
W 2000 roku Joan Didion wystąpiła w programie telewizyjnym „In Depth”, do którego zapraszano autorki i autorów książek reporterskich. Formuła zakładała pogłębioną rozmowę o twórczości, a także pytania od telewidzów. Gdy prezenter zapowiedział połączenie z publicznością, zadzwoniła kobieta. Przedstawiła się jako „Eve Babitz, koleżanka z Hollywood”, po czym dodała, że chciała tylko powiedzieć, że „wspaniale ją widzieć na antenie i nie ma pojęcia, o co miałaby spytać”. Prezenter wyglądał na zdumionego, publika przed telewizorami zapewne również nie wiedziała, jak zareagować – 25 lat temu niewiele osób znało twórczość Eve Babitz, a jeszcze mniej historię jej relacji z Joan Didion.
Obie pisały i zmarły w 2021 roku. Joan Didion pięć dni po Eve Babitz. Pierwszą jeszcze za życia uznano za jedną z najważniejszych amerykańskich pisarek, a drugą długo przedstawiano głównie jako kochankę znanych mężczyzn. W drugiej połowie lat 60. literacka kariera Didion zaczęła nabierać tempa, a młodsza o dziewięć lat Babitz szukała na siebie pomysłu – malowała, robiła kolaże, projektowała okładki płyt – i bardzo dużo imprezowała.
Przyjaźń z Hollywood
Poznały się przez wspólnego przyjaciela, Earla McGratha, człowieka o wielu twarzach. Był producentem muzycznym, galerzystą, skrzydłowym Micka Jaggera, sąsiadem Sharon Tate i Romana Polańskiego. Przyjaźnił się z Didion, sypiał z Babitz i mawiał, że „w życiu każdego mężczyzny w Hollywood od zawsze była jakaś Eve Babitz. Najczęściej zresztą to była Eve Babitz”. W 1967 roku regularnie odwiedzał dom Joan Didion i jej męża Johna Dunne’a przy Franklin Avenue w Hollywood, gdzie para organizowała słynne przyjęcia. Na jedno z nich McGrath zaprosił Babitz, która zanotowała później w dzienniku, że następnego dnia McGrath zadzwonił i zapytał, o czym rozmawiała z Joan Didion, że ta uznała ją za najbystrzejszą osobę w Kalifornii. Zaprzyjaźniły się.
Babitz często bywała w domu Dunne'ów. Tak, Dunne'ów, bo Didion, która nigdy nie podpisywała książek nazwiskiem męża, prywatnie nalegała, by tytułować ją panią Dunne. Historie, które tam opowiadano, Didion zamieniała w opowieści, które potem przyniosły jej nieśmiertelność. Babitz była na wielu takich imprezach. Na jednej z nich Michelle Phillips, ta, która śpiewała „California Dreamin’”, opowiadała o swojej przyjaciółce, która chciała się zabić. Zażyła 26 tabletek na bezsenność, dokładnie tyle, ile miała lat, zrobiła sobie makijaż, żeby po śmierci nie wyglądać na martwą, a potem padła. Phillips zaciągnęła ją do łóżka i usnęła obok. Następnego dnia okazało się, że przyjaciółkę odratowano. Didion zapytała, czy może wykorzystać tę historię, a Phillips się zgodziła. Pod koniec książki „Graj jak się da” główna bohaterka zasypia obok przyjaciela, który przedawkowuje te same środki nasenne i budzi się dopiero następnego dnia. Tylko u Didion budzi się obok trupa.
