Jestem hipertechnoentuzjastką. Ale niepokoi mnie absolutny brak kontroli nad technologią – mówi dr Agnieszka Suchwałko, Head of Delivery i współzałożycielka firmy AI, QuantUp, związana z branżą od 15 lat.
Czym zajmujesz się na co dzień, jak określasz swój obszar zainteresowań?
Jestem niecierpliwa, więc nie mogę zajmować się pracą, której efektów szybko nie widać. Kiedyś chciałam zajmować się grafiką komputerową. Ostatecznie zdecydowałam się na przetwarzanie i analizę obrazu (computer vision) z użyciem algorytmów sztucznej inteligencji.
A co studiowałaś?
Planowałam studiować matematykę, ale wybrałam informatykę. Na wydziale poznałam mojego przyszłego męża – Artura, który uczył czegoś, co się wtedy nazywało data miningiem, czyli bardziej zaawansowaną statystyką, wykorzystaniem podstaw matematycznych do analizy, np. danych bankowych, tekstowych. Potem otworzyły się nowe ścieżki: biocybernetyka i inżynieria biomedyczna.
Jak odnalazłaś się na zmaskulinizowanej informatyce?
Na początku na roku było pięć dziewczyn, skończyłyśmy studia we trzy. Każda z nas się wyróżniała – byłyśmy naprawdę dobrymi studentkami. Ale zdarzało nam się słyszeć seksistowskie teksty, od wykładowców, nie od kolegów, którzy nas zawsze wspierali. Niestety, w starszym pokoleniu wciąż pokutowały stereotypy na temat kobiet w naukach ścisłych.
Osobiście mnie to jednak nie dotykało. Jako że mam zespół Aspergera, zawsze żyłam trochę w swojej bańce. W domu nie uczono mnie, że miejsce kobiety jest przy garach. Wychowali mnie dziadkowie. Babcia była główną księgową. I była z tego dumna. Od dziecka utwierdzano mnie w przekonaniu, że kobieta może być tam, gdzie chce.
Dopiero potem, gdy zainteresowałam się naukami ścisłymi, usłyszałam, że może jako kobieta powinnam była raczej zostać fryzjerką. Fryzjerstwo – zawód jak każdy inny. Ale mnie po prostu nie interesował. Chciałam czegoś innego.
Po studiach zrobiłaś doktorat?
Po studiach inżynierskich poszłam na magisterskie. Potem mąż namawiał mnie, żebym spróbowała zdawać na studia doktoranckie. Wiedziałam, że nie zrobię doktoratu z teorii, bo nie dam rady usiedzieć w miejscu. Wtedy zgłosiła się do nas szwedzka firma, która zajmowała się wdrażaniem na rynek systemu do analizy danych ze spektrometrii masowej. Miałam połączyć pracę dla nich z pracą badawczą. To nie wyszło, ale kolega, z którym pracowałam na uczelni, robił doktorat z pogranicza fizyki i optyki. Wymyślił urządzenie optyczne do oglądania w dużym powiększeniu widm kolonii bakterii, co upraszczało dotychczasowe badania laboratoryjne. Sprawdził, że jeśli kolonie bakterii nie stykają się ze sobą i jeśli położysz je pod tym urządzeniem, to możesz, wpuszczając światło idealnie przez tę kolonię, z drugiej strony zobaczyć, jak ona się rozprasza i powstaje widmo. I przyszedł do mnie z pytaniem, czy da się napisać algorytm, a potem program, który to zbada.
Bazujący na sieciach neuronowych?
Wtedy jeszcze nie, chociaż mówiło się o nich już w latach 70. XX w. Ale dopiero niedawno znalazły szerokie zastosowanie, bo wcześniej komputery miały za słabe moce obliczeniowe.
Okazało się, że z tego badania da się zrobić dwa doktoraty – kolega analizował te widma pod kątem tego, co się w nich znajduje fizycznie, a ja zajęłam się analizą widm pod kątem rozróżniania poszczególnych gatunków bakterii. Za oba doktoraty otrzymaliśmy wyróżnienia.
Wtedy stwierdziłam, że właśnie tym chcę się zajmować. Że nie chcę robić innych rzeczy w życiu, bo są zwyczajnie nudniejsze.
Okazało, że pomysł nadaje się do komercjalizacji. Ale jak założyć własną firmę? Nikt nas tego na studiach nie uczył. Żadne z nas się nie podjęło tego wyzwania, ale na szczęście znaleźli się odważni. Powstała firma i powstał produkt, z którego mogły korzystać laboratoria komercyjne i inne grupy badawcze z całego świata. Ostatecznie rozwiązanie przeszło proces certyfikacji ISO.
