Pierwszy butik otworzyła w wieku 25 lat, a kilka lat później stworzyła własną markę. Siła jej ubrań tkwi w prostocie. Luksusowy minimalizm pokochały pewne siebie kobiety sukcesu. A także kobiety, które chcą być w taki sposób postrzegane. – Nie kupujesz nowego płaszcza, bo jest ci zimno. Kupujesz go, by lepiej się poczuć – mówi projektantka Jil Sander.
Ubrania z jej metką są minimalistyczne, żeby nie powiedzieć, surowe. Ale chociaż w projektach Jil Sander próżno szukać przesadnych zdobień czy epatowania erotyką, nie można odmówić im kobiecości i subtelnego seksapilu. Nawet jeśli bazują na elementach męskiej garderoby, takich jak marynarka czy klasyczna koszula, zawsze mają w sobie to coś – dekolt na plecach czy delikatne przezroczystości – co sprawia, że nabierają dziewczęcości. Kobieta Jil Sander nigdy nie sprawia wrażenia przebranej, za to zawsze wygląda elegancko i z klasą. Niemiecka projektantka jeszcze przez trzydziestką miała jasną wizję swojego stylu. I choć jej zamiłowanie do minimalizmu było sprzeczne z obowiązującą w latach 70-tych i 80-tych modą, Sander cierpliwie robiła swoje. Aż przyszedł czas, gdy w jej projektach zakochał się cały świat.
Mniej znaczy więcej
Heidemarie Jiline Sander, jak brzmi pełne nazwisko projektantki, przyszła na świat 27 listopada 1943 w niemieckim miasteczku Wesselburen. Jej rodzice pochodzili ze Szwecji. Jil, jak nazywali ją rodzina i przyjaciele, już jako młoda dziewczyna wiedziała, że chce zajmować się modą. Tyle że od dzieciństwa fascynowały ją nie sukienki mamy, a ojcowskie marynarki. A że w północnych Niemczech stawiano na konkretne, przyszłościowe zawody, Jil uczyła się w Krefeld School of Textiles, gdzie w 1963 roku zdobyła tytuł inżyniera tkaniny. Naukę kontynuowała w Stanach Zjednoczonych, gdzie dzięki programowi wymiany studenckiej trafiła na University of California. Następnie przeniosła się do Nowego Jorku, by pracować jako redaktorka mody w magazynie „McCall's” i kilku niemieckojęzycznych publikacjach. Bardzo możliwe, że nazwisko Jil Sander kojarzyłoby nam się z dziś dziennikarstwem modowym, ale los chciał inaczej. Nagła śmierć ojca Jil sprawiła, że młoda kobieta musiała wracać do Niemiec do matki i rodzeństwa.
Po powrocie Jil trafiła do Hamburga, gdzie stanęła przed koniecznością znalezienia pracy. Wciąż zafascynowana modą postanowiła otworzyć butik. Początkowo sprzedawała w nim ubrania z metką Thierry’ego Muglera i Soni Rykiel, ale wkrótce dołączyły do nich autorskie kreacje Jil. Tworzone na zapleczu sklepu przy użyciu starej maszyny do szycia pożyczonej od matki projektantki wyróżniały się minimalistycznym, wręcz ascetycznym krojem. Choć trudno było jeszcze wówczas mówić o spektakularnym sukcesie, na wzorowane na męskiej garderobie, proste stroje znalazło się całkiem sporo chętnych klientek. Zachęcona tym Jil w 1973 roku otworzyła własny dom mody, a zaledwie rok później pokazała pierwszą damską kolekcję.
Debiut Sander był oparty na stylistycznym kodzie, który w przyszłości miał stać się znakiem rozpoznawczym jej marki. Choć pierwszy pokaz w paryskiej Plaza Athénée nie zebrał zbyt entuzjastycznych recenzji, Sander pozostała wierna sobie. Z czasem okazało się, że determinacja i wiara w siebie popłacają. Dopasowane, nienagannie skrojone damskie garnitury połączone z ponadczasowymi białymi koszulami, czyste, zdecydowane cięcia, najwyższej jakości tkaniny i neutralne kolory sprawiły, że Jil zaczęto nazywać niemieckim Armanim. Ona sama swój styl określała wówczas jako mocny i czysty, stworzony z myślą o bizneswoman poszukujących minimalistycznej, lecz niepozbawionej charakteru elegancji. W późniejszych latach Jil Sander pozostała wierna purystycznemu stylowi i zasadzie, że mniej znaczy więcej, pomimo, iż zupełnie nie wpisywał się on w szaloną, pełną przepychu i przesady modę lat 80-tych. Pnące się po szczeblach kariery kobiety doceniały jednak wygodę i klasę ubrań od Jil Sander. Projektantka stopniowo zyskiwała rzeszę wiernych klientek. Idąc za ciosem, zaczęła też tworzyć autorskie perfumy i kosmetyki.
Na szczycie
Lata 90-te przyniosły triumfalny powrót mody na minimalizm. Był to świetny czas dla Jil Sander, której projekty idealnie wpisywały się w panujące trendy. W 1993 roku otworzyła pierwszy sklep firmowy w Paryżu przy Avenue Montaigne 52. Siedzibę firmy Jil przeniosła do Mediolanu, gdzie w 1997 roku zaprezentowała pierwszą męską kolekcję. Podobnie jak linia dla kobiet bazowała ona na prostych, dopracowanych w najmniejszych szczegółach krojach i najwyższej jakości materiałach. W kolekcjach damskich Sander konsekwentnie udowadniała, że silna kobieta nie potrzebuje w stroju ozdobników, żeby czuć się piękną. Połączenie luksusowych tkanin i nienagannego kroju mówiło samo za siebie. Każda kolejna kolekcja okazywała się sukcesem. W kolejnych latach Sander podbiła Stany Zjednoczone, otwierając sklep przy prestiżowej nowojorskiej Park Avenue, a następnie zdobyła Japonię, gdzie autorski butik powstał w Tokio. W 1995 roku marka, której początki sięgały matczynej maszyny do szycia, odnotowała obrót w wysokości 114 milionów dolarów.
