Cudowne dziecko polskich seriali otwiera nowy rozdział w swojej karierze. Tuż przed premierą „1983” spotkaliśmy się z Maciejem Musiałem, aktorem i producentem wykonawczym pierwszej polskiej produkcji Netfliksa, żeby porozmawiać o ambicjach, aspiracjach i autorytetach.
Lubisz swoją szufladkę serialowego aktora?
Nie uwiera mnie, ale poszedłem do Akademii Teatralnej, żeby udowodnić ludziom, że potrafię więcej.
Teraz, wieku 23 lat, zaczynasz zupełnie nowy rozdział. Zagrałeś główną rolę w pierwszej polskiej produkcji Netfliksa, jesteś też producentem wykonawczym tego serialu. Masz swojego agenta w Hollywood, zaczynasz występować za oceanem, dostałeś rolę w „Wiedźminie”. Ale to nie wydarzyło się tak płynnie i naturalnie, jak można by sądzić, czytając nagłówki gazet. Gdzieś po drodze były wahanie i bunt.
Pierwszy raz stanąłem przed kamerą w wieku ośmiu lat. To była reklama soków, w której wystąpiłem z tatą. Później grałem w serialach, filmach, brałem udział w programach telewizyjnych. Te rzeczy pojawiały się same z siebie, niosły mnie. Byłem młody i mało świadomie podejmowałem decyzje. Potem chciałem coś zmienić, ale nie wiem, czy to był bunt, raczej poszukiwanie. Sprawdzałem różne opcje, np. przez rok studiowałem filozofię na Uniwersytecie Warszawskim.
I co dała ci ta zmiana perspektywy?
Zobaczyłem, że sam mogę torować sobie drogę. Gdy miałem 18 lat, poleciałem do Stanów i zobaczyłem, że tam młodzi aktorzy poza tym, że grają, sprawdzają się na różnych polach. Reżyserują sztuki teatralne, piszą scenariusze i nie mają żadnych kompleksów, a z tych projektów powstają naprawdę fajne rzeczy. Pomyślałem wtedy, że może ja też powinienem zrobić coś własnego. Wróciłem do Polski. Świętowałem swoje 18. urodziny. Z domówki poszliśmy do klubu na Karową i tam poznałem Josha [Joshua Long, twórca „1983” – red.], który okazał się Amerykaninem i scenarzystą. Pijany wyrecytowałem mu monolog z „Wilka z Wall Street”, ten najbardziej ordynarny. Tak się zakumplowaliśmy. Potem poprosiłem go o napisanie sceny po angielsku. Gdy to zrobił, zaczęliśmy się zastanawiać, jak ją rozwinąć. Całe wakacje spędziliśmy na tarasie, pijąc whisky i gadając. Josh napisał wtedy scenariusz „1983”.
Czułeś, że to jest ten moment? Wielka produkcja, premiera w 190 krajach, modny dystopiczny klimat.
Bardzo wierzyliśmy w ten projekt, ale oryginalność scenariusza stanowiła wyzwanie dla branży. To nie była historia o czymś realnym – lekarzach czy policjantach. Nie pasowaliśmy do szufladki, trudno nas było określić i zmierzyć, więc nikt nas nie chciał. Dopiero Netflix dostrzegł w tym potencjał. Ale to marzenie nie ziściłoby się, gdyby nie entuzjazm Agnieszki Holland. Po przeczytaniu scenariusza powiedziała: „Podoba mi się”. Rozmawiała z nami zupełnie inaczej niż reszta branży. Po ludzku, z otwartym sercem. Nie przeszkadzało jej, że jesteśmy dwoma chłopakami znikąd.
Zaakceptowała nie tylko scenariusz, ale też twój udział i to w pierwszoplanowej roli.
To była decyzja pani Agnieszki. Tak jak wszyscy uczestniczyłem w zdjęciach próbnych. I zostałem zaakceptowany.
Serial powstał cztery lata temu, miał być intelektualną zabawą w „co by było, gdyby”. Tymczasem dziś wybrzmiewa jak potężny komentarz do świata polityki, mediów społecznościowych i naszej rzeczywistości w czasach postprawdy.