Zastanawialiśmy się, jak to dalej ugryźć – działaliśmy z białym światłem, ale może zastosowanie innego światła zmieniłoby rezultat badań. A może warto wykorzystać pojedyncze komórki bakteryjne, a nie całą kolonię? Te badania kontynuował już mój kolega sam.
Potem zacytowano nasze badania w „Nature”. Okazało się, że temat jest na tyle nośny, że możemy pójść o krok dalej.
Na początku brakowało nam wiary we własne możliwości. Gdybyśmy to samo robili w Stanach, gdzie jeśli jesteś dobry, to inwestuje się w ciebie, pewnie mielibyśmy większą motywację.
Ale ambicje i tak rosły?
Tak, zaczęłam myśleć o wielkich systemach. Dotarło do mnie, że mogę zmienić świat, stworzyć coś, co po mnie na zawsze pozostanie.
Rozwijałam więc firmę QuantUp razem z mężem i wspólnikami. I zagłębialiśmy się w kolejne obszary, np. balistokardiografię. Okazuje się, że bicie serca jest odzwierciedlone w tym, jak się porusza całe ciało. To są mikroruchy, które jesteś w stanie nagrać telefonem komórkowym, a potem na tej podstawie analizować. Na co dzień zajmujemy się też zupełnie innymi obszarami, np. wykrywaniem uszkodzeń torowisk kolejowych.
Pracujemy z przeróżnymi branżami (e-commerce, energetyka, przemysł, life science, finanse) – zawsze z tymi działającymi na styku człowieka i technologii. Obecnie opracowujemy pomysł na wirtualną przymierzalnię.
Ten wielotorowy rozwój to przewaga biznesu nad uczelnią?
Tak. Ale najfajniejsze jest to, że spełniamy marzenia. Przychodzi do nas ktoś, kto prowadzi firmę w branży, w której niewiele się przez lata zmienia. Ale ma marzenie, żeby zrobić rewolucję, czymś zabłysnąć. Ma pomysł, ale nie ma pojęcia, czy jego realizacja w ogóle jest możliwa. Pytam więc o to, do czego mamy dostęp, czego potrzebują i jaki rezultat chcą osiągnąć. I próbujemy. Nie obiecuję gruszek na wierzbie. Mówię: „Sprawdźmy”.
Na uczelni tego nie zrobisz, bo naukowcy pracują nad całkiem nowymi rzeczami, a nam wystarczą nowe zastosowania tego, co już znamy. Jeżeli technologia jest znana, była już stosowana w innym miejscu, to my ją możemy poprawić czy dopasować do konkretnej sytuacji.
Z tego, co mówisz, wynika, że to, co nazywamy sztuczną inteligencją, jest już szeroko stosowanym narzędziem komercyjnym.
Tak, na każdym kroku. Sztuczna inteligencja oznacza dla mnie wyręczanie człowieka w najnudniejszych, najbardziej prozaicznych, monotonnych zajęciach. W przypadku Marthy – w pełni inteligentnej windy, nad którą też pracujemy – chodzi o wciśnięcie za człowieka guzika oraz zbudowanie spersonalizowanych doświadczeń, które można było oglądać w filmach science fiction.
A jak wytłumaczyć lęk przed tym, że sztuczna inteligencja odbierze nam także tę kreatywną część pracy i działania?
Wiesz, kim były pukaczki? Te kobiety przez rurkę z trzciny dmuchały w okna grochem, żeby obudzić ludzi do pracy w fabryce, bo nie było budzików. Ten zawód stracił rację bytu. Teraz boimy się, że sporo osób będzie się musiało przekwalifikować. Ale to jeszcze nie ten etap. Generatywna sztuczna inteligencja nie robi niczego całkiem sama, wzoruje się na danych, jakie otrzymała podczas treningu. Nie jest w stanie zrobić więcej, nie potrafi. I jeszcze długo nie będzie potrafiła.
A nie obawiasz się w tym kontekście ChataGPT?
Gdy zadajesz ChatowiGPT konkretne pytanie, on robi syntezę informacji, które znalazł w sieci. Zamiast więc wrzucać w Google’a zapytanie, dostajesz gotowy research. Ale jak sprawdzisz, czy te informacje, które on ci przekazał, są prawdziwe? Musisz włączyć krytyczne myślenie, czyli wrócić do własnego wyszukiwania. Nawet moi koledzy z uczelni wykorzystują ChatGPT, żeby sobie ułatwić pracę. ChatGPT daje punkt wyjścia do pracy, ale jeszcze długo za nas pracy nie wykona. W pracy dziennikarskiej może co najwyżej przygotować draft tekstu.