„Graj jak się da”, które wyszło w 1970 roku, powstawało jeszcze w domu Dunne’ów przy Franklin Avenue w Hollywood, ale rok po premierze para przeprowadziła się nad sam ocean, do domu w Trancas w Malibu, gdzie drewniany taras budował Harrison Ford. Babitz bywała także tam. Jej bliscy twierdzą, że nie znosiła Malibu i Didion była jedyną osobą na świecie, która mogła ją tam ściągnąć. Po latach wspominała, że często zabierała ze sobą aparat fotograficzny i zamęczała wszystkich zdjęciami, ale Didion nie miała nic przeciwko, nawet gdy Babitz kazała im się przebierać. Pewnego dnia wymyśliła, żeby wszyscy założyli białe ubrania, więc Didion przekonała do stroju również Johna i ubrała na biało swoją córkę Quintanę. „Tamte zdjęcia pokazują inną, bardziej niewinną stronę Joan i Johna” – wspominała po latach Babitz. Przestały ze sobą rozmawiać dwa lata po przeprowadzce Dunne’ów do domu przy plaży, choć z początku wydawało się, że niebawem wspólna praca scementuje ich przyjaźń.

Książka niezgody
W 1971 roku Babitz pokazała Didion swoje opowiadanie pod tytułem „Szejk” o liceum w Hollywood i pięknej, choć niezbyt ambitnej dziewczynie, która po latach przedawkowała środki przeciwbólowe pomieszane z amfetaminą. Didion zarekomendowała „Szejka” redakcji „Rolling Stone” i podkreśliła, że pozytywnie ją zaskoczył, bo „autorka jest malarką, a nie pisarką”, i tekst się ukazał. Rok później Babitz postanowiła napisać książkę, a do propozycji wydawniczej dołączyła rekomendację od Didion. Dostała zaliczkę, a wydawca zasugerował, by zredagowała ją właśnie Didion. To, co napisała, nie spotkało się z natychmiastowym uznaniem pisarki i po pewnym czasie Babitz zaczęła rozpowiadać, że „zwolniła Joan Didion”, choć to dzięki jej poleceniu w ogóle zaczęła publikować.
Książka Babitz ukazała się w 1974 roku. „Eve w Hollywood” zaczyna się od sześciostronicowej dedykacji. Na długiej liście miejsca (Chateau Marmont) i potrawy (krabowe klopsiki) przeplatają się z ludźmi. Pojawiają się także „Joan Didion i John Dunne, którzy muszą być tym, kim nie jestem”, ale to nie koniec docinania. W jednym z opowiadań Babitz kąśliwie opisuje niezwykle modną pisarkę piszącą „strasznie przygnębiające” książki, która zamiast zredagować jej opowiadania, zmiażdżyła jej poczucie własnej wartości. Nietrudno się domyślić, że za postacią nazwaną Lady Daną Wreaths autorka ukryła Joan Didion. „Ze zmarszczonymi brwiami zapytała mnie, czy ktoś zredagował moje poprzednie teksty, które ukazały się w lokalnej prasie […]. Nagle uznałam, że jej życie jest śmieszne, zmarszczona brew – bezlitosna, i że tak naprawdę ona nie wie nic o tym, co ja wiem” – pisała Babitz. Po debiutanckiej książce przyszły kolejne, jednak żadna nie przyniosła jej sukcesu na miarę dawnej przyjaciółki. Didion stała się dla Babitz uosobieniem tego, czego jej samej nigdy nie udało się osiągnąć.
Gorzkie wspomnienia
W 1979 roku Didion opublikowała „Biały album”, książkę, którą uznano za arcydzieło. W tytułowym eseju opisała sesję nagraniową The Doors, w której wzięła udział w 1968 roku. Morrison się spóźniał. „Było trzech z czterech Doorsów. Był basista wypożyczony z zespołu zwanego Clear Light. Był producent, inżynier, menedżer trasy, kilka dziewczyn i syberyjski husky o imieniu Nikki” – odnotowała, a na końcu skrupulatnie opisała Morrisona bawiącego się płonącą zapałką tuż nad rozporkiem „czarnych winylowych spodni”. Była tam też Babitz, eksdziewczyna Morrisona. Przyglądała się tamtej scenie i dobrze ją zapamiętała. Po latach w rozmowie ze swoją biografką Lili Anolik wspomniała, że Didion nie zrozumiała gestu Morrisona. „Flirtował z Joan” – skwitowała. Po kilkudziesięciu latach Babitz wciąż często nawiązywała do Didion, a w jej wspomnieniach szacunek mieszał się z nieskrywaną zazdrością i niechęcią. Bez kontekstu rzucała zjadliwe komentarze na temat dawnej przyjaciółki, zasugerowała m.in., że adoptowała ona córkę z powodu wszechobecnych reklam produktów dla dzieci.
