Kostiumografka „Emily w Paryżu” Marylin Fitoussi lubi przesadę i niedoskonałość. Nie dba o zasady. „Rzucamy wyzwanie francuskiej elegancji i paryskiemu szykowi. Nie interesuje nas, że nie powinno łączyć się więcej niż trzech kolorów, więcej niż trzech wzorów ani nosić więcej niż trzech sztuk biżuterii” – mówi o pracy nad stylem postaci w trzecim sezonie netfliksowego serialu.
Wcześniej projektowałaś kostiumy wspólnie z Patricią Field, która pełniła rolę konsultantki do spraw kostiumografii przy pracy nad dwoma pierwszymi sezonami „Emily w Paryżu”. Jak pracowało ci się teraz samodzielnie?
Bardzo miło wspominam współpracę z Patricią, prawdziwą ikoną, która nie tylko tworzy serialowe kostiumy, ale zmienia świat mody. Nauczyła mnie, że nie należy zawracać sobie głowy ograniczeniami, że tak naprawdę liczy się artystyczna swoboda, więc postanowiłam całkowicie się wyluzować.
Zerwałam z typowo francuskim podejściem do tematu, zgodnie z którym stylizacje wymagają uzasadnienia. Patricia nauczyła mnie też, że nie warto podążać za trendami i należy zdecydowanie unikać elementów modnych. Zawsze próbowałam być kategoryczna w takich kwestiach, jak kolor sezonu, jakiego należy unikać (teraz była to fuksja, do której odnosimy się w pierwszym odcinku), oraz modne w danym roku sylwetki i detale. Wszystko, czego nauczyłam się od Patricii, pomogło mi w pracy przy najnowszym sezonie. A poza tym odnoszę wrażenie, że mój umysł często podsuwa mi jednocześnie dziesięć różnych pomysłów, dzięki czemu nie czuję się osamotniona, nawet gdy pracuję samodzielnie.
Jak przebiegała twoja współpraca z Darrenem Starem?
To geniusz, który ma chyba 3 tys. mózgów. Jest także niezwykle ciekawski i spostrzegawczy, a ponadto potrafi słuchać. Mimo dorobku obejmującego ikoniczne seriale pozostaje niezwykle skromnym i życzliwym człowiekiem, absolutnym dżentelmenem. Jako reżyser jest raczej oszczędny w słowach, używa tylko niezbędnych określeń, przekazuje wytyczne, które doskonale rozumiem. Ponieważ zna specyfikę mojej pracy, a ja wyczuwam jego podejście do estetyki, mogę swobodnie proponować mu rozwiązania, które uważam za właściwe. Darren obserwuje wszystkie przymiarki, co jest nie tylko bardzo ważne w kontekście organizacji pracy, ale także schlebia mi, dodaje otuchy.
Co mówią o Emily jej stylizacje w najnowszym sezonie?
To postać radosna, kreatywna, a do tego spostrzegawcza. W sezonie trzecim odkrywamy, że nie tylko rozgryzła zasady francuskiej mody, ale także zinterpretowała je na własny sposób. Sądzę, że udało nam się nadać tej postaci bardzo wyrazisty charakter, można ją określić mianem ikony bądź nie, ale na pewno jest charakterystyczna. Nie boi się eksperymentować i nie podąża za modą. Przestrzega jedynie tych zasad modowych, które sama sobie narzuca, i nie poddaje się wytycznym magazynów branżowych. Jej skłonność do przełamywania utartych zasad i wprowadzania własnych podoba się widzom. Ludzie obserwują ją, a nawet próbują naśladować. Oczywiście Emily ma zarówno wielbicieli, jak i krytyków; jest to zupełnie naturalne.
Jak zmieniły się stylizacje Emily? W jaki sposób te zmiany współgrają z rozwojem postaci?
Mamy do czynienia wręcz z ewolucją w porównaniu z końcem drugiego sezonu, również ze względu na zmiany w życiu prywatnym Lily Collins, która zamieszkała w Paryżu i wyszła za mąż. Tym razem chciałam podkreślić w Emily jej kobiecą stronę. Uznałam, że na tym etapie bohaterka powinna potrafić interpretować zasady francuskiej mody. Ale gust Emily pozostaje eklektyczny. Przygotowaliśmy dla niej paletę nieco subtelniejszych kolorów niż w poprzednich sezonach, ale niekoniecznie typowo francuskich, unikaliśmy takich barw, jak biel, granat i czerń. Wybrałam odcienie wyraziste, niekiedy nieco przyciemnione lub pastelowe.
Które elementy garderoby w sposób szczególny podkreślają urodę Emily w najnowszym sezonie?
