Znaleziono 0 artykułów
08.11.2024

Lena Góra w „Imago” zagrała swoją matkę, artystkę. To film o niepokornej kobiecości

08.11.2024
(Fot. Tyler Matthew Oyer)

Być może określanie mojej mamy mianem szalonej wzięło się stąd, że ona nie odniosła sukcesu? Że porzuciła swoją sztukę razem z moim przyjściem na świat? – mówi Lena Góra. 8 listopada 2024 roku do kin wejdzie nagrodzony na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni film „Imago” ze scenariuszem Leny Góry (razem z Olgą Chajdas) i jej główną rolą. Wciela się w nim w swoją matkę – trójmiejską artystkę punkową Elę Malwinę.

Artur Zaborski: Opowiedz mi o swojej mamie.

Lena Góra: Ela zawsze była dzika, głęboko wrażliwa, przenikliwa. Intuicyjnie buntowała się przeciwko temu, co społeczeństwo ślepo uważa za normalne, interesowały ją kontrkultura, fizyka kwantowa, metafizyka. Wolała słuchać swojej intuicji niż telewizora. Teraz rzeczy te stają się modne, wiedza na temat matematyki i świadomości jest coraz szersza, ale wtedy za medytację można było wylądować w psychiatryku. Pisząc „Imago”, zadawałam sobie głośno pytanie, gdzie stawiamy granicę między sztuką a szaleństwem, i kto powinien tę granicę wyznaczać? Nie chciałam, żeby film sugerował odpowiedź. Ja sama przez lata byłam zła na moją rodzinę, bo przez nią czułam się zagubiona. W pewnym momencie zrozumiałam, że opowiedzenie tej historii mogłoby pomóc innym kobietom, które walczą ze społeczeństwem narzucającym im, by siedziały cicho i były grzeczne. Polecam sprawdzić w słowniku, co znaczy słowo „dzika”. Dzika kobieta jest niebezpieczna. „Imago” nie stawia żadnej tezy, tylko zadaje widzowi pytanie, co znaczy być normalnym. 

Artystka Ela Malwina, mama aktorki Leny Góry. (Fot. Archiwum własne)

Ty też sobie je zadawałaś?

To nie jest tak, że ja sobie wybrałam taki temat. On był po prostu częścią mojego życia. Miałam na szczęście dobre wzorce, jak Warner Herzog, Wim Wenders, Ram Dass czy Albert Einstein. Myślę, że oni by ten koncept wyśmiali. Natomiast społeczeństwo nie dawało sobie rady z osobą, której nie może zaklasyfikować, a w przypadku mojej Eli nawet psychiatrzy nie byli w stanie jednoznacznie odpowiedzieć sobie na pytanie, do jakiej szuflady ją wsadzić. Tematem, któremu się przyglądam, jest narcyzm. Ciekawi mnie szczególnie w przypadku artystów. Iman, żona Davida Bowiego, nigdy nie oczekiwała od niego, żeby był klasycznym mężem czy ojcem. On sam wielokrotnie powtarzał, że jest tylko gościem na planecie Ziemia i zaraz stąd spada. Ale nikt go za to nie oceniał, bo osiągnął sukces. Być może więc określanie mojej mamy mianem szalonej wzięło się stąd, że ona nie odniosła sukcesu? Że porzuciła swoją sztukę razem z moim przyjściem na świat? Krzysztof „Leon” Dziemaszkiewicz, wieloletni partner Thierry’ego Muglera, również artysta trójmiejskiej sceny alternatywnej, bliski mi od dzieciństwa, wybrał swoją sztukę ponad byciem ojcem. Po premierze dokumentu Wojtka Gostomczyka „Leon” powiedział ze sceny: „Na widowni jest Lena, córka mojej koleżanki Eli Malwiny, innej trójmiejskiej artystki, która z tego, że jej matka była szaloną artystką, wybierającą swoją sztukę nad bycie matką, uczyniła swoją siłę i teraz robi o tym film. Mój syn takiego filmu nie zrobił”. To my decydujemy, co zrobimy z tym, co dali nam nasi rodzice.

(Fot. Tyler Matthew Oyer)

Czy „Imago” pozwoliło ci spojrzeć na matkę inaczej?

Totalnie. Przeżyłam, ucieleśniłam, przebiłam swoje traumy jak balonik i wyszłam na drugą stronę. Zmierzyłam się z nazewnictwem, oczekiwaniami, obwinianiem Eli za bycie nie taką, jak bym chciała, i samej siebie za to, że bardziej się nie postarałam, żeby jej pomóc. W dwóch etapach. Pierwszy to napisanie scenariusza, spisanie wspomnień, zmierzenie się ze wstydem, strachem przed oceną publiczną. Zakończyłam ten etap razem z zamknięciem scenariusza. A potem weszłam na plan nie po to, żeby myśleć, że to jest moja mama, tylko żeby zagrać tę postać, przeżyć to, co ona. Dzięki temu popatrzyłam na moją własną matkę z dystansem, bez prywaty, bez bagażu emocjonalnego. Nagle to była dla mnie Ela, która jest najmłodszą z dziewięciu rodzeństwa, która ma trudną rodzinę, która nosi za duże garnitury po starszych braciach, a nie dlatego, że chce być modna, której bliscy nie kumają, której nie rozumie nawet jej facet i jest z nią tylko dla blichtru, która nigdy nikogo nie ocenia, która widzi i czuje więcej… To pozwoliło mi ją zrozumieć i kompletnie jej wybaczyć. Poczułam, że odcięła mi się pępowina, przestałam też czuć potrzebę pomagania jej dalej, naprawiania jej.

(Fot. Archiwum własne)

Bałaś się tego filmu?

