Na przełomie lat 90. i 2000. dziewczyny chciały być jak Carrie Bradshaw z „Seksu w wielkim mieście”, a w 2009 roku zamarzyły o życiu Rebekki Bloomwood. Zakochaną w wydawcy dziennikarkę z komedii romantycznej „Wyznania zakupoholiczki” najbardziej uszczęśliwiała moda.
Komedia romantyczna „Wyznania zakupoholiczki” z 2009 r. została zmiażdżona przez krytyków, zarobiła niewiele ponad 100 mln dolarów i popadła w zapomnienie.
A miało być tak pięknie. Scenariusz napisano na kanwie bestsellerowej powieści Sophie Kinselli. Za kamerą stanął mistrz gatunku P.J. Hogan, który po słynnym „Weselu Muriel” (1994) w Hollywood nakręcił inny ślubny klasyk, „Mój chłopak się żeni” (1997). Casting do roli tytułowej zakupoholiczki, dziennikarki Rebekki Bloomwood marzącej o karierze w świecie mody, wygrała Isla Fisher, a na ekranie – jako wydawca Luke Brandon – partnerował jej Hugh Dancy. Twórcy zadbali też, by plejada gwiazd błyszczała na drugim planie. Najlepszą przyjaciółkę zagrała Krysten Ritter, Joan Cusack i John Goodman – dobrodusznych rodziców Rebekki, a Kristin Scott Thomas – redaktorkę naczelną magazynu o modzie. Zrobiła to nawet lepiej niż Meryl Streep w filmie „Diabeł ubiera się u Prady”. O garderobę zadbała Patricia Field. Kostiumografka „Seksu w wielkim mieście” przeobraziła początkującą dziennikarkę z debetem na kilkunastu kartach kredytowych w młodszą wersję Carrie Bradshaw.
Rebecca nosi więc panterkę do tiulu, róż do czerwieni i zdecydowanie za dużo dodatków. Na czele z zielonym szalikiem, który zadecyduje o jej losie. Nie dość, że za jego sprawą przy budce z hot dogami pozna księcia z bajki – dziedzica fortuny i wydawcę magazynu „Successful Saving”, to jeszcze w tymże piśmie znajdzie zatrudnienie. Jako „dziewczyna w zielonym szaliku” z utracjuszki przeobrazi się w doradczynię finansową, która słupki, tabelki i wykresy wytłumaczy czytelnikom z humorem i lekkością. Cóż, że sama nie potrafi zarządzać pieniędzmi.
„Wyznania zakupoholiczki” miały wszystkie składniki z przepisu na hit – charyzmatyczną główną bohaterkę, rozwijający się powoli, ale romantycznie związek i przeszkodę, którą Rebecca musiała pokonać, by zdobyć szczęście. Co więc poszło nie tak?
„Wyznania zakupoholiczki”: Komedia romantyczna czasów kryzysu finansowego
Twórcy nie przewidzieli dwóch rzeczy. Po pierwsze, złota era komedii romantycznych dobiegała końca. W tym samym 2009 r. do kin trafiły filmy „Narzeczony mimo woli” (z „Wyznaniami…” łączy go biuro jako miejsce romansu), „Kobiety pragną bardziej” (klasyka gatunku, ale ze słodko-gorzkim przesłaniem) i antyfeministyczny gniot „Ślubne wojny”. Nowe czasy – blazy, melancholii, zwątpienia – zapowiadało „500 dni miłości” o cierpieniu, a nie spełnieniu.
„Wyznania zakupoholiczki” kurczowo trzymały się wizji świata, który już odchodził. W tej wizji miłość zawsze kończyła się happy endem, do zrobienia kariery wystarczył talent, a karty kredytowe w końcu jakoś się spłacały. Pech chciał, że na chwilę przed kinową premierą filmu upadł bank Lehman Brothers, co stało się symbolicznym początkiem kryzysu finansowego. W obliczu krachu opowieść o dziewczynie, która lekkomyślnie wydaje fortunę na fatałaszki, jednocześnie namawiając czytelników do oszczędzania, uznano za pozbawioną wrażliwości. „Tone deaf” – pisali oburzeni amerykańscy recenzenci. Rebecce i twórcom filmu dostało się więc za podsycanie konsumpcjonizmu. Opacznie zrozumiano morał płynący z „Wyznań zakupoholiczki”. Przecież w finale Rebecca wybiera miłość, a nie metki.
Tym bardziej warto zrehabilitować naprawdę udaną komedię romantyczną, którą w 2023 r. ogląda się trochę jak elegię na czasy dobrobytu, naiwności i nadziei.
„Wyznania zakupoholiczki” oglądane po latach, czyli jak zrobić karierę w branży mody
„Wyznania zakupoholiczki” oglądam regularnie, pewnie raz w roku, by przypomnieć sobie, dlaczego właściwie marzyłam o pracy w branży mody. Podczas gdy „Diabeł ubiera się u Prady” malował ten świat w zjadliwych barwach, a „Seks w wielkim mieście” kładł zbyt duży nacisk na indywidualne zdolności Carrie Bradshaw, „Wyznania…” zdawały się obiecywać, że marzyć każdy może. Wystarczy umiejętność pisania, odrobina sprytu, trochę zbiegów okoliczności i już. Rebecca Bloomwood podbiła serca redaktorów naczelnych, wydawców i czytelników bezpretensjonalnością, szczerością i stylem. Po prostu. Gdy pierwszy raz oglądałam ten film, sama zaczynałam staż w redakcji. Wierzyłam, że będę wspinać się po szczeblach kariery równie szybko, co Rebecca. Tymczasem i w mediach zaczął się kryzys, zasygnalizowany zresztą w „Wyznaniach...”.
Marzenie o karierze w modzie jest – przynajmniej w filmie P.J. Hogana – ściśle związane z pragnieniem posiadania przedmiotów. Ono zaś ma źródło w niedoborze. Gdy szkolne koleżanki Rebekki nosiły najbardziej błyszczące trendy, jej mama kazała chodzić w ubraniach „praktycznych”.
Jak wiadomo, ja przynajmniej wiem z doświadczenia, dla trzynastolatki „wygodne buty” są na szczycie życiowych nieszczęść.
Dorosła Rebecca wierzy, że shopping daje szczęście. I tu pojawia się problem. Bo twórcy filmu najpierw przedstawiają kompulsywne zakupy jako niewinne hobby, a gdy już wiadomo, że chodzi o uzależnienie, które rujnuje życie, niszczy karierę i łamie przyjaźnie, właściwie to ignorują. Za słabo skupiają się na negatywnych konsekwencjach nałogu, za mało czasu zajmuje Rebecce przejście od afirmacji zakupów jako największej przyjemności w życiu do wyprzedania całej szafy.
„Wyznania zakupoholiczki” źle się zestarzały jako opowieść o miłości
Ale nie to razi w komedii romantycznej najbardziej. Z dzisiejszego punktu widzenia najgorzej wypada fabularna oś, czyli romans bohaterki z szefem.
Spotykają się, zanim zaczną razem pracować, ale potem on ją zatrudnia, zaprasza na konferencję do Miami, by spędzić z nią czas sam na sam. Gdy w finale ona decyduje się objąć stanowisko w założonej przez niego firmie, współczesne widzki wydają krzyk oburzenia.
Komedie romantyczne rządzą się jednak swoimi prawami. Biorę więc w nawias słabe punkty i „Wyznania…” wciąż zaliczam do najlepszych w latach 2000. filmów z tego gatunku.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.