Ta sztuczna inteligencja działa dzięki umiejętnościom, których się nauczyła. Działa jak narzędzie do odtwarzania, czasem z elementami, które wydają się kreatywne, ale zawsze coś, czego nie znamy, będzie wydawało się kreatywne.
Jak ty się czujesz w kontakcie ze sztuczną inteligencją?
Jak ryba w wodzie. Uwielbiam technologię i sztuczną inteligencję, bo wierzę, że można ją wykorzystać do dobrych celów. Tylko tak, jak tego chcemy – wtedy pozostanie narzędziem w naszych rękach. Jako społeczeństwo nie jesteśmy gotowi na zrobienie kolejnego kroku. I jeszcze długo nie będziemy. Wiele osób nie posługuje się na co dzień umiejętnościami krytycznego myślenia. A bez tego działanie sztucznej inteligencji może doprowadzić do tragedii. Wyobraź sobie naprawdę banalną sytuację – dwóch kumpli z podwórka w piątkowy wieczór chce zrobić głupi kawał. I generuje fake’owe zdjęcie dziewczyny innego kumpla w niejednoznacznej sytuacji. Tamten się mści. I kto jest temu winny?
Kwestia odpowiedzialności jest kluczowa.
Tak, żeby działanie sztucznej inteligencji nie wymknęło się spod kontroli, ale nie przez samą sztuczną inteligencję, tylko przez osoby, które jej używają bez świadomości. Ci kumple z podwórka muszą umieć zadać sobie pytanie, czy to zdjęcie jest prawdziwe. A nawet bez sztucznej inteligencji ludzie mają problem z podważaniem tego, co widzą i słyszą.
Nie uczy się podważania, tylko słuchania autorytetów, a autorytety upadają. Polska szkoła nie uczy dzieci rozpoznawania fake newsów.
Obserwujesz to u swoich dzieci?
Córka ma osiem lat, jest w trzeciej klasie, syn we wrześniu zaczyna zerówkę. Dzieci myślą podobnie jak ja i mąż.
Wdały się w rodziców?
Tak, myślą abstrakcyjnie. Wierzę, że zajdą dużo dalej niż my. Bo w ogóle nie obchodzą ich stereotypy. Ostatnio córka zażyczyła sobie w prezencie kolczyki, bo chciała przekłuć uszy. Ale potem zobaczyła, że syn dostał scyzoryk i też o nim zamarzyła. W szkole programuje w Scratchu, w domu roboty Lego Mindstorms. Oswajam dzieci z technologią, bo wiem, że będzie nieodłączną częścią ich życia.
Na początku mówiłaś, że jesteś niecierpliwa. Czy dzieci uczą cię cierpliwości?
Tak. Nie wiem, czy to cierpliwość do dzieci, czy raczej do samej siebie, do tego, żeby nie wywierać na nich presji, żeby poczekać na spokojnie, aż coś się zdarzy, aż czymś się zainteresują. I to dzieje się samo.
Myślisz, że dzieci będą żyły w fajnym świecie?
W łatwiejszym świecie. Jeśli uda im się dożyć wieku dorosłego. Nie jestem pewna, czy to możliwe, bo nie wiem, czy uda nam się utrzymać kontrolę nad tym, co się dzieje.
Jestem hipertechnoentuzjastką. Ale niepokoi mnie absolutny brak kontroli nad technologią. Sankcje prawne za nadużycia nie nadążają za rzeczywistością. My staramy się przekazywać dzieciom wartości, w które wierzymy. Ale są osoby, które mają dostęp do technologii, ale żadnych zasad nie mają. Mogą ze sztuczną inteligencją zrobić wszystko – od wygenerowania robożołnierza po szerzenie pornografii dziecięcej.
Trzeba przeznaczyć część środków przekazywanych na odkrycia technologiczne na szerzenie świadomości na temat tych odkryć. Tylko w taki sposób, choć do pewnego stopnia, naprawimy szkody, które już zostały wyrządzone.
Więcej o sztucznej inteligencji przeczytasz w wakacyjnym wydaniu magzynu „Vogue Polska”. Magazyn jest już dostępny w salonach prasowych. Można go też zamówić z dostawą do domu pod linkiem.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.