Znaleziono 0 artykułów
27.04.2024

Lara Gessler: Nie zmuszajmy się do bycia bohaterkami

(Fot. Tomasz Lazar)

Lara Gessler z powodzeniem łączy życie restauratorki z pasją do mody. Ma także misję odczarowania macierzyństwa, które nie musi być poświęceniem czy obowiązkiem bycia superbohaterką. Nam opowiedziała o trudnych początkach miłości do mody, buncie przeciwko kulinarnemu dziedzictwu i wyzwalającej mocy bycia mamą.

Ewelina Kołodziej: Restauratorka, cukierniczka, influencerka, fanka mody, mama – na twój wizerunek składa się wiele elementów. Zaczęło się od gotowania, ale coraz więcej miejsca w twoim życiu zajmuje moda. Czy ma szansę konkurować z pasją do kulinariów?

Lara Gessler: Mimo że moda i kulinaria zaczęły w moim świecie być równie ważne, to zawsze będą zajmowały trochę inne miejsca. Kulinaria mnie konstytuują, z nich się wywodzę, są moim dziedzictwem. W buńczucznym nastoletnim zrywie chciałam je porzucić na rzecz aktywizmu i zaangażowania społecznego, pragnęłam wybrać swoją drogę. Aż pewnego dnia na mojej drodze pojawił się Maciek Nowak, któremu zwierzyłam się z moich rozterek w czasach, gdy gotowałam incognito, by nikt nie oceniał mnie za nazwisko. Wtedy powiedział mi: „Jeśli zmarnujesz paręnaście lat najlepszego jedzenia w tym kraju, by zostać kolejnym socjologiem, to świat Ci tego nie wybaczy”. To mnie ocknęło. Ludzie wydają kupę kasy, by zjeść chociaż 10 procent tego, co ja zjadłam, być w jednej piątej miejsc, w których ja byłam. To gigantyczny kapitał, którego nie można wyrzucić przez okno. Parę lat później pojawił się u nas zawód influencera, który pozwala łączyć wiele pasji. Nagle po prostu dostajesz oręż do robienia dobrych rzeczy, używając swoich zasięgów, a zarabiając na innych. Możesz być nadal aktywistką, trzymając się swojej kuchni.

(Fot. Tomasz Lazar)

A przy okazji bawić się modą.

Zdecydowanie. Chociaż modę w nastoletnim życiu też kontestowałam. Byłam z tych, którzy ubierali się na czarno i wycinali metki w ramach buntu.

Z czego wynikał ten gniew na modę?

Moi rodzice w latach 90. mieli dość wysoki status społeczny, co wtedy jeszcze bardziej rzucało się w oczy. Teraz ekskluzywne restauracje są normą, wtedy były dwie. Życie kawiarniane też wyglądało inaczej, społeczeństwo było dużo bardziej spolaryzowane. Rodzice byli wtedy takimi polskimi Carringtonami i tak też żyli. Zarabiali kosmiczne pieniądze. Dookoła tego wszystkiego było bardzo dużo bogactwa. A ja zawsze byłam wrażliwa na nierówności. Gryzło mnie w oczy, że moda była sposobem obnoszenia się z pieniędzmi. Bardzo nie lubię statusowości, stąd moje ówczesne pastwienie się nad modą. Była dla mnie czymś próżnym, snobistycznym, sposobem na oddzielenie się od reszty społeczeństwa. Serce mojej mamy krwawiło, kiedy wycinałam metki z ubrań, które od niej dostawałam.

(Fot. Tomasz Lazar)
(Fot. Tomasz Lazar)

To bardzo radykalne podejście. Co sprawiło, że porzuciłaś modową rebelię?

Sztuka. Zawsze się nią interesowałam i w pewnym momencie zaczęłam patrzeć na modę jak na sztukę, a na projektantów jak na artystów. Zaczęłam myśleć o modzie, ubraniach w kontekście praw autorskich i doszłam do wniosku, że jednak nie należy odcinać tych metek. Ci ludzie tworzą ubrania od A do Z, poświęcają się temu, nie mają wpływu na to, jak wykorzystają je inni. Wina nie leży w ubraniach, a w użytkownikach. Kocham twórczość we wszystkich jej przejawach. Z kulinariami do niedawna w Polsce obchodzono się po macoszemu. Teraz w końcu zyskują należyte miejsce, są traktowane z szacunkiem, jak sztuka. Dla mnie każdy przejaw sztuki jest równie ważny. Zrozumienie tego pozwoliło mi bez wyrzutów sumienia zaakceptować moją miłość do mody.

