Wraz z kwarantanną ustało wszystko, co napędzało mnie do działania – podróże, spotkania i romans, z którym wiązałam duże nadzieje. W pierwszych dniach z moim chłopakiem, Belgiem, udawaliśmy, że wszystko jest możliwe. Nie spotkamy się teraz, ale mamy przecież internet. Pokonamy to. Z czasem on zaczął się wycofywać – bohaterka naszego cyklu o miłości na Tinderze do tej pory najchętniej spotykała się z cudzoziemcami.
W styczniu powiedziałam sobie: „Trudno, wracam na Tindera”. W realu jest jak jest – nie za dobrze. A niczego nie potrzebuję teraz tak, jak porządnej relacji z facetem. Najchętniej, przyznaję, miłości, ale lata rozczarowań nauczyły mnie kompromisów, również w kwestii oczekiwań.
Byłam aktywna na Tinderze mniej więcej dwa lata temu. Zniechęciłam się po kilku randkach i kilkunastu wymianach wiadomości, bo poszłam tam, może naiwnie, po miłość, a dostałam tylko propozycje szybkiego seksu. Lubię seks, ale nie jestem wystarczająco otwarta, by umawiać się z nieznajomymi facetami od razu do łóżka. Wtedy nawet chciałam się przełamać, ale tak się akurat złożyło, że dwóch czy trzech facetów, z którymi umówiłam się po bardzo intymnych rozmowach, zdezerterowało. Nie wiem, czy po prostu byli tchórzliwymi gawędziarzami, czy aż tak im się nie spodobałam. Brałam, niestety, pod uwagę tę drugą możliwość, co tylko mnie dołowało. Z kolei ci, którzy po pierwszym kieliszku wina w knajpie natychmiast chcieli, żebyśmy poszli do domu, byli tak bardzo nieinteresujący, że ja nie miałam ochoty. Skasowałam Tindera, bo uznałam, że przynosi mi więcej przykrości niż przyjemności. Nie miałam dość pewności siebie, by wciąż wystawiać się na oceny.
Skoncentrowałam się na pracy. Awansowałam na istotne stanowisko w agencji marketingu. Wiodłam wspaniałe życie towarzyskie, sporo podróżowałam. Od czasu do czasu spotykałam się z chłopakami poznanymi w realu. Miałam wielomiesięczny romans z dużo młodszym cudzoziemcem. Znów o miłości nie było mowy, ale było bardzo przyjemnie. Rozpadło się, bo jednak odległość okazała się nie do pokonania, geograficzna, ale też mentalna.
Pod koniec zeszłego roku napisał do mnie znajomy z Izraela. Miał jakąś służbową sprawę, ale od czatu do czatu zaczęliśmy flirtować. Przyjechał na sylwestra, spędziliśmy razem kilka dni. Miło, ale nie miłość. Wkrótce potem były moje 35. urodziny. Przyjaciółka przyszła z nowym chłopakiem, okazało się, że poznali się na Tinderze. Niezobowiązujący romans przerodził się w fajny związek. Powiedziała, że na Tinderze jest inaczej niż kiedyś. Pojawiło się więcej ludzi, którzy nie wstydzą się samotności, nie chodzi już tylko o przygody.
Ściągnęłam więc aplikację ponownie. Troszkę starsza i nieco bardziej pewna siebie, dość szybko zorientowałam się, które znajomości ucinać przed spotkaniem. Mądrzejsza o doświadczenie szukałam cudzoziemców, bo ostatnie lata pokazały, że z nimi dogaduję się swobodniej. Pierwsza randka była niewypałem, z drugim poszliśmy kilka razy do łóżka, ale obydwoje wiedzieliśmy, że chodzi w tym tylko o seks. Z trzecim spotkałam się, bo super gadało się na czacie. Nie oczekiwałam zbyt wiele, ale tym razem życie mnie zaskoczyło.
Belg w dłuższej delegacji w Warszawie, mniej więcej w moim wieku, z zamiłowania podróżnik. Przez tydzień pod koniec stycznia spotykaliśmy się codziennie i godzinami gadaliśmy. Opowiadaliśmy sobie życie, wspominaliśmy podróże, rozmawialiśmy o lekturach. Iskrzyło, ale odkładaliśmy intymność. Zbliżały się lutowe urlopy, ja planowałam narty na Słowacji ze znajomymi. Pojechał ze mną. Odłączyliśmy się od grupy i zajmowaliśmy sobą. Okazało się, że świetnie jest razem w górach i wybitnie w łóżku. Snuliśmy plany nawet nie na miesiące, a na lata – dokąd pojedziemy i jak będziemy razem żyć. Rozważaliśmy, jakie on ma możliwości pracy w Polsce, a ja w Brukseli. W Europie otwartych granic wszystko wydawało się proste.
Kiedy wróciliśmy do Warszawy, okazało się, że kończy się jego pobyt w Polsce. Jeszcze w lutym wrócił do siebie. Kupiliśmy sobie na marzec bilety do Paryża, to świetne miasto na randki świeżo zakochanych.
Wyjechał, ale bez przerwy rozmawialiśmy na WhatsAppie. Na bieżąco relacjonowaliśmy sobie dni, kochaliśmy się przez internet. Aż przyszła kwarantanna.