Przyczyną całej ewolucji stylowej Emily była jej grzywka, którą widzimy już w pierwszym odcinku nowego sezonu. Ten styl przywołał wiele naszych wspomnień, dotyczących między innymi Nowej Fali, twórczości Godarda, stylu Stéphane Audran, twórczości Claude’a Chabrola, w ogóle elegancji dawnego kina francuskiego. Wszystkie te odniesienia są doskonale znane także Darrenowi. Moim pierwszym skojarzeniem były Jane Birkin i Françoise Hardy. Postanowiłam połączyć wszystkie te elementy vintage i uzupełnić je o coś współczesnego, aby uczynić nasze stylizacje wyjątkowymi, nadając im typowo paryski styl z domieszką gustu Emily Cooper z Chicago.
W dwóch poprzednich sezonach mieliśmy do czynienia z centralnymi elementami garderoby: w pierwszym były to kapelusze typu bucket, a w drugim rękawiczki. Czy takie elementy będą też w najnowszym sezonie?
Spadła na nas, być może słuszna, krytyka za wizerunek paryżanek w dziesięciocentymetrowych szpilkach. Zewsząd słyszałam, że Francuski ich nie noszą, ale w świecie Darrena Stara nie istnieje pojęcie trampek. Wyrazem kompromisu są zatem w serialu masywne buty i półbuty. Projektowało się je całkiem przyjemnie, zwłaszcza dla Lily, której znakami rozpoznawczymi są bardzo kobieca figura i piękne nogi. To zaburzenie sylwetki Emily masywnymi butami przypominającymi zderzaki było przezabawne. Wykorzystaliśmy także sporo różnych par kozaków, czym chcieliśmy nawiązać bezpośrednio do lat 60., a w szczególności do Brigitte Bardot i jej ikonicznego obuwia.
W ten sposób udało nam się uchwycić różne elementy typowe dla stylizacji z lat 60. i 70. ubiegłego wieku. Nie zapomnieliśmy o szalach. Pewnego dnia Lily zjawiła się na planie i pokazała mi trzy szale ze swojej prywatnej garderoby. Pomyślałam wtedy, że fajnie byłoby powtórzyć kilka patentów z poprzednich sezonów. W tym konkretnym przypadku chodziło mi o stylizację z ostatniego sezonu i scenę w pociągu, w której Emily miała na głowie szal w stylu bohaterki z filmu Hitchcocka. Pomyślałam, że moglibyśmy użyć szala jako chusty, co idealnie wpasowałoby się w stylistykę lat 60. i 70.
Jak pracowało ci się z Lily Collins nad garderobą Emily?
Lily jest niezwykle inteligentną młodą kobietą, którą cechują duża wrażliwość oraz spostrzegawczość, dotycząca zarówno sytuacji, jak i ludzi. Jest także profesjonalistką w każdym calu, czym urzekła członków ekipy od pierwszego sezonu. Nigdy się nie spóźnia, zawsze zna swoje kwestie i jest w dobrym nastroju, oszczędzając wszystkim stresu. Dzięki pozytywnemu nastawieniu i życzliwości jej obecność na planie działa na innych kojąco. Jej profesjonalizm przejawia się też w rozwadze i umiejętności słuchania.
Ma też spore doświadczenie. Choć rozpoczęła karierę stosunkowo wcześnie, może się pochwalić solidnym dorobkiem. Jest otwarta na sugestie innych. Zamiast „nie” mówi „spróbujmy”. Bardzo stresowałam się przed jej pierwszą przymiarką, bo po raz pierwszy spotkałyśmy się zupełnie same. Na szczęście okazało się, że rozumiemy się doskonale, swobodnie wymieniamy się pomysłami. Rozmawiałyśmy szczerze o tym, co nam się podoba lub nie.
Lily już od pierwszego sezonu ma w głowie bardzo wyraźną wizję swoich kostiumów, zatem może powiedzieć coś w stylu: „Wiesz co, Marylin, ten wzór za bardzo przypomina mi patent z sezonu pierwszego”. A słuchanie jej uwag jest dla mnie bardzo cenne.
Bardzo ważne było dla mnie także zdobycie jej zaufania, fundamentu współpracy. Najbardziej zależy mi, żeby Lily w kostiumach, które w serialu mają wyrażać intencje i nastrój postaci, czuła się zupełnie naturalnie – żeby pozwalały jej optymalnie wykorzystać warsztat aktorski do budowania roli. Pracowało nam się fantastycznie, jesteśmy bardzo dumne z tego, co udało się nam osiągnąć.
Co z twojej perspektywy było największym wyzwaniem kostiumowym w najnowszym sezonie?
