi, zmontowane projekcje wideo i zwroty akcji. W liryczną przestrzeń przedstawienia „Wszystko o mojej matce” wprowadził postać kosmonauty, w „Mojej walce” na podstawie Karla Ove Knausgårda nagle zainstalował na scenie wielką figurę sowy ze świetlistymi oczami, a w „Zewie Ctulhu” włożył aktorów w geometryczne stożki. Te gesty inscenizacyjne nie pozwalają widzowi zatopić się w atrakcyjnej atmosferze, wprowadzają efekt obcości i wybijają widza z oswojonej przestrzeni.
Pracował z autystami, mieszkańcami domu dziecka, ostatnio ze schizofrenikami. Stworzył wraz z nimi empatyczny teatr skupiony na kondycji ludzkiej w sytuacjach granicznych. Dlatego wcale nie dziwi, że reżyser w swoim najnowszym spektaklu sięga po kino moralnego niepokoju. – Poruszające jest to, że artyści (Holland, Wajda, Kieślowski, Zanussi) mówią wspólnym głosem i we wspólnej sprawie. W centrum zainteresowania jest człowiek jako istota społeczna. Styl jest drugorzędną sprawą, to obserwacja społecznych niepokojów jest w centrum uwagi – mówi. I natychmiast odcina się od porównywania PiS-owskiej Polski do PRL-u. – Wyłączyłbym politykę z tej perspektywy. Gdy ogląda się „Amatora”, to najciekawsze w tym filmie wynika właśnie z ucieczki poza oczywisty dyskurs polityczny. Wybór przed jakim staje bohater Kieślowskiego (Filip Mosz) jest bardzo uniwersalny: spokój lub niepewność artystycznych poszukiwań. Kamera, która miała filmować najpiękniejsze momenty w życiu rodzinnym, staje się narzędziem do bezwzględnej rejestracji rzeczywistości – dodaje reżyser. To porzucenie politycznego kontekstu kina moralnego niepokoju zaskakuje. Ale też wyjaśnia, dlaczego Borczuch i Śpiewak postanowili zestawić Kieślowskiego czy Zanussiego z XIX-wiecznym piewcą powrotu do natury, filozofem transcendentalistą i poetą, Henrym Davidem Thoreau. W spektaklu twórcy powołają się na jego słynną książkę „Walden, czyli życie w lesie” – zbiór osiemnastu filozoficznych esejów, które Thoreau napisał w trakcie eksperymentalnego, samotniczego życia w górskiej chacie nad jeziorem. Dopiero ten kontekst zdaje się otwierać spektakl reżysera na współczesność. Amerykański filozof zawarł w swoim dziele krytykę społeczeństwa opartego na konsumpcji, obojętności na niszczenie natury i przeżarte kapitalistycznym egoizmem. – W gruncie rzeczy nie daleko bohaterowi „Amatora” do Thoreau. Pierwszy ma kamerę, drugi siekierę. Obaj próbują doświadczyć czegoś w życiu, co jest poza życiem społecznym czy politycznym. Co jest tworzone w oderwaniu od innych ludzi. Oczywiście Thoreau odnajduje ten spokój w naturze. Ale po dwóch latach waldenowskiego eksperymentu wraca do społeczeństwa i pisze słynne „Obywatelskie nieposłuszeństwo”. Może to dobry moment, żeby zebrać siły i energię, po to by społeczeństwo i polityków zaatakować skutecznie – zastanawia się reżyser.
Jak więc wyglądają peerelowskie blokowiska odbite w tafli jeziora Walden? Czy radykalne zerwanie ze społeczeństwem może stać się sposobem na rozbrojenie egoizmów? I czy współczesnemu Thoreau wystarczą jedynie płuca napełnione górskim powietrzem, by obywatelskie nieposłuszeństwo nie zmieniło się w utopię?
„Kino moralnego niepokoju”, reż. Michał Borczuch. Nowy Teatr w Warszawie, premiera 25 kwietnia 2019.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.