Pod koniec lat 90-tych marką Jil Sander zainteresowała się grupa Prada. W 1999 roku modowy gigant kupił 75 proc. udziałów firmy. Jil zachowała stanowisko głównej projektantki i została przewodniczącą zarządu. Szybko okazało się jednak, że ona i dyrektor generalny grupy Prada, Patrizio Bertelli, mają zupełnie inne wizje przyszłości marki. Zarzewiem konfliktu miał być fakt, że Bertelli był nastawiony na szybki zysk, który chciał osiągnąć za pomocą stosowania tańszych materiałów. Sander, która zbudowała sukces swojego domu mody m.in. na luksusowych materiałach, nie zamierzała się na taki manewr zgodzić. Nieustanne tarcia pomiędzy nimi spowodowały, że zaledwie pół roku od przejęcia większości udziałów przez Pradę, Sander odeszła z własnej marki. Niemal zaraz potem z pracy zrezygnowała większość zatrudnionego przez dom mody działu projektowego i produkcji. Marka boleśnie odczula te straty. W 2001 roku odnotowała stratę netto w wysokości 9,4 miliona dolarów, która w następnym roku jeszcze wzrosła. Nie można było nie zauważyć, że pozbawiony kapitana i zaufanej załogi statek tonął.
Odejścia i powroty
Gdy Jil Sander odchodziła ze stworzonego przez siebie domu mody, Patrizio Bertelli skwitował jej decyzję stwierdzeniem, że tak silna marka nie ma potrzeby polegać na nazwisku projektanta. Jednak straty, z którymi musiał się zmierzyć, boleśnie udowodniły mu, że nie miał racji. Zatrudniony przez niego projektant, Milan Vukmirovic nie stanął na wysokości zadania. Bertelli, chcąc nie chcąc, musiał schować dumę do kieszeni i prosić Jil, by zgodziła się wrócić. Sander nie tylko została ponownie zatrudniona, ale otrzymała również niejawny udział w spółce i miejsce w komitecie strategicznym Prady. Projektantka stworzyła potem kilka świetnych kolekcji, ale niezażegnany konflikt z Bertellim znów dał o sobie znać. W 2004 roku po raz kolejny wzięła rozwód z własną marką, swoją decyzję motywując nierozwiązywalnymi różnicami między nią a dyrektorem generalnym. Jej miejsce na stanowisku głównego projektanta zajął Raf Simmons. W przeciwieństwie do Vukmirovica, nie tylko świetnie zrozumiał DNA domu mody, ale też wniósł do niego coś od siebie. Postawił na nowości, chociaż zachował bardzo klasyczne podejście do wzorów i kolorów. Wydawać by się mogło, że marka świetnie sobie radziła bez swojej założycielki. Do czasu, bo po tym, jak belgijski projektant przeszedł do Diora, na ratunek znów wezwano Jil.
Sander powróciła do stworzonego przez siebie domu mody w 2012 roku. Czas, gdy jego stery dzierżył Raf Simons, wykorzystała bardzo konstruktywnie. W 2009 roku nawiązała współpracę z japońskim koncernem Fast Retailing, właścicielem Uniqlo. Stworzyła dla marki kolekcję męską i damską, sygnowaną +J. Można w niej było odnaleźć tę samą estetykę, do jakiej Sander przyzwyczaiła swoich fanów, projektując pod własnym nazwiskiem. Postawiła na minimalistyczną stylistykę i stonowane barwy, co w przypadku japońskiego rynku okazało się strzałem w dziesiątkę. Dystrybucja w całej Azji, w tym w Japonii, Korei Południowej, Hongkongu, Chinach, ale także w Londynie i Nowym Jorku, trwała przez trzy lata, aż do roku 2011 roku. Oprócz współpracy z Uniqlo, Sander rozwijała własną firmę konsultingową. Ostatnią rzeczą, którą można było więc powiedzieć o jej powrocie do stworzonej przez siebie marki było, że zrobiła to z braku lepszego zajęcia. Nie przyjęto jej tam jednak z otwartymi ramionami. Pomimo zmiany właściciela domu mody, którym od 2008 roku jest japoński konglomerat Onward Holdings Co. Ltd., wizja Sander znów rozminęła się z wymaganiami zarządu. Tym razem Jil wytrzymała na stanowisku głównej projektantki niecały rok, a stery marki przejął Rodolfo Paglialunga. Jego z kolei w 2017 roku zastąpili małżonkowie Lucie i Luke Meierowie, dzięki którym dom mody znów zaczął przynosić zyski.
Choć wygląda na to, że Jil Sander definitywnie zostawiła za sobą własną markę, a ta po latach porażek wreszcie radzi sobie całkiem nieźle bez niej, nie ulega wątpliwości, że to pod jej nazwiskiem dom mody zyskał status kultowego. Sander udało się stworzyć markę na miarę nowych czasów, ubrania, które można określić mianem power clothes. W sukienkach czy garniturach od Jil Sander kobiety czują się nie tylko piękne, ale też silne i niezależne, zdolne odnosić sukcesy. Na tym polega sekret ubrań, w których Jil zaklęła własną moc i pewność siebie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.