W pierwszych dniach udawaliśmy jeszcze, że wszystko jest możliwe. Nie pojedziemy teraz do Paryża, ale mamy internet, mamy siebie, na odległość, ale pokonamy to. Z czasem wszystko zaczęło się zmieniać.
Ja ciągle mam pracę, ale z usług naszej agencji zrezygnowała z dnia na dzień połowa klientów. Zatem strach. Wśród przyjaciół – popłoch. Jedni tracą pracę, inni mają jej dużo mniej. Nikt z nas nie ma poduszki bezpieczeństwa, co najwyżej jakieś jaśki. Plus – oczywiście wobec pandemii – brzmi to idiotycznie, ale przyzwyczaiłam się przez lata spędzać w domu tylko tyle czasu, ile to konieczne. Wychodziłam rano, wracałam późno, bo po pracy zwykle miałam różne zajęcia – sport, kino, wino. Nie najlepiej więc znoszę stan, kiedy muszę tu siedzieć non stop.
Mój chłopak, który początkowo zachowywał się, jak gdyby nic się nie stało, nagle zaczął zachowywać dystans. Któregoś wieczoru powiedział, że seks raczej nie, następnego dnia nie zadzwonił ani razu, napisał tylko parę słów wieczorem. Spytałam, co się dzieje, wyjaśnił, że trudno mu oswoić się z nową normalnością, boi się o zdrowie rodziców, nie wie, co będzie z pracą. Dopiero po kilku dniach zobaczyliśmy się przez WhatsApp. Próbowałam flirtować, czarować sytuację, ale on pytał tylko o konkrety: jak się miewam, co robiłam w pracy, co jadłam. Sam też opowiadał o tym. – A seks? – zapytałam wreszcie. Powiedział, że przyjdzie czas.
Pisze do mnie chłopak z Izraela, z którym spędziłam sylwestra. Był chłodny, gdy się spotykaliśmy, teraz śle wiadomości w stylu: „miss your pussy”. Po którejś nie wytrzymałam i napisałam, że WHO rekomenduje masturbację.
Sama, oczywiście, mogłabym się masturbować, mam w tym niemałą wprawę, a teraz portale porno wersję premium oferują za darmo. Ale nie mam nastroju. Czuję się, prawdę mówiąc, jakby ktoś odciął mi tlen. Zakochałam się w tym Belgu. Nie wiem, czy przetrwałoby to próbę czasu, ale mam wrażenie przerwanego lotu. Nie wiem, dlaczego on zachowuje się teraz tak, jak się zachowuje. Może naprawdę się martwi i nie w głowie mu romanse. A może oszukał mnie i ma w Brukseli rodzinę. To on wymyślił, by umówić się w Paryżu. Wtedy odczytałam to jako romantyczny zryw, teraz myślę, że może był to wybieg – nie możemy spotkać się u niego, bo kogoś tam ma. Wyobraźnia zaczęła pracować na przyspieszonych obrotach. Nie choruję, zdrowi są moi bliscy, mam pracę. Nie mam więc prawa narzekać. Ale jednak. Wraz z kwarantanną ustało wszystko, co napędzało mnie do działania – podróże i spotkania. I, jak się okazało, romans, z którym wiązałam duże nadzieje. Pierwszy raz od lat miałam wrażenie, że w tej relacji chodzi o coś więcej niż seks. Że może nie tak od razu, jak rozmawialiśmy o tym w górach, ale zbudujemy fajny związek. I nagle okazało się, że on się wycofuje. Znów czuję się jak za wczesnego Tindera: jak na targu, gdzie trzeba spełnić kryteria, by zostać docenioną. Teraz straciłam punkty przez światową pandemię, ale odbieram to osobiście. Nie zdążyliśmy poznać się na tyle dobrze, żebym wczuła się w jego życie, empatycznie współdzieliła codzienność. Była to znajomość intensywna, ale na tyle krótka, że ledwie prześlizgnęliśmy się po powierzchni. To oczywiste, że w czasie niepewności ludzie szukają najbliższych. Tych, przy których odważnie mogą się bać, a nie tych, przy których ciągle jeszcze trzeba pokazywać się z najlepszej strony.
Zatem znów koncentruję się na pracy. Dbam o to, by nie zapuścić się podczas home office. Przed zebraniami online czeszę się i maluję, staram się zakładać porządne ciuchy, żeby nie ugrzęznąć w dresie. Ale gdy parę dni temu gadaliśmy z Belgiem przez kamerkę i on pokazał się w masce, bo – jak tłumaczył – szedł akurat po chleb i warzywa, rozkleiłam się na dobre. Bo znów rozkręciła się wyobraźnia – ta dotycząca jego i ewentualnej rodziny, jak i nas wszystkich w przyszłości. Bo co, jeśli utkniemy w tych maseczkach i już nigdy nie będziemy całować się z obcymi? Na Tinderze przecież wszyscy są na początku obcy.
Zajrzałam tam nawet z ciekawości. Poszukiwacze przygód wciąż są, ale ci, którzy nie wstydzili się samotności, zniknęli.
To źle zabrzmi, ale czuję się w tej kwarantannie jak w hibernacji. Świetnie zapowiadający się romans – przecięty na starcie. Wyjazdy – zamrożone. Boję się, że gdy epidemia minie, nieprędko będzie jak dawniej. Nieprędko wrócą otwartość i zaufanie. Jeśli w ogóle.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.