Jak podawana moda smakuje ci najlepiej?

Uwielbiam życiowy eklektyzm, który świetnie sprawdza się w stylu łączenia rzeczy z najwyższej półki z tymi od lokalnych marek, ubrań vintage i tych z upcycklingu. Nigdy nie pociągały mnie stylizacje z katalogu. Czuję, że już trochę rozgościłam się w modzie i wcale nie interesuje mnie powielanie czegokolwiek. To trochę jak z mieszkaniem, które aranżuje ci projektant. Nie ma w nim za dużo ciebie. Twoja przestrzeń życiowa powinna być efektem ubocznym twojego życia. Powinny w niej być elementy twojej osobowości, twoich podróży. I trochę tak samo myślę o modzie – jako odzwierciedleniu twojego życia.

(Fot. Tomasz Lazar)

Wiadomo, są okazje, na które chcemy się po prostu „zrobić”, co trochę dodaje nam skrzydeł, bo w ten sposób tworzymy sobie zbroję i to jest w porządku. Na co dzień lubię mieć coś nowego, coś po mamie i coś z upcyclingowanego przez fajnego polskiego projektanta. To moda opierająca się na pomyśle, a nie na drogich markach. W tej chwili w modzie jest na to miejsce. Dużo dobrego zrobiła moda skandynawska, która spuściła powietrze z mediolańsko-paryskiego wybiegu. Tam fotografowie doceniają, że ktoś fajnie wygląda, nawet jeśli nie ma ogromnych zasięgów na Instagramie czy nie jest obrandowany od stóp do głów.

(Fot. Tomasz Lazar)

A kiedy w twojej ambiwalentnej relacji z modą nastąpił moment przełomowy, że zupełnie ją zaakceptowałaś?

Zaprzyjaźniłam się ze stylistką Patrycją Pankiewicz. Ona mnie oswajała z modą i ma duży wpływ na mój obecny styl. Dzięki przyglądaniu się jej pracy i innych projektantów zwiększył się mój szacunek do mody. Ale to był proces.

O wiele więcej w moim stylu zmieniły ciąże. Wtedy na nowo pokochałam swoje ciało, przestałam o nim zapominać. A byłam osobą, która zaczynając influencerskie życie, nie pokazywała siebie na Instagramie w ogóle. Nie do końca chciałam siebie oglądać. Wartości upatrywałam w tym, co robię. W pewnym momencie doszłam do wniosku, że najbardziej na świecie chcę mieć dzieci. Niby wiedziałam to od zawsze, ale jak ogromna część kobiet obecnie, obawiałam się, że z jakichś powodów nie będę mogła ich mieć. To jest nasz lęk cywilizacyjny. Po moich ortorektycznych epizodach bałam się, że wyniszczyłam swoje ciało na tyle, że nie będzie w stanie dać mi dzieci. A kiedy mi je dało, pokochałam je na nowo, narodziłam się razem z moimi dziećmi. Wpuściłam odrobinę przyjemności płynącej z mojego ciała w ramach ekspozycji modowej. Mam 34 lata i naprawdę mogę powiedzieć, że rozsmakowałam się w modzie.

(Fot. Tomasz Lazar)

Może tą furtką była moda ciążowa. Wiedziałam, że nie będę chodziła w wielkim dresie, chciałam być piękna w ciąży. Przy moim ryzykanckim usposobieniu, chciałam jakoś inaczej wyrazić siebie.

Wybrałyśmy się na sesję z fotografką Agatą Serge o 5 rano na ulicę Mokotowską w Warszawie. Zrobiłyśmy niezwykle kobiece, wyzwalające, ale i dojrzałe zdjęcia. Pomyślałam, że jest w tym ogromny potencjał edukacyjny, że kobiety w ciąży mogą się czuć pięknie i to jest w porządku, bo są w najlepszym czasie swojej kobiecości. A to wciąż jest kontrowersyjne: czuć się sexy w ciąży. Potem każde wyjście traktowałam jako szansę, by czas ciąży pokazać jeszcze inaczej.

(Fot. Tomasz Lazar)

Mówisz, że już na dobre rozgościłaś się w modzie. Pasję do kulinariów wyniosłaś z domu, a do barwnego stylu?

