W filmie Alice Winocour Eva Green wciela się w astronautkę, którą do gwiazd ciągnie pasja, a przy ziemi trzyma miłość. W kosmos nie zawędrowało w kinie zbyt wiele kobiet.
Troje ludzi w ciemnym lesie siedzi przy ognisku. Pociągają po łyku wódki prosto z butelki i recytują wiersze. Rosjanin Anton (Aleksiej Fetejew) wybiera Osipa Mandelsztama: „Co nam zostaje – tylko pocałunki, całe kosmate niby małe pszczoły, ginące w chłodzie, gdy opuszczą ul”. Amerykanin Mike (Matt Dillon) odpowiada mu Waltem Whitmanem: „Daj mi prześwietne, milczące słońce”. Francuzka Sarah (Eva Green) przygląda im się z milczącym uśmiechem. Za kilka dni polecą razem w kosmos. Zostawią rodziny, a komórki ich ciał w ciągu roku postarzeją się o 40 lat. Ale dziś nie myślą o morderczych treningach i o ciężarze emocjonalnym. Przez tę krótką chwilę patrzą w gwiazdy niemal tak, jak inni ludzie.
Historia jedynej kobiety, biorącej udział w szkoleniu Europejskiej Agencji Kosmicznej, opowiada oczywiście o pokonywaniu barier – fizycznych i psychicznych, ogólnoludzkich i kulturowych. Sarah jest pracowita, inteligentna, niemal bezbłędna, ale codziennie zdaje o jeden test więcej niż jej koledzy. Musi przekonywać przełożonych i towarzyszy, że zasłużyła na miejsce w zespole. Każda oznaka emocji budzi niepokój. Jej kobiecość niepokoi mężczyzn. Gdyby film został zrealizowany w Stanach, ten wątek byłby najprawdopodobniej podkreślony mocniej, być może nieco nachalnie. Jednak Alice Winocour (scenarzystka doskonałego „Mustanga”) rysuje drogę Sarah subtelnie, świadomie rozkładając akcenty.
Sarah od dziecka marzyła o kosmosie. Teraz, gdy się do niego zbliżyła, przeżywa chwile słabości. Lot rakietą to zawodowy triumf, ale konsekwencją jest roczna rozłąka z córką, siedmioletnią Stellą. Rok bez siniaków, nauki jazdy na rowerze, przytulania, pomagania w pracy domowej z matematyki, bez usypiania i jedynego w swoim rodzaju dziecięcego zapachu. Chwilami to ziemskie życie zdaje się sprawiać Sarah więcej trudności niż określona do kilkunastego miejsca po przecinku kosmiczna maszyneria. Dla kobiety, która jest matką, służbowe nigdy nie daje się oddzielić od prywatnego, podszeptuje „Proxima”.
Świetnie uzupełniają się tu aktorzy: Mike z początku wygląda na szowinistycznego dupka, ale powoli odsłania wrażliwsze warstwy. Sarah zaczyna jako perfekcjonistka, by z czasem odkryć, że emocje mogą być jej siłą. Tempo filmu Winocour narasta miarowo, nie ma tu miejsca na przypadek. Widać scenariuszowe doświadczenie autorki. Obok sekwencji szybkich i intensywnych otwierają się przestrzenie na emocjonalne podróże – od euforii do bezsilności. W szczeliny filmu wślizguje się fenomenalna muzyka Ryūichiego Sakamoto, wielokrotnie nagradzanego japońskiego kompozytora, autora ścieżek dźwiękowych m.in. do „Ostatniego cesarza” i „Zjawy”. Chwilami kojąca, kiedy indziej burząca spokój, zawsze idealnie pasująca do chwili. Twórcy „Proximy” nie musieli budować finezyjnych planów, bo akcja filmu rozgrywa się wyłącznie na ziemi.
Odkąd w 1969 r. Neil Armstrong i Buzz Aldrin postawili stopę na Księżycu, kosmos stał się popularną destynacją filmowych bohaterów. Jednak podobnie jak w historiach rozgrywających się na ziemi, większość z nich to mężczyźni. Przez lata kosmiczne podróże kojarzyły się głównie z poetyką spod znaku „Gwiezdnych wojen”. Pochodzące z odległych galaktyk bohaterki zamiast skafandrów często noszą obcisłe kostiumy („Star Trek”) albo futurystyczne kreacje w stylu bondage („Piąty element”). Tak by mogły pełnić funkcję obiektów pożądania. Kultowym dziełem z tego segmentu do dziś pozostaje ikonicznie kampowa „Barbarella”. Grana przez Jane Fondę postać to z jednej strony uprzedmiotowiony symbol seksu w mikroskopijnych strojach od Paco Rabanne, z drugiej – wyemancypowana i bezpruderyjna, a przede wszystkim efektywna, astronautka. Trudno tu mówić o dojrzałym feminizmie, ale wyprodukowany w 1968 r. film Rogera Vadima na pewno pokazywał zmieniające się podejście do seksu.
Choć kino nie dało nam do tej pory zbyt wielu postaci astronautek, te, którym udało się trafić na ekran, są wielowymiarowe. Porucznik Ripley z „Obcego”, grana przez Sigourney Weaver, to wzorcowa kosmiczna wojowniczka, która nie dość, że musi się zmagać ze straszliwymi kosmitami, to zderza się też z patriarchatem. Z obu starć wychodzi zwycięsko. Czterdzieści lat później autorskie science fiction nakręciła Francuzka Claire Denis. Dystopijny „High Life” nie wpisuje się w pompatyczną poetykę opowieści o podboju kosmosu przez człowieka. W tym mrocznym studium pożądania, lęku i ambicji wydaje się on żarłoczny, straszny i pozbawiony nadziei. Jedną z najmocniejszych postaci jest tu bezwzględna naukowczyni – grana przez Juliette Binoche doktor Dibs. Zbliżona w tonie do „Proximy” wydawała się „Lucy in the Sky” z Natalie Portman w roli astronautki, która w kosmosie przeżywa transcendentalne olśnienie, a po powrocie na ziemię przestaje się odnajdywać w rzeczywistości. Punkt wyjścia był ciekawy, aktorka dała z siebie wszystko, ale zagmatwana historia nie porwała ani widzów, ani krytyków. Ostatecznie film poniósł spektakularną porażkę kasową, do Polski nawet nie dotarł. „Proxima” to więc nie pierwszy film z kobiecą bohaterką, ale jeden z niewielu, który nie przynależy do gatunku science fiction, a swoją protagonistkę pokazuje jako kompetentną profesjonalistkę. W pewnym sensie jedyną kosmiczną siostrą Sarah pozostaje jak dotąd doktor Ryan Stone z zachwycającej wizualnie „Grawitacji”. Kompetentna, kreatywna, sprawcza. Ma obok siebie postać męską, ale to ona pociąga za sznurki. Podobnie jak w „Proximie”, także u Alfonso Cuaróna wiele scen zawiesza kamerę na długie minuty na twarzy Sandry Bullock. Przyciśnięta do policzka, zespolona z oddechem, przyglądająca się falującej pod przeciążeniami skórze. Zarówno film Winocour, jak i oscarowy hit z 2013 r. udowadniają, że choć w kosmosie jest wiele gwiazd, największą z nich potrafi być mądra kobieta.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.