Stworzenie efektu lustrzanego odbicia między dwiema postaciami: Emily i Sylvie. Zarówno Lily, jak i Philippine Leroy-Beaulieu doskonale to rozumiały. Gdy zaproponowałam jedną ze stylizacji Philippinie, zapytała: „Czy to nie w stylu Emily?”. Z kolei podczas przymiarki spodni z szerokimi nogawkami i wysokim stanem Lily zapytała: „Czy to nie jest bardziej dla Sylvie?”. W tych dwóch sytuacjach przyznałam im rację. Postaci, które grają, kochają się i nienawidzą, ale także pracują razem. Emily śledzi decyzje modowe Sylvie, przez dwa sezony uczyła się jej stylu i go podziwiała. A Sylvie dobrze wie, w jaki sposób postawić kołnierzyk i narzucić płaszcz na ramiona.
W tym sezonie Lily nosi płaszcz i spodnie z wysokim stanem, czego nigdy wcześniej nie robiła. Nie naśladuje jednak w całości stylu Sylvie, przynajmniej na razie.
W jaki sposób stylizacje Sylvie zaczynają naśladować niektóre elementy garderoby Emily?
Widzieliśmy już Sylvie w kolorach kojarzonych z minimalizmem, takich jak czerń i biel. Czas, aby przyznała: „Ta mała z Chicago z tymi jej kolorami... ma osobowość i nie boi się tego pokazać”. Emily ma w nosie, co inni uważają za paryski szyk. Pozostaje elegancka nawet w kolorowej stylizacji, bo taką ma osobowość. Sylvie też pójdzie w tę stronę, połączy fuksję i pomarańcz z delikatną nutą fioletu. Myślę, że udało nam się osiągnąć efekt podobieństwa, ale także zabawnego zestawienia dwóch postaci, także dlatego, że Lily i Philippine w sposób naturalny wzmacniały taki rodzaj relacji własnym sposobem poruszania się, mówienia, gestami.
W „Emily w Paryżu” nie brakuje modowych elementów vintage. Czy w nowym sezonie którykolwiek z nich wzbudza u ciebie szczególne emocje?
Uwielbiam styl vintage i cieszę się, że mogę nim operować na potrzeby serialu. Wykorzystałam jeden niezwykle rzadki i piękny, czarno-biały komplet zamszowy od Balmain. Mam swoje ulubione sklepy oraz zaprzyjaźnionych sprzedawców. Poznałam też młodą kobietę z Bordeaux, która prowadzi sklep o nazwie Ôdette Curated Vintage. Dzwonię tam regularnie z pytaniem, czy mają coś dla mnie. Pewnego dnia około szóstej rano Odette przysłała mi filmik przedstawiający absolutnie fantastyczny kombinezon od Balmain z frędzelkami. Odpisałam jej, że wygląda przepięknie i że chcę go kupić. Napisała, że znalazła go w innym sklepie i podesłała link. Skontaktowałam się więc z tym, jak się okazało, nowo otwartym miejscem o nazwie goodJo Paris. Zauważyłam pewną solidarność między sklepami vintage, które obserwują siebie nawzajem i sobie doradzają. Odette mogła przecież kupić ten kombinezon i odsprzedać go mnie. To jednak byłoby sprzeczne z zasadami świata vintage, w którym odzież kocha się za to, czym jest i jakie budzi emocje.
Czy w najnowszym sezonie znalazły się stroje projektantów, którzy zawsze byli dla ciebie szczególnie ważni? I jakich młodych współpracowników zewnętrznych wybrałaś?
W tym roku miałam szczęście odkryć twórczość Kévina Germaniera, jednego z najnowszych ulubieńców paryskiej sceny modowej. Pochodzi ze Szwajcarii, a jego znakiem rozpoznawczym są przepiękne zdobienia z koralików, które umieszcza na kozakach, spódniczkach, nakryciach głowy. Tradycją Germanierów jest robienie na drutach, każdy z domowników w jego bliskiej rodzinie ma wkład w piękne, urocze, absolutnie unikatowe stroje Kévina.
Proponuje karkołomne zestawienia kolorów jaskrawych z pastelowymi i nie stroni od piór.
Udało się nam również nawiązać współpracę z moim drugim faworytem, Victorem Weinsanto. Dzięki rosnącej popularności serialu miałam także okazję poszperać w archiwach Jeana-Paula Gaultiera i Christiana Lacroix. Doświadczenie to przywołało we mnie wspomnienia z dzieciństwa spędzonego na prowincji, z czasów, kiedy jeszcze nie marzyłam o karierze, ale wiedziałam, że moje życie będzie związane z modą. Teraz mam do czynienia z absolutnie ikonicznymi kolekcjami zaprojektowanymi przez legendy. Doskonale pamiętam emocje, jakie towarzyszyły mi podczas oglądania na wybiegu Marie Seznec Martinez, białowłosej muzy Lacroix, na początku lat 90. ubiegłego wieku.