Nie mieliśmy takiej intencji. Chociaż rzeczywiście pod prostymi słowami w scenariuszu kryje się bardzo dużo współczesnych kontekstów. Już w swojej pierwszej scenie mój bohater dowiaduje się, że prawda jest narzędziem. Wydaje mi się, że w pierwszym kontakcie z serialem, w trakcie premiery, publiczność jeszcze tego nie wyłapała. A w serialu jest dużo gęstych zdań. Scena, w której młody policjant przychodzi do drukarni i słyszy od pracującego tam Wietnamczyka słowa wypowiedziane po wietnamsku: „Ale ja się czuję Polakiem. Zostałem tu przyjęty, kiedy straciłem dom, zachowaliście się jak chrześcijanie”. W tej scenie nie ma żadnej tezy czy wskazówki, że trzeba postąpić tak albo inaczej. To tylko jakiś punkt widzenia, który dziś nabiera aktualności.
Ten świetny rok na pewno poszerzył ci perspektywę. W jakim kierunku szybują teraz twoje marzenia i aspiracje?
Dobrą polską cechą jest skromność. Powiedz w szkole aktorskiej, że marzysz o zdobyciu Oscara, to ludzie się uśmiechną i powiedzą: „Eee, Oscar!”. Dobrze jest mieć głowę nisko i nie wybiegać marzeniami zbyt daleko, ale jednak właśnie te marzenia dodają nam skrzydeł i są motorem naszych działań. Chciałbym, żebyśmy wszyscy wspierali się i pozwalali sobie marzyć. Żeby zdania typu: „Chcę zagrać u Ridleya Scotta” pchały nas do przodu.
To jest moment, żeby zapytać o idoli i autorytety.
Denzel Washington. Oprócz tego, że jest świetnym aktorem i uwielbiam jego role, jest też fantastycznym i mądrym człowiekiem. Jeździ po uczelniach, rozmawia z młodymi aktorami, reżyserami. Wspiera, edukuje i daje szansę innym. Kiedyś nasze drogi się nawet przecięły. Poszedłem do Teatru Narodowego w Londynie na „Amadeusza”. Nie było już biletów, więc wróciłem na kilka godzin przed spektaklem, żeby załapać się na zwroty. Wszedłem do teatru, a tam setki ludzi. Okazało się, że Denzel Washington ma spotkanie z publicznością w związku z filmem „Płoty”, który sam wyprodukował, wyreżyserował i zagrał główną rolę. Oczywiście nie miałem wejściówki, ale wiedziałem, że muszę się tam dostać. Udało się. Na koniec spotkania można było zadawać pytania. I w tym wielkim tłumie cudem udało mi się zabrać głos. Stałem w wypełnionej po brzegi sali, trzęsły mi się nogi, wszyscy na mnie patrzyli. Zacząłem pytanie od słów, które Denzel skierował kiedyś do młodych aktorów w Nowym Jorku. Znałem je na pamięć: „I can feel in your heart a true desire to anything good” [Czuję ogromne pragnienie dobra w twoim sercu – red.]. W tym momencie Denzel wstał i powiedział: „Ej, znasz te słowa? Mów razem ze mną”. To monolog, który opowiada o tym, że wszyscy mamy niesamowity dar dotykania ludzkich serc – musimy go szanować i opiekować się nim. I tak w Teatrze Narodowym w Londynie powiedzieliśmy ten monolog razem. To było niesamowite.
O co go zapytałeś?
O znaczenie Boga w jego życiu. Choć skończył się już planowany czas spotkania, Denzel bardzo się otworzył. Opowiadał o trudnych momentach w swoim życiu. O tym, jak został wyrzucony ze studiów i nie wiedział, co ze sobą zrobić. Na koniec powiedział: „Jeśli mogę wam coś doradzić, patrzcie na wszystko przez pryzmat czegoś większego niż wy sami. Czy to będzie miłość, idea dobra, czy Bóg, zależy już od was. Wtedy wszystko wam się ułoży”. Zapamiętałem to. Mam nadzieję, że kiedyś mu to opowiem.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.