Wiedziałam, że po premierze w Polsce będzie jazda. Tutaj [rozmawiamy w Karlowych Warach po międzynarodowej premierze – przyp. autora] to jest jeszcze dosyć bezpieczny grunt. Ale jeśli chodzi o trójmiejską scenę alternatywną, to te wszystkie punki, z jakimi Ela grała, czyli Pancerne Rowery czy Apteka, których pokazujemy na ekranie, jeszcze żyją i film niebawem zobaczą. Dlatego superważne i kojące było dla mnie podejście Andrzeja [Smolik, kompozytor muzyki do „Imago”], który podszedł do swojego zadania z pełnym szacunkiem i zaangażowaniem. To było ważne, bo oni zawsze grali live. Więc my też wszystko gramy live. Nie było postsynchronów, jak sobie zdarłam głos, to zdarłam, a Andrzej na żywo samplował moje ryki do mikrofonu. W filmie jest też scena, jak śpiewam samej sobie do snu kołysankę, którą kiedyś napisała mi Ela.

(Fot. Tyler Matthew Oyer)

Na początku mówiłaś, że poprzez ten film chcesz inspirować kobiety. Do czego chciałabyś je zachęcić?

Do tego, żeby nie bały się dzikości, wolności, swojej intuicji. Żeby nie słuchały się telewizora, polityków ani strachu – swojego i innych. Żeby rozmawiały ze swoim dzieckiem jak z człowiekiem, żeby go nie terroryzowały swóją kontrolą, żeby dały spokój swoim własnym matkom i przestały je obwiniać. Strasznie dużo zniewolenia nakładamy sami na siebie przez strach przed byciem ocenionym albo nazwanym dziwnym, innym, dzikim. Społeczeństwo prędko się nie zmieni, a rządowi nigdy nie będzie na rękę, żeby ludzie przestali się słuchać. Ela miała głęboko w dupie społeczne ograniczenia. Nie obchodziło jej, jaka powinna być, inspirowała innych swoją wolnością. Koledzy nazywali ją kosmiczną matką, mimo że była od nich młodsza. Szli za nią jak ślepi, ale nie dlatego, że była piękna, tylko wolna. Sama ostatnio dostałam nagrodę Anioła za niepokorność twórczą [na festiwalu Tofifest w Toruniu]. Bardzo za nią dziękowałam, bo nie wiem, co jest dobrego w byciu pokornym artystą, w ssaniu tych przysłowiowych dwóch matek, byciu miłą, grzeczną, niewychylającą się, siedzącą cicho.

(Fot. Archiwum własne)

A tobie samej blisko do Eli?

I tak, i nie. I cieszę się z tego, że nie jest mi za blisko, bo piszę swoją historię. Od lat nie mieszkam w Polsce i mam wiele wzorców, nauczycieli. Podstawowa różnica jest taka, że ja stawiam grubą granicę pomiędzy moją sztuką a moim życiem prywatnym. W domu z bliskimi jestem kompletnie inną osobą niż w pracy. Nie podnieca mnie blichtr czy rozmawianie o sobie. Poza tym jestem filmowcem, a nie piosenkarką, więc nie pracuję na imprezie. Dbam o higienę pracy, która jest dla mnie bardzo ważna, bo rodzice raczej średnio sobie z tym radzili. Ja się wychowałam, śpiąc na obrazach mojego ojca śmierdzących terpentyną. A teraz jednak wolę swoje łóżko. Superważna jest dla mnie perspektywa, zmiana otoczenia, ruch. Poza tym filmy, które piszę – podobnie było z „Roving Woman” – to obserwacja świata, która nigdy nie stawia tezy, tylko zadaje pytania. Ela uwielbiała orzekać, a ja wole pytać.

(Fot. Archiwum własne)

W „Imago” ciekawy jest też wątek matki Eli, która też wolałaby się już w nic nie angażować, tylko patrzeć na świat z boku, mieć spokój. 

Dziwisz się jej? Ela była najmłodsza z dziewięciorga rodzeństwa, babcia Frytka nie miała już po prostu siły na jej ciągłe monologi. Ona chciała sobie w spokoju „Columbo” oglądać i pić piwko, i żeby był święty spokój. Ja to doskonale pamiętam. Kiedy byłam mała, to mimo że rodzice mojego ojca mieli mnóstwo kasy i mogliśmy mieszkać u nich w komfortowych warunkach, to na kilka lat wprowadziliśmy się do mojej babci Frytki. Miała na imię Elfryda, ale wszyscy mówili na nią Frytka od zdrobnienia Elfrydka. A dziadek się nazywał Alfons. Frytka i Alfons. I Frytce nikt tego cholernego „Columbo” nie pozwalał obejrzeć, wszyscy jej przeszkadzali, cały czas się kłócili ze sobą, a najwięcej do powiedzenia miała Ela. Cały czas chciała z Frytką rozmawiać. A babcia nie chciała prowadzić jakichś głębokich, ezoterycznych rozmów o czymś, czego zupełnie nie rozumiała. Nie chciała też kłamać, że jest inaczej. A świat „Columbo” był prostszy. Jak pracowałam z Wimem Wendersem nad moim poprzednim filmem, „Roving Woman”, to obejrzałam jego filmy jeszcze raz. I jak zobaczyłam, że w „Niebie nad Berlinem” gra Peter Falk, który wcielał się w porucznika Columbo, co jest swoistym hołdem dla tego serialu, to pomyślałam sobie, że Frytka była zajebista.

Artur Zaborski
  1. Ludzie
  2. Talenty
  3. Lena Góra w „Imago” zagrała swoją matkę, artystkę. To film o niepokornej kobiecości
Proszę czekać..
Zamknij