Nie mogę nie wspomnieć o Elsie Schiaparelli i pracy z elementami jej kolekcji, co było dla mnie zaszczytem. Tych momentów z pracy nie zapomnę, spełniam swoje marzenia.
Jest w nowym sezonie „Emily w Paryżu” zabawna scena bankietu u serialowego projektanta, Pierre’a Cadaulta. Dwie bohaterki, Sylvie i Madeline, pojawiają się na przyjęciu w takich samych sukienkach. Opowiedz o współpracy z twórcą tego stroju, Stéphanem Rollandem.
Stéphane ma wspaniały dom mody haute couture i już od bardzo dawna chciałam podjąć z nim współpracę. Nieśmiało zapukałam do jego drzwi przy okazji pierwszego sezonu i powiedziałam, że „jestem nikim, ale bardzo chciałabym z nim pracować, bo od dawna go podziwiam”. Ku memu zaskoczeniu otworzył swoje drzwi bardzo szeroko. Po zaprojektowaniu sukienki Cadaulta, którą Emily nosiła w pierwszym sezonie, pozwolił nam też zajrzeć do swoich archiwów. To dlatego podczas bankietu u Pierre’a Cadaulta mogliśmy skorzystać z sukienek haute couture – wyjątkowych strojów stanowiących kwintesencję stylu Rollanda. Spotkały nas też wielka przyjemność i zaszczyt, bo Stéphane wystąpił w naszym serialu, grając samego siebie. Jest skromny, ma duże poczucie humoru. Możemy go oglądać, jak gratuluje Pierre’owi Cadaultowi wielkich i wspaniałych dokonań – które są tak naprawdę dokonaniami samego Stéphane’a. To bardzo zabawny moment. Warstwa wizualna scen bankietu jest cudowna. Bez pomocy Rollanda nigdy nie uzyskalibyśmy takiego wrażenia.
Na początku sezonu widzimy Emily w bardzo charakterystycznym kostiumie w sekwencji snu na wieży Eiffla. Jaka była twoja wizja tej sceny?
Stworzyliśmy dla Lily płaszczyk właśnie z myślą o scenie snu, w którym jej bohaterka spada z wieży Eiffla. Chciałam, żeby ta chwila miała poetycki charakter. Inspirowałam się reklamą Jeana-Paula Goude’a dla Chanel z Vanessą Paradis, zamkniętą w klatce.
Sylwetka Lilly odznacza się wdziękiem i chciałam pokazać Emily właśnie jako pełnego gracji ptaka lecącego w dół. Jej strój jest różowy, czyli ma kolor pojawiający się w strojach tej postaci od pierwszego sezonu. Chciałam, żeby ta scena pogrzebała róż w stylizacjach Lily, żebyśmy mogli wreszcie o nim zapomnieć. Powiedziałam sobie, że musimy stworzyć wyjątkowy projekt, a kiedy już postawisz sobie taki cel, czas zaczyna płynąć bardzo, bardzo szybko. Ale znalazłam sukienkę, która nam obu bardzo się spodobała.
Na myśl o wieży Eiffla do głowy przychodzi często wietrzna i zimna noc. Skontaktowałam się ze specjalizującą się w piórach firmą Marcy, z którą od dawna współpracuję. Wysłaliśmy im sukienkę, a oni ufarbowali jej pióra na czerwono i różowo. Tak powstał strój, którego nie ma nikt inny.
Coco Chanel twierdziła, że „dodatki kształtują i zmieniają kobiety”. Jaką rolę z twojego punktu widzenia pełnią akcesoria przy określaniu estetyki postaci? W jaki sposób starasz się z pomocą dodatków zrównoważyć często przesadzony styl?
Mamy szkołę Coco Chanel, która mówi, że zawsze masz na sobie za dużo biżuterii, oraz szkoła Diany Vreeland, która uważa, że im więcej, tym lepiej, a skromność jest nudna. Ja wolę to drugie podejście. Lubię przesadę, lubię niedoskonałość. W „Emily w Paryżu” mogliśmy eksperymentować z tym drugim podejściem, które definiuje styl głównej bohaterki. Mamy w nosie zasady. Rzucamy wyzwanie francuskiej elegancji i paryskiemu szykowi. Nie interesuje nas, że nie powinno się łączyć naraz więcej niż trzech kolorów i więcej niż trzech wzorów ani nosić więcej niż trzech sztuk biżuterii. Oczywiście bardzo szanuję Coco Chanel, była prawdziwą rewolucjonistką, uwolniła kobiety z gorsetów, nie zamierzam kwestionować jej roli w historii mody. Ale mam bardzo odmienny od niej gust. Współtworzenie stylu Emily pozwala mi na eksperymentowanie. Dzięki niej odrzucam wszelkie ograniczenia, przełamuję modowe zasady, mogę być sobą, idę pod prąd.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.