Jako dyrektor kreatywna rodzinnej marki Patrizia Aryton zarządza zespołem, projektuje każdą kolekcję i dba o spójną komunikację z klientkami. – Kiedyś od kobiet oczekiwało się pełnego pakietu, takiego all inclusive. Już nie trzeba być superwoman – mówi nam Patrycja Cierocka-Szumichora, która oprócz szefowania w firmie wychowuje z mężem dwoje dzieci.
Od 17 lat pracujesz w rodzinnej firmie, od siedmiu jesteś jej dyrektor kreatywną. Jaką jesteś szefową?
Jako szefowa mam janusowe oblicze. Jeśli mój współpracownik jest zaangażowany, to dużo daję mu z siebie. Wtedy jestem wyrozumiała i pozwalam na autonomię w działaniu. Ale nie polecam siebie na szefa, gdy ktoś nie traktuje mnie po partnersku. To się na dłuższą metę zwyczajnie nie sprawdza. I musimy się rozstać.
Masz intuicję do ludzi?
Intuicja to podstawa. Kiedyś myślałam, że jej nie mam. Dopiero od niedawna nauczyłam się jej ufać. Nawet jeśli racjonalne przesłanki mówią coś innego, ale czuję, że łączy nas system wartości, to gwarantuje to dobrą współpracę w przyszłości.
Nie stawiasz się w pozycji osoby wszystkowiedzącej?
Absolutnie nie. Ale to, może paradoksalnie, kwestia doświadczenia. Jako młoda dziewczyna byłam bardziej przekonana do swoich racji.
Podejście ludzi do ciebie się zmieniło?
Nie, wszyscy zawsze odnosili się do mnie życzliwie. Firmę założyli moi rodzice, więc nawet jeśli komuś się mniej podobałam, co w tamtym czasie było więcej niż prawdopodobne, z uwagi na szacunek do nich nikt tego nie okazywał.
Jak godzisz kreatywność z biznesem?
Im więcej muszę zajmować się sprawami biznesowymi, z tym większą przyjemnością wracam do atelier, by skupić się na tym, co najbardziej kocham, czyli projektowaniu. Pewnie nie kochałabym tak bardzo tej strony kreatywnej, gdyby nie osadzenie biznesowe.
Z drugiej strony uważam, że siłą naszej marki jest spójność. Jeśli ta sama osoba nie kierowałaby komunikacją i kolekcją marki, to nie mielibyśmy szans na tak konsekwentne budowanie marki. Przykład? Gdybym projektowała czerwone sukienki z głębokim dekoltem, to w inny sposób zwracałabym się do klientek, niż promując moją ukochaną wełnianą marynarkę z plisowaną spódnicą i kamelowym płaszczem.
W jaki sposób poradziłaś sobie z wyzwaniami pandemii?
Zarządzanie kryzysowe to wyzwanie, więc i przyjemność. Poradziliśmy sobie z pandemią przede wszystkim dzięki rozwiniętemu e-commerce’owi i relacjom z klientami w mediach społecznościowych. W czerwcu przygotowaliśmy plan B na ponowny lockdown. Jeśli nastąpi, to planujemy m.in. dla naszych sprzedawców szkolenia na stylistów.
Walka z koronawirusem wbrew pozorom nie była największym wyzwaniem w mojej pracy. Ten rok – niestety – obfituje w kryzysy zawodowe. Miesiąc temu wrzuciłam posta o tym, że jestem po trzecim ważnym kryzysie w firmie. I że czwartego mogę nie przetrwać. Teraz czuję, że nadszedł czwarty. I nie jest wcale związany z pandemią, ale z ostatnimi wydarzeniami.
Zawsze byłam apolityczna dlatego, że polityka bardzo dzieli ludzi. Jednak w ostatnich dniach biłam się z myślami, czy odnieść się do Strajku Kobiet na moim profilu na Instagramie, który prowadzę w sposób bardzo osobisty. Przecież reprezentuję markę, której pracownicy i klienci mogą mieć różne poglądy. Toczyłam więc walkę o wybór między tym, co jest słuszne według mojego systemu wartości, a tym, co jest dobre dla firmy zatrudniającej 200 osób. Mam wrażenie, że ta pozornie oczywista kwestia była najtrudniejszym dylematem w całym moim życiu zawodowym.
