Angielski książę Henry zakochuje się w synu amerykańskiej prezydentki Aleksie. Taka historia może wydarzyć się za kilka lat na prawdziwym dworze, a już dzisiaj fikcyjną love story można śledzić na Prime Video. Ale czy komedia romantyczna „Red, White & Royal Blue”, ekranizacja bestsellera Casey McQuiston, spodoba się fanom książki?
Dopiero co drugi sezon „Heartstoppera” wskoczył na pierwsze miejsce listy najpopularniejszych produkcji Netfliksa. A już konkurencyjna platforma Prime Video pragnie zdyskontować sukces serialu ekranizacją bestsellera Casey McQuiston. Tęczowa komedia romantyczna „Red, White & Royal Blue” przeznaczona jest jednak dla widzów odrobinę starszych niż fani adaptacji komiksu Alice Oseman. Chociaż tak naprawdę już na etapie wyboru targetu zaczynają się schody. „Red, White & Royal Blue” próbuje przypodobać się wszystkim – odbiorcom gatunku young adult, dojrzałym fankom romansów i, oczywiście, osobom LGBT+, które od niedawna wreszcie zyskują godną reprezentację w popkulturze. Ta ekwilibrystyka, która w powieści McQuiston wyszła dość zgrabnie za sprawą odpowiedniej dozy ironii, na ekranie kończy się spektakularnym upadkiem z wysokości.
„Red, White & Royal Blue”: Komedia romantyczna, disnejowska bajka czy erotyk?
Debiutujący w długometrażowej fabule reżyser Matthew López miesza konwencje gatunkowe. Nie powstaje jednak jednolite ciasto, o którym marzymy przy pieczeniu weselnego tortu (o tym za chwilę), ale pełna grudek masa, za którą uczestnicy „Wielkich brytyjskich wypieków” zebraliby cięgi. Zwyczajnie coś tu nie gra.
Angielski książę Henry (śliczny do bólu Nicholas Galitzine z „Purpurowych serc”) i Alex (Taylor Zakhar Perez z „Minx”), syn urzędującej prezydentki Stanów Zjednoczonych, wywołują międzynarodowy skandal. W wyniku przepychanki przewracają wielopiętrowy tort na weselu starszego brata Henry’ego, przyszłego króla Wielkiej Brytanii. Ta scena jak z niezłej farsy zapowiada film o wiele lepszy niż ten, który ostatecznie powstał. Wydaje się, że twórcy do każdego z aktorów wysłali inne notatki do scenariusza. Wzruszony własnym wzruszeniem Galitzine miał grać w łzawym melodramacie (do jego oczu wciąż napływają łzy), prowokujący Zakhar Perez w komedii erotycznej o seksualnych przygodach możnych tego świata, a przerysowana Uma Thurman, obsadzona w roli prezydentki, w sitcomie w typie „Figurantki”. Nie tylko aktorom rozjechała się koncepcja. Film oscyluje między disnejowską baśnią dla trochę tylko podrośniętych fanek księżniczek, błahym rom-comem z lat 2000., tyle że w queerowym wydaniu, a cokolwiek odważniejszym filmem z lekką nutką erotyzmu. Nie mówiąc już o nieudolnie zrealizowanych ambicjach polityczno-społecznych – Alex, wspierając matkę w kampanii prezydenckiej, wiedzie lud na barykady, poruszany jest też temat praw osób LGBT+, praw migrantów czy przywileju, którego Alex, a zwłaszcza Henry, są beneficjentami.
„Red, White & Royal Blue” gratką dla fanów royalsów
Może historia Henry’ego wydarzy się wkrótce naprawdę? Kto wie, jak potoczą się losy najmłodszego pokolenia Windsorów. Wszyscy, którzy z wypiekami na twarzach śledzili dramę wokół Harry’ego i Meghan, odnajdą w „Red, White & Royal Blue” odbicie fantazji o nowoczesnym, otwartym, wyzwolonym dworze królewskim. Choć Henry czuł się zmuszony do ukrywania swojego prawdziwego ja w strachu przed oceną rodziny, ostatecznie zwyciężyła przecież miłość. A wraz z nią tęczowa emancypacja. I choć przemowa Alexa o prawach osób LGBT+ brzmi jak przypadkowo doklejona do reszty fabuły, może stać się przekonującym przesłaniem dla tych wciąż nieprzekonanych, że love is love.
Szkoda tylko, że tak dużo w filmie uproszczeń – podczas gdy w powieści Alex długo zastanawia się nad swoją orientacją, ostatecznie rozumiejąc, że identyfikuje się jako osoba biseksualna, w filmie płynnie przechodzi do coming outu. Fanów powieści oburzą z pewnością także inne zmiany – Alexowi wykasowano siostrę, ograniczono rolę przyjaciółki, Nory, a rodziców postanowiono nie rozwodzić.
To nie znaczy, że nie warto „Red, White & Royal Blue” zobaczyć. W końcu kto by nie chciał zajrzeć za kulisy prywatnego życia jednego promila tego najbogatszego jednego procenta? Tzw. konsultanci ds. bogactwa, którzy pracują przy takich serialach jak „Sukcesja” czy „Biały Lotos”, tutaj też się postarali. Od tego nieszczęsnego tortu poczynając, a na kolekcji samochodów księcia kończąc, komedia romantyczna pozwala się chwilę popławić w luksusie. Taka guilty pleasure należy nam się zwłaszcza w obliczu zbliżającego się nieuchronnie końca wakacji.
Nie można też zapominać o najważniejszym dokonaniu „Red, White & Royal Blue”. Im więcej queerowych historii miłosnych w mainstreamie, tym lepiej czują się wszystkie tęczowe dzieciaki świata, które tak jak bohaterowie, marzą o tym, by nie wstydzić się miłości.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.