Tyle koloru nie było u Jil Sander już dawno. Wraz z odsłoną kolekcji na jesień-zimę 2021 dyrektorzy kreatywni domu mody Luke i Lucie Meierowie wychodzą ze sztywnych ram minimalizmu. Punktem wyjścia do ich projektów nadal jest prostota, lecz coraz śmielej romansują z kolorem i wzorami. Idzie nowe?
Niektórzy projektanci marzą. W bujaniu w obłokach i kreśleniu utopijnej wizji rzeczywistości odnajdują natchnienie i siłę do tego, by pokonywać przeciwności i kwestionować to, co może stworzyć człowiek. Inni mocno stąpają po ziemi. Uważają, że najlepszym źródłem inspiracji jest rzeczywistość. To realizm napędza ich kreatywność, daje cel do działania i podsuwa nowe pomysły.
To, że Jil Sander należy do drugiej grupy, projektantka sama potwierdziła w 2005 roku w rozmowie z niezależnym brytyjskim magazynem „AnOther”. – Krzesło jest krzesłem, tak jak para spodni jest po prostu parą spodni – mówiła wtedy. – Przyjęcie faktów takimi, jakimi są, dojrzenie ich w nowym świetle i nadanie im kształtu – to moim zdaniem najważniejszy aspekt procesu twórczego. Z założonej w 1969 roku marki odeszła w 2013 roku, lecz obecni dyrektorzy kreatywni Luke i Lucie Meierowie kontynuują jej wizję. Do tej pory mocno skupieni na skrajnym i funkcjonalnym minimalizmie (pierwsze projekty Sander tworzyła dla kobiet, które miały rywalizować na rynku pracy z mężczyznami), wraz z odsłoną nowej kolekcji nieco wychodzą poza jego monochromatyczne i spokojne ramy. Tak wygląda świat, który przyszło im w tym sezonie interpretować. Jest pełen sprzeczności i niedopowiedzeń, wymaga gotowości na nieprzewidziane zwroty akcji i elastyczności w dostosowywaniu się do zachodzących zmian.
Widać bowiem, że w ostatnich miesiącach zaczęły ścierać się dwa podejścia do konsumowania mody. Z jednej strony poszukujemy kolorowej odskoczni i nieco teatralnej mody, która daje oddech i radość, a z drugiej – inwestujemy w ponadczasowe fasony, wysoką jakość i projekty, które możemy stylizować na co najmniej kilka sposobów. Czy sprzeczności muszą się wykluczać? Zdaniem Meierów – nie. W nowej kolekcji próbują pogodzić te nurty. A przynajmniej znaleźć między nimi złoty środek. Bo minimalizm nie musi być przecież wyłącznie praktyczny. Jest w nim miejsce na odrobinę szaleństwa i frywolności. Na niespodzianki i marzenia.
Premiera kolekcji Jil Sander na jesień-zimę 2021 chyba nieprzypadkowo zbiegła się z wiadomością o nowym właścicielu marki. Od teraz znajdzie się ona w portfolio Only The Brave (OTB) – koncernu Renzo Rossa, który ma już pod skrzydłami Marni, Diesla i Maison Margiela. Wszystkie, podobnie jak Jil Sander, mają wieloletnią tradycję i charyzmatycznych dyrektorów kreatywnych, którzy odważnie mierzą się z dziedzictwem założycieli. W Marni konwencją ekscentrycznego luksusu bawi się Francesco Risso, w Dieslu od niedawna stanowisko dyrektora kreatywnego piastuje awangardzista Glenn Martens, a u Margieli John Galliano jest po prostu Johnem Galliano. Czyżby Lucie i Luke Meierowie dopiero mieli pokazać, na co ich stać? Jeśli tak, nowa kolekcja jest pysznym preludium do prawdziwej uczty.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.