Jeśli po kontynuacji „Króla” ktoś spodziewa się kolejnego świetnego kryminału, to się zawiedzie. Sama oczekiwałam gangsterskiej opowieści o dalszych losach Jakuba Szapiro – żydowskiego boksera z Warszawy. Rzuciłam się na książkę, a z każdą stroną włos mi się na skórze coraz bardziej jeżył. Ale nie ze złości, że od początku widać, że to wcale nie powieść z dreszczykiem, lecz dlatego, że dreszcze przechodzą po całym ciele, gdy się ją czyta.
W nowej książce Szczepan Twardoch wykorzystuje tych samych bohaterów, by opowiedzieć o koszmarze wojny. Jest też ta sama Warszawa, ale ciągle się zmieniająca, migrująca, rozpadająca się. Jak przy pisaniu „Króla” – wyobrażam sobie – że pisarz musiał spędzić wiele godzin, ślęcząc nad mapami z tamtych lat, rekonstruując ulicę po ulicy, dom po domu z wielką dokładnością.
Narratorami na zmianę są Ryfka, niegdyś właścicielka burdelu i kochanka Jakuba Szapiro, oraz Dawid, jego syn. Oboje wyżęci z emocji, jakby ktoś ich znieczulił jakimś narkotykiem, pozwalającym widzieć ostro, myśleć trzeźwo, ale nie czuć. Autor nie oszczędza czytelnika nic a nic. Wchodzimy z Ryfką i Dawidem do getta, oglądamy głód, śmierć, cierpienie, upokorzenie, walkę o jedzenie, rozpacz, beznadzieję. Stoimy na Umschlagplatz, wsiadamy do pociągu i jedziemy w ścisku do Treblinki. Innym razem kochamy się, czy raczej słuchając instynktu, odbywamy stosunek płciowy, bo z miłością nie ma to nic wspólnego, chodzi o to, żeby sprawdzić, czy ciało jeszcze reaguje na bodźce.
Albo przedostajemy się na aryjską stronę ulicą Smoczą, przez podwórka, kamienice, omijając Karmelicką, przez Leszno, dalej korytarzami sądu grodzkiego na Białą, docieramy tramwajem do Hali Mirowskiej, by kupić chleb. Szmuglujemy, ukrywamy się, strzelamy, nikomu nie ufamy. W chwilach wytchnienia zaglądamy do Cafe Hirschfeld, hotelu Britania albo do kawiarni Bajka, urządzonej na pustym placu po zbombardowanej kamienicy, gdzie można się przebrać w kostium plażowy, poleżeć na leżaku i wyobrazić sobie, że się jest nad morzem.
Kiedy indziej o świcie wracamy niczym nocne potwory z łowów do nory, tyle, że nora jest nie w ziemi, a na najwyższym piętrze Wydziału Elektrycznego Politechniki, nieopodal Koszykowej. Kryjówkę zabezpieczamy granatem przed nieproszonymi gośćmi i przyrządzamy posiłek z dwóch zgniłych kartofli.
Twardoch nie pozwala nam zapomnieć, że zło oblepia wszystko na każdym kroku. Zły więc jest Polak, właściwie każdy, z którym mają do czynienia bohaterowie. Zły jest Ślązak, zły Niemiec, zły Ukrainiec i Sowiet. Wszyscy nienawidzą Żyda, a nawet jeśli nie nienawidzą, to przynajmniej chcą coś na losie Żyda ugrać. Za pośrednictwem Ryfki i Dawida autor obnaża z najdrobniejszymi szczegółami okrucieństwo i bezlitosność jednego człowieka w stosunku do drugiego, tylko dlatego, że tamten ma różne geny. „Krew i rasa, jakby język i kultura płynęły we krwi. No właśnie: we krwi – dlaczego akurat krew, a nie tkanka łączna, plwocina albo kości? Są więc geny, przekazywane kolejnym pokoleniom za pomocą chuja i macicy, które zdecydowały na przykład o tym, że ani ja, ani Jakub nie mieliśmy dobrego, aryjskiego wyglądu. Są też język, kultura, religia ze wszystkimi tymi umownymi sprawami, które z Żyda czynią Żyda, a z Polaka Polaka” – snuje rozważania Ryfka. Czytam, czytam i jest mi coraz gorzej, źle się czuję, ale nie potrafię przestać, bo Twardoch potrafi trzymać czytelnika w napięciu, zmusza, bym wytrzymała do końca, choćbym miała się wyrzygać.
Myślę, że gdyby „Królestwo” było filmem, a nie książką, mógłby je spotkać podobny los, co „Kler” Wojtka Smarzowskiego. Poszłyby do kina tłumy. Bo to też fikcja, fabuła, jednak poza zmyślonymi bohaterami, reszta jakoś się zgadza. A ta reszta może się wielu wydać krzywdząca. Będą tacy, co zarzucą autorowi antypolskość, oburzą się, że rysuje Polaków jako oprawców, antysemitów, kolaborantów, cwaniaków, że nawet z jednego nie robi sprawiedliwego i współczującego; że Emilia Szapiro, żona Jakuba, uważa Polskę za najgorszy kraj na świecie i szczerze go nienawidzi za to, co ją spotyka. Nie taki własny obraz chciałoby się oglądać.
A na koniec – mam nadzieję, że Twardoch napisze trzecią część, bo furtkę sobie zostawia otwartą. Nie miałabym nic przeciwko, gdybyśmy tym razem mieli przenieść się za bohaterami do Tel Awiwu.
Szczepan Twardoch, „Królestwo”, Wydawnictwo Literackie, w księgarniach od 31 października
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.