(na profilu instagramowym Patrycji Cierockiej-Szumichory pojawiła się błyskawica Strajku Kobiet – przyp. red)
Twój profil na Instagramie pełen jest naturalnych zdjęć nie tylko perfekcyjnych stylizacji. Kobiety dają sobie coraz więcej luzu, prawda?
Tak, już nie trzeba być superwoman. Kiedyś od kobiet oczekiwało się pełnego pakietu, takiego all inclusive. Teraz już wiemy, że nie musimy być doskonałe. Gdy zaczynałam pracę, kierowaliśmy kolekcje do kobiet pewnych siebie i przebojowych. Nie czułam się wtedy godna miana ambasadorki marki. Od kiedy nie trzeba się kryć z tym, że nie jest się ideałem, mogę się odnaleźć w roli przedstawicielki firmy.
To ma też chyba związek z macierzyństwem. Balansując między dwiema sferami życia, wiemy, że nigdy nie będziemy w stanie w obu jednocześnie zawsze być na sto procent.
Tak, bycie mamą uczy odpuszczania, cierpliwości, pokory. Ale też logistyki. I lepszego zarządzania zespołem. Dlaczego? Bo od kiedy mam dzieci, przestałam być pracoholiczką. A to przecież najgorsza przypadłość szefa. Moja skuteczność przy pierwszym dziecku wzrosła o 100 proc., przy drugim – o kolejne 100. Czasami śmieję się, że jeśli chcę osiągnąć jeszcze lepsze wyniki, to powinnam urodzić jeszcze jedno.
Martwiłaś się, że dla macierzyństwa będziesz musiała coś poświęcić?
Wybór między firmą a domem wciąż jest trudny, bo ja naprawdę kocham moją pracę. Córce mówię, że potrzebuję pracy tak jak ona koleżanek. Czasami mam ochotę zostać w niej godzinę dłużej. Albo dwie, albo nawet trzy. Znalezienie balansu jest trudne. Muszę czasami na siłę odcinać się od pracy.
Jaki masz sposób na to odcięcie?
Dzielę sobie tydzień na połowę. Od poniedziałku do czwartku myślami jestem w pracy, nawet po południu. Od piątkowego popołudnia nie sprawdzam nawet wiadomości, nie odbieram telefonów służbowych. Te dni są święte – tylko dla mojej rodziny.
Uczysz się od swoich dzieci luzu?
Uczę się wielu rzeczy i tak powinno być. Dzieciaki są teraz niesamowicie postępowe. Ostatnio chciałam kupić córce lunch box do szkoły. Myślałam, że wybierze taki z Elsą z „Krainy lodu”, ale dla niej najważniejszy był aspekt ekologiczny – musiał być wykonany z bambusa. Ona już teraz lepiej ode mnie wie, co wyrzuca się do kubłów na śmieci w różnych kolorach. Dla tego pokolenia życie ekologiczne to nie wybór, tylko norma.
W naszym pokoleniu zmieniło się podejście do sukcesu – jeszcze niedawno oznaczało pięcie się po korporacyjnej drabinie, dzisiaj marzymy raczej o harmonii i równowadze.
Tak. Jeszcze kilka lat temu kobiety sukcesu przyjmowały pewną pozę. W nadgorliwy sposób budowały wizerunek niedostępnych, niezłomnych, nieustraszonych. Teraz jesteśmy takie, jakie chcemy. Mniej rywalizujemy ze sobą, raczej się wspieramy. Mamy też większe wsparcie naszych partnerów. Mężczyznom też się już chyba tamta dawna kobieta sukcesu opatrzyła. Co innego jest dla nich atrakcyjne – kobieta spełniona, a nie idealna.
Z czego jesteś w życiu najbardziej dumna?
Jestem dumna z tego, że nauczyłam moją córkę samodzielnego myślenia. Ostatnio opowiedziała mi, że lubi kolor, który inne dzieci uważają za „obrzydliwy”. Ale ona nie ma zamiaru zmieniać w tej kwestii zdania. A w firmie jestem najbardziej dumna z tego, jak reagowaliśmy na kryzysy. Póki co wychodziliśmy z każdego obronną ręką. Zamiast się nad sobą użalać, i ja, i mój zespół wyciągnęliśmy z potknięć wnioski na przyszłość. W ogóle nie lubię sięgać w przeszłość. Gdy koleżanki na spotkaniu zaczynają wspominać czasy liceum, wychodzę się przewietrzyć. Nie interesuje mnie to, co już się dokonało, nieważne, czy było piękne, czy trudne. Ważniejsze są dla mnie dzisiaj i jutro.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.