Bardzo trudno jest oddzielić ubrania od reszty życia. Bo widzisz… mój dom rodzinny jest pomarańczowy. To wiele o nas mówi. Zawsze byliśmy bardzo iberofilscy, południowi, więc zawsze było dużo kolorów, także w ubraniach. Lata 90., w których się wychowałam, były bardzo barwne. Ale przede wszystkim przesiąkłam stylem życia Hiszpanów. Dla mnie takie ubieranie było naturalne. Do czasu aż ktoś kiedyś zwrócił mi uwagę, że mój styl jest inny, wyróżnia się kolorem.

W trakcie naszej rozmowy, poza kwestią estetyczną, do głowy przyszło mi też określenie „odpowiedzialny”.

To na pewno. Tej kwestii staram się nie pomijać.

A masz czasami wyrzuty sumienia?

Nie jestem zakupoholiczką, więc nie za bardzo muszę mieć. Kiedy zamarzy mi się coś markowego, jak na przykład sukienka Max Mary, którą pamiętałam z dzieciństwa z szafy mamy, to szukam jej wśród rzeczy vintage. Po pierwsze, vintage zdejmuje z ubrań pewien nowobogacki ciężar. Po drugie, ubierasz coś, co zapewne jest lepszej jakości i to w dobrej cenie. Po trzecie, masz szansę kontynuować historię jakiegoś ubrania. Uważam, że trzeba kolekcjonować rzeczy, które mają potencjał starzenia, czyli są dobrej jakości. Rozumiem, że fast fashion w kraju postkomunistycznym takim jak nasz, łata różne deficyty. Ale też wierzę, że za chwilę nasycimy się tym i będziemy w stanie podejść do tematu dużo bardziej odpowiedzialnie.

(Fot. Tomasz Lazar)

Masz w sobie pewną nostalgię, skoro chętnie sięgasz po vintage?

Mam w sobie dość duży pierwiastek romantyzmu. Funkcjonuję na resentymencie z dzieciństwa. Mój tata był wielkim miłośnikiem kina i wychował mnie w kulturze miłości do mody z lat 40., 50., 60. On mi ten kobiecy styl zaszczepił. Uwielbiam Diane Keaton ze wszystkich filmów Woody'ego Allena, ale dodaję do tego typu stylizacji kolory. Wybierając vintage, wiem, że wyciągam rękę do ludzi, którzy kiedyś je nosili. To jest romantyczne. Bo moja miłość do mody – nie wierzę, że to mówię – jest miłością nową, odkrywczą i wolontariacką. A moja miłość do gotowania jest absolutnie miłością najprawdziwszą.

Wolisz karmić czy być karmiona?

Wolę karmić, chociaż kocham jeść. Zwykle do karmienia jestem na końcu, mimo że uwielbiam ruch „parents first” i absolutnie zgadzam się, że szczęśliwi rodzice to szczęśliwe dzieci. Ciągłe poświęcanie siebie samych to przerzucanie ciężaru na dzieci. Rodzice powinni być zadowoleni, chodzić na randki, ładnie wyglądać, mieć czas dla siebie, by być lepszymi rodzicami. Natomiast w moim życiu codziennym, rodzinnym jest tak, że najpierw wszyscy, a na końcu ja.

(Fot. Tomasz Lazar)

Dzielisz się swoim macierzyństwem na Instagramie. W Polsce matki są najchętniej i najostrzej ocenianą grupą, także przez inne matki. Nie boisz się odsłaniać tej części swojego życia, którą tak łatwo zranić?

Bardziej zależy mi na zdjęciu z matek ciężaru bycia bohaterkami. Chcę normalizować ludzkie zachowania i ludzkie bolączki. Oczywiście każdy ma dramaty na swoją miarę. Poruszam różne macierzyńskie tematy, by pokazać, że nasze doświadczenia nie są osobne, że inni też tak mają, by osoby były widziane i pytane, czy nie jest im trudno. Chciałabym, żeby kobiety nie zmuszały się do bycia bohaterkami, a mężczyźni byli obecni w macierzyństwie.


Zdjęcia: Tomasz Lazar

Asystent fotograafa: Tommy Block

Stylizacje: MMC Studio, Robert Kuta, Wiktoria Pietrzak

Makijaż: Aleksandra Przyluska

Włosy: Kamil Pecka

Ewelina Kołodziej
  1. Ludzie
  2. Lara Gessler: Nie zmuszajmy się do bycia bohaterkami
Proszę czekać..
Zamknij