Nie trzeba być fanem house’u i techno, by znać didżejskie sety Peggy Gou. Na jej imprezy w Berlinie, Londynie i latem na Ibizie tłumy ściągają w takim samym stopniu dla muzyki, co dla energii. Ta ostatnia jest bowiem niepowtarzalna. Podobnie jak ubrania z założonej przez Peggy marki. Streetwearowy Kirin właśnie dołączył do oferty domu handlowego VITKAC.
Jedno z najpopularniejszych koreańskich przysłów mówi, że „gdy jest zbyt wiele orkiestr, nie wiadomo, do której tańczyć”. Peggy Gou – didżejka, producentka, właścicielka wytwórni płytowej i projektantka na szczęście nie ma z tym problemu. Tańczy tylko do swojej. Podobnie jak miliony jej fanów z całego świata, gotowych podróżować między kontynentami tylko po to, by posłuchać Peggy na żywo. Jej autorskie mieszanki house’u, grime’u, drum’n’bassu i disco, pełne muzycznych wstawek z rodzimej Korei, dodają energii, wprawiają w pozytywny nastrój i po prostu zmuszają do tańca. Sety Gou to muzyka, która porusza wyobraźnię. Gdyby chcieć te dźwięki namalować, dostalibyśmy obraz w jaskrawych i oślepiających barwach.
Zanim spełniła swoje marzenie o tym, by grać na imprezach w owianym legendą Berghain w Berlinie, karierę rozwijała w Londynie, gdzie zamieszkała jako 14-latka. Szybko zachłysnęła się wolnością. Buntowała się przeciwko brytyjskim opiekunom, zaniedbywała naukę i imprezowała. Już wtedy pociągała ją muzyka, jednak swoją przyszłość wiązała głównie z modą.
W wieku 18 lat dostała się na prestiżowy London College of Fashion. Od poniedziałku do piątku uczyła się rysunku, szycia i kierowania marką modową, a w weekendy do upadłego tańczyła w ulubionych londyńskich klubach. Najczęściej można było ją spotkać w Plastic People na Shoreditch lub Corsica Studios przy stacji metra Elephant & Castle. Zaczęła uczyć się miksowania. Nie potrzebowała wielu lekcji. Naturalny talent sprawił, że gdy tylko – z pomocą koleżanki z Korei – podłapała techniczne podstawy, zaczęła grać w undergroundowych klubach. Szybko dostała poważniejszą propozycję. Peggy ze studentki mody przeobraziła się w rezydentkę jednego z najmodniejszych klubów na Hackney – Book Club.
Moda jednak upomniała się o Peggy. Didżejka, która po drodze zdążyła stać się także gwiazdą Instagrama (w tej chwili obserwuje ją ponad 1,5 mln osób) i ikoną stylu, stworzyć muzyczny festiwal oraz założyć wytwórnię Gudu Records, wpadła w oko przedstawicielom włoskiego konglomeratu New Guards Group. Tego samego, pod którego skrzydłami rozwijają się takie marki jak Off-White c/o Virgil Alboh, Palm Angels i Heron Preston. Włoski gigant zaproponował Peggy stworzenie autorskiej marki i zaoferował opiekę nad produkcją i dystrybucją. Jedyne, czego potrzebował od Gou, była jej wizja.
Didżejka od początku chciała by estetyka jej marki była spójna z muzyką jaką gra. By była radosna, eklektyczna i pełna energii. Globalna, ale pełna lokalnych i patriotycznych elementów. Tak narodziła się marka Kirin, której nazwa po koreańsku oznacza żyrafę. To ulubione zwierzę Peggy. Gou bardzo często określa swoją muzykę mianem „K-house’u”. Idąc tym tropem, Kirin można nazwać „K-streetwearem”. Choć jednocześnie, mimo przynależności do nurtu luksusowej mody ulicznej, z jej pierwotnymi założeniami ma mało wspólnego.
Kirin to bowiem coś więcej niż klasyczny streetwear. Chętnie romansuje z elegancją i kobiecą odsłoną luksusowej mody. W kolekcjach marki oprócz kolorowych sportowych kurtek, które nosi się w komplecie z obszernymi spodniami czy krótkimi spódniczkami, znajdziemy lakierowane trencze, bieliźniane sukienki na cienkich ramiączkach lub modele maxi uszyte z pokrytej kolorowymi nadrukami satyny oraz krótkie kurtki ze sztucznego futerka.
Kirin jest marką zaangażowaną społecznie. Nadruki z motywem związanej w supeł broni, jakie dla Peggy zaprojektowali członkowie studia kreatywnego Jae Huh to znak protestu przeciwko przemocy.
Nadruki to, obok koloru, filar marki Kirin. Niektóre są abstrakcyjne, a inne stanowią hołd dla kulturowego dziedzictwa i historii Korei. Gou inspiracji często szuka w mitologii – swetry i oversize’owe szaliki zdobi na przykład wizerunek haetae, czyli mitycznego potwora opisywanego często jako hybryda lwa i smoka.
– Kirin to marka dla wszystkich – przekonuje Peggy. – Nie chcę zawężać stylu wyłącznie do jednej estetyki. Chcę, by wszyscy, którzy noszą moje ubrania, czuli się maksymalnie pewni siebie.
O tym, jak projekty Gou oddziałują na samopoczucie, możemy przekonać się już sami. Kirin dołączył bowiem do coraz bogatszej oferty domu handlowego Vitkac, obecnie w Warszawie, a niebawem na Rynku w Krakowie, gdzie powstaje właśnie jego filia.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.