W 2000 roku ciało Babitz pokrywały rany po oparzeniach trzeciego stopnia, których doznała w wypadku trzy lata wcześniej. Mówiła o nich z poczuciem humoru, lecz nigdy do końca się nie zagoiły. Podobnie jak rany po relacji z Didion, która na wieść o wypadku wysłała dawnej przyjaciółce kurtuazyjne życzenia. Wtedy, w trakcie programu telewizyjnego z Didion w roli głównej, Babitz opowiedziała na antenie anegdotę z czasów imprez w domu przy Franklin Avenue, na których Earl McGrath i Harrison Ford mijali się ze Steve’em Martinem i Janis Joplin. Stwierdziła, że w tamtych czasach Didion wydawała jej się jedyną rozsądną osobą na świecie. „Cóż, potrafiłaś jedną ręką zrobić obiad dla czterdziestu osób, kiedy wszyscy inni leżeli zemdleni na podłodze” – podsumowała i chyba nikt nie był w stanie ocenić, czy mówi kpiąco, czy z szacunkiem. Didion odpowiedziała lakonicznie: „Tak, cóż, organizacja była dla mnie wtedy bardzo ważna”. Jakby wymieniały zakodowane złośliwości.
Brytyjska porcelana
Anolik odnalazła Babitz w 2012 roku i spotykała się z nią przez 10 lat, w tym celu regularnie latała z Nowego Jorku do Los Angeles. Eve, którą poznała, nie była już tamtą młodą Eve z Hollywood, z książek. Babitz od lat należała do AA, cierpiała na zaburzenia pamięci wywołane chorobą Huntingtona. Po śmierci ukochanej pisarki biografka trafiła na list, który Eve napisała do Joan w 1972 roku. Była to wściekła reakcja na krytykę ruchu feministycznego autorstwa Didion, która ukazała się wtedy w prasie, a później trafiła do wspomnianego „Białego albumu”. Babitz nigdy nie wysłała tamtego listu, ale dla Anolik stał on się bodźcem do napisania książki „Didion & Babitz” o dwóch kronikarkach lat 60. i 70., które kiedyś się przyjaźniły.
Biografka Babitz kreśli mroczny portret Didion, która według niej, chowając się za swoją filigranową sylwetką, rozgrywała karierę jak mężczyźni i odwracała wzrok od problemów kobiet. „Joan była drapieżnikiem, który podawał się za ofiarę” – pisze Anolik, przedstawiając Didion jako bezwzględną karierowiczkę, która potrafiła przerobić żałobę po mężu i córce na dwa bestsellery. Cytuje nawet te wypowiedzi Babitz, które jej samej wydają się niejasne. Choćby tę, w której Eve najpierw wspomina o tym, że amfetamina to był ich wspólny narkotyk, bo w głębi serca Didion była zwykłą białą biedotą (white trash), a później twierdzi, że to nie mogła być prawda, bo przecież miała tę kosztowną brytyjską porcelanę. Na tych kilkuset stronach książki Anolik Babitz mówi wiele, za to Didion przeważnie milczy. Być może ten kontrast najlepiej wyjaśnia szczególną naturę łączącej je kiedyś relacji.

Cytaty pochodzą z książek:
L. Anolik, „Didion & Babitz”, Scribner, Nowy Jork 2024
E. Babitz, „Eve w Hollywood”, tłum. A. Wojtasik, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2021
J. Didion, „Biały album”, tłum. J. Maksymowicz-Hamann, Grupa Wydawnicza Relacja, Warszawa 2022
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.