Marie-Hélène Lafon, nauczycielka greki i łaciny w jednym z paryskich liceów, pierwszą powieścią zadebiutowała, gdy miała 34 lata. Wydała ich już kilkanaście, zebrała sporo wyróżnień, w tym Nagrodę Goncourtów. „Nasze życie” to jej przedostatnia książka, dopiero druga przetłumaczona na polski.
Jeanne Santoire ma 63 lata, jest już na emeryturze, a mieszka w Paryżu, w 12. dzielnicy w okolicach placu Narodu. Jak mówi, emerytura wymaga dyscypliny. Trzeba mieć zaplanowane zajęcia, żeby nie zgnuśnieć. Zwłaszcza gdy żyje się samemu i nie ma się dzieci.
Jednym ze stałych zajęć w jej tygodniowym harmonogramie są piątkowe zakupy, między 11 a 12 rano, w okolicznym supermarkecie Franprix przy ulicy Rendez-Vous. „Rendez-vous” to po francusku spotkanie, a Jeanne spotyka w sklepie zawsze te same osoby. Na kilkoro z nich zwraca szczególną uwagę. Nie może się powstrzymać, by nie fantazjować, jak wygląda czy jak mogłoby wyglądać ich życie. Ma tak od zawsze: wymyśla historie. Gdy była dzieckiem, rodzice posłali ją do szkoły z internatem prowadzonej przez zakonnice. Tam przed snem układała opowieści dla koleżanek. Nie mogły się doczekać kolejnego wieczora i dalszego ciągu. Wystarczy jej przypadkowo usłyszany strzęp rozmowy. Albo scenka, którą zobaczy na ulicy. – Mam oko, prawie niczego nie zapominam, a jak o czymś zapomnę, to wymyślę – mówi o sobie.
Za kasami we Franprix pracują Hinduski, Filipinki i Malezyjki. Wszystkie drobne, z czarnymi, lśniącymi czuprynami, zawsze uśmiechnięte. Z jednym wyjątkiem – przy stanowisku czwartym siedzi Gordana, wysoka, z żółtymi, szorstkimi włosami, spiętymi na czubku głowy. Może ma 25 lat, ciut więcej, ciut mniej. „Jej głos, akcent, imię i postawa pochodzą z daleka, znad pozamykanych granic, z przymusowych emigracji, ze zniszczeń historii, która miażdży ludzkie istnienia uderzeniami traktatów skleconych w mniejszym lub większym pośpiechu. Nie wiadomo, gdzie Gordana była dziewczynką. Zakładam koniec lat 80., wschód Wschodu, ostatnie podrygi ledwie zipiących republik”.
Gdy przychodzi do płacenia, Jeanne zawsze ustawia się w kolejce do niej. Obserwuje ją, próbuje napotkać jej spojrzenie. Dziewczyna nie uśmiecha się, mówi tylko to, co musi, z silnym cudzoziemskim akcentem. Jeanne nie może się powstrzymać od patrzenia na obfite piersi dziewczyny. „Są ponad miarę, ponad granicę, nie oszczędzają nas”. Wie, że nie tylko ona, ale też inni klienci, kobiety i mężczyźni, młodzi i starzy, potrafią się w ich widoku zatracić.
Pewnego razu kasjerce wypada portfel. Wśród dokumentów są trzy zdjęcia. Jeanne zdąży przyjrzeć się dwóm. Resztę dopowiada.
Innego dnia odkrywa, że Gordana kuleje, bo ma wrodzoną wadę stopy, nosi obuwie ortopedyczne. I tak zmyślona historia kasjerki się rozrasta. Jeanne włącza do fantazji mężczyznę, który robi sprawunki w tym samym czasie co ona. Dla ojca albo dla wuja, który mieszka w okolicy, domyśla się. On też ustawia się zawsze do kasy numer cztery. Nazywa się Horatio Fortunato, jak podsłuchała w aptece.
Jeanne Santoire jest główną bohaterką i narratorką powieści Marie-Hélène Lafon „Nasze życie” (choć wolę oryginalny tytuł „Nos vies”, czyli „Nasze życia”, w liczbie mnogiej, adekwatniejsze do fabuły książki), ale wydaje się, że również alter ego pisarki. Lafon też uczyła się w szkole z internatem prowadzonej przez zakonnice, też przeniosła się na studia z prowincji do Paryża i już tam została, też nie ma męża ani dzieci (jak mówi, „nigdy nie chciała”). A nazwisko Santoire to nazwa rzeki, nad którą autorka się wychowała.
Wymyślane życia przypadkowych obcych osób przeplatają się z losami narratorki. Jeanne przez 18 lat była związana z Karimem, który pewnego dnia wyjechał do rodzinnej Algierii bez słowa wyjaśnienia i już nie wrócił. Ojciec nie akceptował narzeczonego córki, bo nie po to trzech jego synów, a jej braci, odbywało służbę wojskową w Algierii, żeby teraz prowadzała się z Arabem. Matka zaś ubolewała, że Jeanne nie jest religijna, modliła się za nią i za pozostałe dzieci, nawet za Karima, który opuścił córkę z dnia na dzień. Rodzice nigdy nie poznali chłopaka Jeanne.
„Nasze życie” to niewielka książka, jeśli policzyć strony. Lecz długo się o niej myśli. Autorka z czułością pisze, jak ważne są więzy łączące ludzi, sploty okoliczności, które pozwalają im się spotkać albo rozstać. Rozważa różne warianty losów: syna dozorcy pochodzenia portugalskiego, imigrantki z Europy Wschodniej, Araba z francuskim obywatelstwem, paryżan z dziada pradziada i Francuzów z prowincji. Zestawia, obserwuje, nie ocenia. Uważność to ostatnio modne słowo, ale kto potrafi być naprawdę uważny? Na pewno można się tego uczyć od Marie-Hélène Lafon.
PS. Ulica Rendez-Vous naprawdę istnieje w 12. dzielnicy Paryża i znajduje się na niej supermarket Franprix.
Marie Hélène Lafon, „Nasze życie”, z francuskiego przełożyła Agata Kozak, Wydawnictwo Literackie
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.