Francuska prasa nazywała ją „angielską różą”. O nim pisała „mężczyzna z głową w kształcie kapusty”. Wyzwoleni, niezależni i rozerotyzowani, przez niemal 12 lat tworzyli najgorętszą parę francuskiej bohemy artystycznej. Choć ich związek nie przetrwał próby czasu, do końca pozostali najlepszymi przyjaciółmi. – Serge był wspaniałym mężczyzną – mówiła już po śmierci Gainsbourga Jane Birkin. – Ja byłam tylko ładna.
Na jednym ze zdjęć roześmiana Jane ma na sobie dopasowane dżinsy i kapelusz z dużym rondem. Serge czule oplata ręce na jej szyi. Na innej fotografii spacerują we czwórkę – z córką Charlotte i Kate Barry, owocem związku Jane z angielskim kompozytorem Johnem Barrym. Choć na zdjęciach z lat 70. wydają się idealną parą, w rzeczywistości kłócili się często, głośno i publicznie. Byli o siebie piekielnie zazdrośni. I kochali się na zabój.
„Nawet nie znam jego imienia!”
Różniło ich prawie wszystko. Ona była młoda, piękna, radosna. On, starszy od niej o 18 lat, sprawiał wrażenie zmęczonego życiem i niedomytego. Poznali się w 1968 roku na planie filmu „Slogan”. Młodziutka Jane przyjechała do Paryża ze złamanym sercem (dopiero co rozpadł się jej związek z Barrym) i malutką córeczką. Nie znała francuskiego. Gainsbourg miał już na koncie sukcesy. W filmie Pierre’a Grimblata mieli zagrać kochanków. Jane było jednak trudno zaangażować się w produkcję, bo do Gainsbourga czuła na początku wyłącznie obrzydzenie.
I nie chodziło tu tylko o jego charakterystyczną urodę (w Paryżu mówiono o nim „goblin”). Jane odpychała arogancja Serge’a. Jej brat Andrew wspominał po latach, że po pierwszych kilku dniach na planie nie pamiętała nawet, jak się nazywał (mówiła o nim „Serge Burgundzki”). – Ma grać mojego kochanka, ale jest takim aroganckim snobem, że absolutnie nim gardzę – miała zwierzać się młoda aktorka.
Gainsbourgowi szybko udało się jednak zatrzeć złe pierwsze wrażenie, a Birkin odkryła, że arogancja wynikała z nieśmiałości. Serge prawił Jane poetyckie komplementy, a ona w nie wierzyła. Zwłaszcza że miała na punkcie wyglądu sporo kompleksów. Wysoka, chuda, o małym biuście i płaskich pośladkach nie uważała się za symbol seksu. Pożądanie Gainsbourga dodało jej pewności siebie.
Razem źle, osobno jeszcze gorzej
Gorący romans aktorki i barda był w Paryżu na ustach wszystkich. Byli wyzwoleni i impulsywni. Z jednej strony łączyła ich inspirująca relacja mistrz – muza, a z drugiej oboje mieli silne osobowości i mocno cenili sobie niezależność. O tym, jak wiele jest między nimi seksualnego napięcia, świat mógł przekonać się w 1969 roku, gdy premierę miał skomponowany przez Gainsbourga i nagrany z udziałem Birkin utwór „Je t’aime, moi non plus…”. Skandalizującą piosenkę, którą francuskie rozgłośnie grały jedynie po 23.00 (publicznie potępił ją Watykan!), Gainsbourg początkowo napisał z myślą o Brigitte Bardot (aktorka poprosiła go o stworzenie „najbardziej romantycznej piosenki, jaką tylko można sobie wyobrazić”). Gdy na upublicznienie kawałka nie zgodził się ówczesny mąż Bardot, Gunter Sachs, Gainsbourg puścił utwór ukochanej i zaproponował jej, by zaśpiewała go o oktawę wyżej niż Bardot. Birkin nie była w stu procentach przekonana, ale nie chciała, by Serge pracował z kimś innym nad tym utworem. Ostatecznie „Je t’aime…” otworzyło jej drogę do kariery we Francji i umocniło romans ze starszym o 18 lat kompozytorem.
Zanim ich związek się zakończył, przez dziesięć lat dostarczali rozrywki paryżanom. Podczas kłótni Jane rzucała w Serge’a tartą, goniła go po Saint-Germain albo wskakiwała do Sekwany w prześwitującym topie od YSL. – Pokornie wychodziłam wtedy z wody i wracaliśmy razem do domu – wspominała po latach te zajścia. – Serge był fanem wielkich gestów. Uwielbiali wino, papierosy i imprezy. Nie zrezygnowali z nich nawet wtedy, gdy na świat przyszła ich córka Charlotte. Wstawali o 15.00, żeby odebrać dziewczynki ze szkoły, zabrać na spacer i zjeść wspólnie kolację. Gdy szły spać, stery przejmowała opiekunka, a Serge i Jane wychodzili na miasto. Wracali rano, budzili córki i powtarzali rytm poprzedniego dnia.
Nigdy nie przestali się kochać, choć nie wytrwali w związku. Jane zmęczona alkoholizmem i depresją Serge’a zostawiła go dla reżysera Jacques’a Doillona. Gdy na świat przyszła Lou, Gainsbourg wysłał byłej partnerce kosz pełen dziecięcych ubranek i kartkę z napisem „Tata numer dwa” (fr. papa deux). Jane poprosiła go później, by został ojcem chrzestnym dziewczynki, nadal śpiewała też komponowane przez niego piosenki.
Gdy Gainsbourg zmarł w 1991 roku, Birkin przez trzy dni nie opuściła jego ciała, a do trumny wrzuciła swoją ulubioną maskotkę z dzieciństwa. Nie chciała pozwolić mu odejść. Był miłością jej życia.
*Więcej inspirujących historii par, które udowadniają, że razem można więcej, znajdziecie w wakacyjnym wydaniu „Vogue Polska”. Do kupienia w salonach prasowych i na Vogue.pl.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.